Stories of Tita

21 października 2017



Islandia - nic dziwnego, że mieszkają tam elfy 




Nasza wyprawa na Islandię była szalona i spontaniczna jak życie osiemnastolatka. 




Wiedząc, że ostatnie dziecko przekracza próg pełnoletności, a Islandia to kraj jego marzeń, bez dłuższej refleksji zakupiliśmy weekendowe bilety w tanich liniach (polecam). W związku z ograniczoną ilością czasu na przygotowania, rozdzieliliśmy zadania: małżonek - logistyka/transport, starsze rodzeństwo - wytyczenie trasy i atrakcje, ja – prowiant i opowieści. 



Plan zadziałał, Islandia choć przywitała nas w czwartkowy wieczór deszczem i wiatrem z gatunku: „p........ jak w kieleckiem”, co znacznie na początku nadszarpnęło nasze morale, to jednak można by zaryzykować stworzenie nowego powiedzonka: na Islandii nie narzekaj przed wschodem słońca. 



Zgodnie ze wskazówką z przewodnika „Lonely Planet” (najlepsze przewodniki na świecie) zaraz po wynajęciu campera mimo późnej pory postanowiliśmy kierować się jak najbardziej na południe. Dojechaliśmy do pięknie podświetlonego nocą wodospadu Seljaladsfoss (około 200 km od lotniska w Keflavik’u). Tam też spędziliśmy noc ładując akumulatory widokiem i odgłosem hektolitrów wody uderzających w wulkaniczną skałę.






To była dobra noc. Od dawna nie spaliśmy wszyscy razem na tak małej powierzchni kwadratowej. Okazało się, że jeśli chodzi o spanie role w porównaniu z dzieciństwem się całkowicie odwróciły. Kiedyś, regularnie budzeni o piątej nad ranem, teraz to my- rodzice stanowiliśmy problem (zwłaszcza, że na Islandii nasza siódma rano to niestety dopiero przysłowiowa piąta). Na szczęście spaliśmy od brzega, więc cichutko po ciemku wskoczyliśmy na przednie siedzenia i pomknęliśmy na wschód słońca ku czarnej plaży Reynisfjara (około 60 kilometrów). Byliśmy tam, jak na ludzi w średnim wieku przystało, nie mogących spać, jeszcze przed wschodem słońca. Nie ukrywam, że jako osoba strachliwa i z bujną wyobraźnią szłam z sercem na ramieniu widząc wokół mnóstwo elfów i złośliwych olbrzymich troli, które na szczęście okazały się formacjami skalnymi opisywanymi w przewodnikach jako bazaltowe ściany klifu w kształcie organów czy skalisty występ Dyrhólaey z olbrzymią wyrwą spowodowaną przez fale – gigantyczny łuk z czarnej zastygłej lawy.


A potem po wschodzie mimo, że był to piątek trzynastego było już tylko coraz piękniej czyli same "constant wow 
Polecam naszą perfekcyjną dwudniową trasę, a więc po kolei: 

Po plaży spacer w parku krajobrazowy Katla z najstarszym wulkanem na wyspie i jęzorami lodowca Mýrdalsjökull z legendą w tle o dwóch skłóconych o majątki braciach.



Następny niesamowity wodospad Skógafoss o wys. 62 m i szerokości 25 m (w dni słoneczne tworzą się tu podwójne tęcze!).




Warto tam wejść stromymi schodami na platformę widokową. i stamtąd podziwiać takie widoki.



Za miastem Selfoss wjechaliśmy na tzw. Golden Circle i tam pierwsze na trasie jezioro Kerid wewnątrz krateru wygasłego wulkanu.



Po drodze mnóstwo tęcz, pasących się stad owiec i na wieczór kąpiel w gorących źródłach z siarkową i krzemionkową wodą i jak by tego było mało z zachodem słońca na tle gejzerów w gratisie. W ten sposób załatwiliśmy sobotnią toaletę.

Jadąc na gorące źródła drogę przebiegł nam czarny kot,a był to piątek trzynastego, ale co tu dużo mówić to był dobry dzień.

Następnego dnia okazało się, że nocowaliśmy praktycznie przy samych gejzerach w związku z tym zwiedzaliśmy je o świcie i samotnie.





Na szczęście gejzery i gejzerki w ogóle nie śpią i z rana wyglądają super rześko. A Strokkur, który jest czynny, wyjątkowo nie zaspał i wyrzucał wodę nawet częściej niż jak podają przewodniki, bo regularnie co 3 minuty.


Kolejne „wow” i Wodospad Gullfoss „Złoty Wodospad” z piękną historią dzielnej dziewczynki, która zawalczyła by nie postawiono tam elektrowni wodnej.






Park Narodowy Thingvellir (lista UNESCO) – miejsce o walorach zarówno historycznych (m.in. miejsce średniowiecznych zgromadzeń najstarszego parlamentu świata), jak i krajobrazowo-geologicznych. Widać gołym okiem jak ziemia pęka. To właśnie tam, moim zdaniem mieszkają elfy.



Tam też skromny kościółek, jakich wiele na wyspie.- typowy skandynawski minimalizm.


I wulkaniczny półwysep Reykjanes, z pięknymi, wysokimi klifami i z latarnią Reykjanesviti.

Niedaleko stamtąd na „Most między dwoma kontynentami” czyli do miejsca gdzie stykają się dwie płyty tektoniczne: euroazjatycka i północno-amerykańska. Pomiary dowodzą, że co roku oddalają się one od siebie o dwa centymetry.

Cóż dodać, zakończyliśmy takim zachodem słońca na cypelku Gardskagi niedaleko lotniska.





Oddaliśmy nasz kamperek i żal było wracać. Na lotnisku pożegnało nas wypisane powiedzenie Wikingów:
"Better weight than wisdom a traveller cannot carry"
Może coś w tym jest. Moja  mała walizeczka zmieniła ładunek z prowiantu na książki z islandzkimi opowieściami, bajkami i sagami.
Będą jak znałazł na długie jesienno - zimowe wieczory.
W głowie też trochę przewiało. Człowiek nabrał dystansu do rzeczy mało ważnych i o to w podróżach chodzi.

4 komentarze:

Henryka Janik pisze...

Cudownie! Jakimi liniami lecieliście?

Beata Rubio pisze...

Wizzair. Super połączenie: wylot z W-wy o 18.00 w czwartek/ powrót wylot z Keflavik'u: sobota 22.50

Unknown pisze...

Fantastyczna wyprawa Beatko a opowieść piękna. Pozdrawiam.

marzanka pisze...

Zainspirowani Wami szukamy lotu na wakacje do Kanady przez Islandię :)

Prześlij komentarz