Jeszcze jedna opowieść z Kitchen Table Wisdom Racheli Remen
![]() |
źródło: Ilustracja autora do książki The Eye of the Prohet - https://www.kahlilgibran.com/ |
Tak bardzo jestem pod wrażeniem książki Racheli Remen Kitchen Table Wisdom, więc, jako że nie doczekała się ona polskiego tłumaczenia czuję się w obowiązku opowiedzieć wam jeszcze jedną odkrytą tam niesamowitą historię. Pochodzi z rozdziału "The holy shadow" czyli "Święty cień". Autorka rozpoczyna starą suficką opowieścią...
Żył sobie człowiek, który był tak dobry, że Aniołowie poprosili Boga, by obdarzył go darem działania cudów. Bóg jednak zlecił, aby najpierw Aniołowie upewnili się czy człowiek ów w ogóle życzy sobie takiego podarunku. Niebiańskie istoty odwiedziły więc człowieka i zaproponowały mu różne możliwości: najpierw dar leczenia przez nakładanie rąk, następnie dar przemieniania dusz, a w końcu dar wszelkich cnót. Ku ich zdziwieniu Człowiek odmówił przyjęcia wszystkich zaproponowanych opcji. Aniołowie nie poddawali się. Nalegali, że może człowiek sam coś zaproponuje. Rad nie rad poprosił o dar nieświadomego czynienia dobra - tak zupełnie bezwiednie.
Aniołowie choć zadziwieni postanowili udzielić daru.
I tak to, gdy człowiek szedł, zawsze zostawiał za sobą cień. Ten święty cień miał moc leczenia chorób, kojenia bólu i pocieszenia w smutku. Mało tego cień prostował ścieżki, sprawiał, że rośliny kwitły, źródła napełniały się uzdrowicielską, krystaliczną wodą, a w ludzi wstępowała radość.
W ten sposób ten święty człowiek, nie wiedząc o tym, przechodząc roznosił dobro.
Ludzie zaczęli za nim podążać, nigdy jednak nie zakłócając jego spokoju i nie dziękując za cuda. Wkrótce nawet zapomnieli jego imienia i nazywali go po prostu Świętym Cieniem.
Ponoć po Ziemi chodzi mnóstwo takich osób, które nie zdają sobie sprawy z dobra, które zostawiają za sobą.
Rachela Remen również wspomina o takiej osobie w swoim życiu, której imienia nie zna, a która sprawiła, że jej życie po długiej chorobie znów nabrało kolorów.
W wieku 29- ciu lat przeszła ciężką operację usunięcia jelita, zakończoną założeniem stomi. Mimo, że sama była lekarzem trudno jej było początkowo pogodzić się ze swoim stanem. Zaraz po operacji zanim była w stanie sama obsługiwać założoną na świeżo stomię, robili to szpitalni specjaliści. Związane to było z całym rytuałem. Wchodzili do gabinetu zabiegowego cali na biało. Dodatkowo zakładali biały fartuch, maski, rękawice ochronne i przystępowali do zabiegu. Po skończeniu zdejmowali z siebie całe ochronne umundurowanie i myli dokładnie ręce. Czuła się tym wszystkim bardzo zażenowana.
Aż tu któregoś dnia jakaś młoda kobieta, mniej więcej w jej wieku weszła na salę by wykonać zabieg. Nie miała na sobie fartucha. Wręcz przeciwnie ubrana była w piękną jedwabną sukienkę. Z uśmiechem zapytała czy pacjentka jest gotowa. Gdy onieśmielona kiwnęła głową, kobieta przystąpiła do rutynowego zabiegu wymiany stomi. Umyła ręce, a następnie bez rękawiczek sprawnie wymieniła stomię. Rachela dokładnie pamięta jak przyglądała się jej dłoniom. Były ciepłe, miękkie, wypielęgnowane, z paznokciami pomalowanymi na pudrowy róż. Wówczas ten sposób w jaki pielęgniarka przeprowadziła zabieg, jej naturalny dotyk i uśmiech sprawił, że odzyskała wiarę i nadzieję, że poradzi sobie z tą zmianą w jej ciele po operacji. Po prostu podziękowała tej kobiecie, ale wątpi czy kiedykolwiek dowie się ona, że zrobiła coś więcej niż tylko rutynowy medyczny zabieg. Pewnie nie wie, że opatrując ciało uleczyła również inne rany.
Na koniec Rachela Remen konkluduje, że jako lekarz odkryła wówczas pewną prawdę: To co najbardziej profesjonalne, nie zawsze jest tym co naprawdę koi i leczy.
P.S. Więcej opisanych na blogu opowieści Racheli Remen znajdziecie tu:
i tu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz