Wiedząc, że ostatnie dziecko przekracza próg pełnoletności, a Islandia to kraj jego marzeń, bez dłuższej refleksji zakupiliśmy weekendowe bilety w tanich liniach (polecam). W związku z ograniczoną ilością czasu na przygotowania, rozdzieliliśmy zadania: małżonek - logistyka/transport, starsze rodzeństwo - wytyczenie trasy i atrakcje, ja – prowiant i opowieści.
Plan zadziałał, Islandia choć przywitała nas w czwartkowy wieczór deszczem i wiatrem z gatunku: „p........ jak w kieleckiem”, co znacznie na początku nadszarpnęło nasze morale, to jednak można by zaryzykować stworzenie nowego powiedzonka: na Islandii nie narzekaj przed wschodem słońca.
Zgodnie ze wskazówką z przewodnika „Lonely Planet” (najlepsze przewodniki na świecie) zaraz po wynajęciu campera mimo późnej pory postanowiliśmy kierować się jak najbardziej na południe. Dojechaliśmy do pięknie podświetlonego nocą wodospadu Seljaladsfoss (około 200 km od lotniska w Keflavik’u). Tam też spędziliśmy noc ładując akumulatory widokiem i odgłosem hektolitrów wody uderzających w wulkaniczną skałę.
To była dobra noc. Od dawna nie spaliśmy wszyscy razem na tak małej powierzchni kwadratowej. Okazało się, że jeśli chodzi o spanie role w porównaniu z dzieciństwem się całkowicie odwróciły. Kiedyś, regularnie budzeni o piątej nad ranem, teraz to my- rodzice stanowiliśmy problem (zwłaszcza, że na Islandii nasza siódma rano to niestety dopiero przysłowiowa piąta). Na szczęście spaliśmy od brzega, więc cichutko po ciemku wskoczyliśmy na przednie siedzenia i pomknęliśmy na wschód słońca ku czarnej plaży Reynisfjara (około 60 kilometrów). Byliśmy tam, jak na ludzi w średnim wieku przystało, nie mogących spać, jeszcze przed wschodem słońca. Nie ukrywam, że jako osoba strachliwa i z bujną wyobraźnią szłam z sercem na ramieniu widząc wokół mnóstwo elfów i złośliwych olbrzymich troli, które na szczęście okazały się formacjami skalnymi opisywanymi w przewodnikach jako bazaltowe ściany klifu w kształcie organów czy skalisty występ Dyrhólaey z olbrzymią wyrwą spowodowaną przez fale – gigantyczny łuk z czarnej zastygłej lawy.
A potem po wschodzie mimo, że był to piątek trzynastego było już tylko coraz piękniej czyli same "constant wow