Stories of Tita: października 2017

31 października 2017

The Story of Jack O’Lantern



Once upon the time on the edge of a huge forest there was a little village. People who lived there were gentle and kind to each other but very poor.

29 października 2017

27 października 2017

Straszyć czy nie straszyć opowieściami nie z tej ziemi


 Sama będąc dzieckiem uwielbiałam  opowieści o duchach. Potrafiłam słuchać tych samych rodzinnych historii dziesiątki razy i za każdym razem czuć ten przyjemny dreszczyk.

21 października 2017



Islandia - nic dziwnego, że mieszkają tam elfy 




Nasza wyprawa na Islandię była szalona i spontaniczna jak życie osiemnastolatka. 

7 października 2017

Kurz czyli nie dajmy się zwieść perfekcyjnym paniom domu



 Super tekst znalazłam w angielskim internecie:

'A house becomes a home when you can write 'I love you' on the furniture.'

I dalej, praktyczna porada, że warstwa kurzu chroni drewno.
Celowo piszę to wczesnym sobotnim popołudniem co by uchronić niestety już nie siebie. Jestem już po porządkach i nie znajdę miejsca na napis: I love You na  parapecie. 

Ale za to krótki wiersz biały w stylu anglosaskim:

Życie jest krótkie, więc ciesz się nim !
Odkurzaj jeśli musisz, ale ...

Dust if you must,

But the world's out there with the sun in your eyes
,
The wind in your hair, a flutter of snow, a shower of rain.

This day will not come around, again.

Dust if you must ,

But bear in mind, old age will come and it's not kind.


/Hi, hi, hi – komentarz polski/
. .


And when you go - and go you must -
you, yourself will make more dust!


Share this with all the wonderful friends in your life.


No właśnie dzielę się z Wami Kochani i lecę na imprezkę do mojej siostry.

4 października 2017

Dziadek Franek

Dziś  imieniny Franciszka. Imię to kojarzy mi się z moim wielkiej cierpliwości i "oazą spokoju" dziadkiem. 


Nigdy nie zapomnę naszych eksperymentów związanych z chrapaniem Dziadka Franka. Mogłyśmy gwizdać, ciągać go za nos. A świętej cierpliwości Dziadek tylko łagodnie nas upominał i przewracał się na drugi bok. Chociaż teraz wiem, że mógł być bardzo zmęczony. Do dziś pamiętam jego powykrzywiane od pracy dłonie, obwijające nam w gazety jajka prosto od kurek, gdy na czas nieobecności Babci musiał na pół roku przejąć wszystkie jej obowiązki.
Z bardzo wczesnego dzieciństwa mam mgliste wspomnienie, jak wracając z sianokosów na wozie pełnym siana i dzieci, nagle poniosły  konie i wszyscy wylądowaliśmy w rowie. Dopiero po latach zdałam sobie sprawę jak było to niebezpieczne.  
Dziadek choć raczej małomówny, potrafił jednak nas od czasu do czasu zaskoczyć jakąś mrożącą krew w żyłach opowieścią, najczęściej o duchach. Najlepiej pamiętam historię o dwóch kolegach, którzy umówili się, że który pierwszy umrze ten przyjdzie i powie czy jest rzeczywiście życie pozagrobowe czy nie. Pewnego wieczora jednego z nich obudziło głośne ujadanie psa za stodołą. Myśląc, że to złodzieje chwycił siekierę i wyszedł pogonić nieproszonych gości. Okazało się, że był to przyjaciel z wieścią, że życie po drugiej stronie jest i z pretensjami, że szczuty jest psem i witany siekierą. Oczywiście następnego dnia okazało się, że kolega umarł tej nocy.
Inna opowieść dotyczyła bożonarodzeniowej nocy. Zawsze po wigilii dziadek szedł do obory i stajni  z opłatkiem do swoich koni i krów. Zapewniał, że tej nocy zwierzęta naprawdę mówią ludzkim głosem, ale jednocześnie przestrzegał, aby przypadkiem nie podsłuchiwać. Podobno, kiedyś pewien ciekawy gospodarz przyczaił się by posłuchać tej mowy i znaleziono go  następnego ranka, niestety, nieżywego. Mimo tej opowiastki co roku w wigilię planowaliśmy noc w oborze i już w samym planowaniu było tyle ekscytacji, że na szczęście na tym się nasza wyprawa kończyła. 
Nigdy nie słyszałam, aby dziadek z babcią się kłócili, ale na pewno święci nie byli i nieporozumienia musiały być. Po takiej cichej  awanturce, dziadek rozpoczynał swoje gniewy i przechodził na strajk głodowy. Ostentacyjnie odmawiał obiadu i pozostawał o chlebie i mleku.
Babcia, kiedyś już po śmierci dziadka opowiadała mi, że dziadek nigdy nie nazywał jej po imieniu. Musiało jej być z tego powodu trochę przykro, ale przypominaliśmy jej wtedy dziadka śpiewy pod tak zwanym wpływem: „Piorun strzelił w brzezinę / Olcia (imię babci) rączki złożyła  / Ratuj Franuś bo ginę”. Dziadek każdy taki alkoholowy eksces okupywał migrenami. Jednym słowem nie miał głowy do picia i zawsze pełen empatii opowiadał inna nieziemską historyjkę. Otóż, tej samej nocy zmarło dwóch mężczyzn: pijak i zawsze szanujący swe zdrowie abstynent. U wrót nieba Św. Piotr z honorami przepuścił pierwszego pijaka. Pełen pretensji szanowany obywatel zaczął się awanturować. Święty Piotr miał łagodzić i tłumaczyć jak ciężkie musiało być życie ochlajtusa, że musiał wspomagać się gorzką trucizną.
Ciekawa historia łączy się z urodzinami dziadka Franka. Otóż, prababcia Aleksandra miała problemy z donoszeniem ciąży, i jak to mówiono dzieci jej się nie chowały (troje  zmarło w niemowlęctwie). Zrozpaczona udała się do kościoła Ojców Kapucynów i obiecała, że następne, które się urodzi będzie miało na imię Franciszek lub Franciszka i będzie chodzić w habicie z kapturem i przepasanym  sznurem. Tak też się stało. Dziadek Franek podobno jako dziecko doznał wielu przykrości od rówieśników w związku ze swoim oryginalnym strojem. A prababcia   miała jeszcze czterech synów i dwie córki- moich wspaniałych stryjków: Olka, Mietka, Mańka i Heńka  i cudowne ciocie: Hanię i Jadzię.