Straszyć czy nie straszyć opowieściami nie z tej ziemi
Sama będąc dzieckiem uwielbiałam opowieści o duchach. Potrafiłam słuchać tych
samych rodzinnych historii dziesiątki razy i za każdym razem czuć ten przyjemny dreszczyk.
Oczywiście było miło, bo historie opowiadane były w
bezpiecznym otoczeniu i w towarzystwie
najbliższych.
Do dziś pamiętam
opowieść mojej mamy o jej zmarłym
tragicznie braciszku Antosiu. Mama opowiedziała nam wszystkie szczegóły
wydarzenia, które było pewnie najbardziej traumatycznym przeżyciem jej
dzieciństwa. Poznaliśmy historię jak to siedmioletni wówczas chłopczyk chciał
wygonić konia, który wszedł w warzywny ogródek; jak pracująca w tym czasie przy żniwach babcia cały czas nuciła
żałobne piosenki, jakby przeczuwając tragedię, jak wszyscy w domu płakali i jak trudne było pierwsze, bez
Antosia, Boże Narodzenie.
I tu zaczynała
się niesamowita, prawdziwa według mamy, bo widziana przez nią na własne oczy
historia.
Był wigilijny wieczór, wszystkie dzieci czyli najstarsza
moja mama - wówczas dwunastolatka, ciocia Bogusia i mały Juruś spały już w
swoich łóżeczkach. Nie mogło być późno, bo według mamy słychać było jak babcia
krząta się w kuchni, a świeczki na
choince były jeszcze zapalone. I wtedy właśnie mama zauważyła, że przy choince
stoi Antoś. Wiedząc, że coś jest nie tak, ale nie czując żadnego lęku zapytała
z dziecięcą szczerością: A dlaczego ty tu jesteś, przecież ty nie żyjesz. Na co
Antoś miał odpowiedzieć, że to też jest jego choinka i dlatego tu jest. Mama
zawołała babcię, lecz gdy ta przyszła nikogo już przy choince nie było. Od
tamtej pory, na każdą Wigilię szykowana była na grób mała choineczka.
Przez tą
historię Antoś, nasz zmarły wujek był nam bardzo bliski i choć nie żył,
czuliśmy z nim silną więź. Zawsze odwiedzając cmentarz, pierwsze kroki
kierowaliśmy na jego grób.
Wracając do pytania zadanego w tytule, myślę, że zadałam
je trochę przewrotnie, bo nie o straszenie przecież tu chodzi. Dziś dużo
dyskutuje się czy chronić dzieci przed historiami o śmierci czy raczej z nią
oswajać.
Już jako osoba dorosła - matka dzieciom nie miałam
wątpliwości co do własnych pociech i zawsze wieczory w okolicy święta zmarłych
czy celtyckiego Halloween spędzaliśmy i spędzamy na opowieściach. Gdy jednak, w
czasach, gdy dzieci były małe i gościli u nas ich przyjaciele, to wiedziałam, że
sprawa nie jest już tak oczywista i należy podchodzić do tematu z niesamowitym
wyczuciem i bardzo indywidualnie. Jeżeli to było możliwe zapraszaliśmy na taki wieczór opowieści również ich rodziców. Mamy
za sobą nie jedno takie spotkanie i wszystkie miały sens, a rozmowy w trakcie
zawsze były z gatunku tych ważnych, które się pamięta.
I jeszcze jedna
praktyczna rada. Gdy nie jestem pewna, czy jak to się kiedyś mówiło nie wyraszę
(zbyt przestraszę) małoletnich stosuję następujący test.
Polega on na tym, że proszona o opowieść zaczynam
najbardziej dramatycznym i tajemniczym głosem, znany chyba wszystkim z
przedszkola rym: „Przyszedł duch (tu pauza i pełne napięcia spojrzenie w
oczy słuchaczy), babę w brzuch
(beznamiętnie i rzeczowo). Baba w krzyk i duch znikł (upiornie). Jeśli po tej
opowieści widzę szczery dziecięcy zawód to znak, że można przejść do
prawdziwych historii.
P.S. Na zdjęciu moja babcia Ola z dziećmi: od prawej moja mama, Antoś i ciocia Bogusia. Na rękach maleńki wujek Jurek.
Nie ma tu mojej cioci-siostry Marioli, która urodziła się znacznie później.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz