Stories of Tita

11 maja 2025

Opowieści z Sardynii




Ponoć Sardynia, choć wyspa przyjazna i gościnna, od wieków budziła jednak lęki przybyszów. Obawiali się malarycznych bagien, burzowych wiatrów z 'insani montes" czyli szalonych gór i tubylców.
Piszący w I wieku naszej ery Liwiusz opowiada o klęsce floty przybywającej z Korsyki, która przy skałach wschodniego wybrzeża napotkała sztorm i rozbiła się na kawałki.
Nam jednak udzielił się niesamowity spokój Wyspy. Doświadczyliśmy go podróżując wzdłuż wybrzeża z Alghero do maleńkiego miasteczka Bossa.



Podróżując z wielu miejsc wyrastają znienacka tajemnicze głazy i budowle, jakby nie z tego świata. Badacze długo nie doceniali tych jak je początkowo nazywano kamiennych stert - nuraghes. Sądziło się, że pochodzą z I-II wieku n.e. Dopiero późniejsze badania dowiodły, że są one artefaktami bardzo bogatej kulturowo cywilizacji nuragijskiej, którą datuje się na XIV-X wiek p.n.e. 
Obecnie Sardynia przypomina sobie i uczy się na nowo o swojej bogatej przeszłości. Lata zapomnienia zrobiły swoje i dały asumpt do tworzących się obecnie licznych konspiracyjnych teorii o pochodzeniu cywilizacji nuragijskiej i jej niesamowitych budowli z olbrzymimi głazami poukładanymi w nierozwikłane jeszcze labirynty. 



Powstała nawet hipoteza, że to Sardynia właśnie mogła być mityczną, zmiecioną przez potężny kataklizm Atlantydą, a słupy Herkulesa nie znajdują się w Cieśninie Gibraltarskiej, a w Cieśninie Sycylijskiej. To rzecz jasna rozpala wyobraźnię i powstaje wiele legend, często wpisanych we współczesne opowieści, gdzie Wyspa jest nowym omphalos - pępkiem świata.
Cieniem tajemnicy owiane jest również pochodzenie etniczne Sardyńczyków. Najnowsze badania na kodach DNA wskazują, że w okresie nuragijskim nie było na wyspie żadnych najazdów i migracji. Oznacza to, że niesamowite budowle i miejsca kultu z epoki brązu wyłoniły się same z siebie. Niewątpliwie musiała temu towarzyszyć wymiana z innymi cywilizacjami. Są tacy, którzy upatrują tu nawet działania kosmitów :)
Faktem jest jednak, że dopiero w X-IX wieku p.n.e. przybyli na Sardynię Fenicjanie, a I-II wieku wyspa podbita została przez Rzymian. Rzymianie dokonali tu zresztą wielu gwałtów na miejscowej ludności i kulturze. Pojmano dziesiątki tysięcy niewolników sprzedawanych później w starożytnym Rzymie. Do dziś znane jest ówczesne powiedzenie "tani jak Sardyńczyk". Chodzi oczywiście o cenę sardyńskiego niewolnika, która spadła na skutek ogromnej podaży. Na dodatek to Rzymianie wprowadzili nazwę Sardyńskich gór jako Barbagia. Znowu prawdziwi barbarzyńcy rościli sobie prawo do pisania własnej historii. Podobno samo słowo barbagia wywodzi się ze starożytnej Grecji i oznacza "bełkocący", a Rzymianie zapożyczyli je na określenie człowieka nie cywilizowanego. Żeby jednak było sprawiedliwie trzeba dodać, że 100 lat przed Cyceronem nazywającym Sardyńczyków barbarzyńcami inny rzymski poeta Newiusz opisał słowo "sardus' jako "inteligentny, umiejący się jasno wyrażać". Jeżeli ktoś więc myśli, że nazwa Sardynia pochodzi od występujących tam ławic sardynek jest w błędzie. To sardynki przyjęły nazwę od mądrych Sardyńczyków ;) 
Tak czy siak nazywanie Sardyńczyków przez Cycerona barbarzyńcami w owczej skórze odbiło się echem w historii. Tymczasem, choć pasterze, być może jawili się przybyszom jako dzicy, to byli oni potomkami starej cywilizacji, z wysoko rozwiniętym językiem i kulturą. Nazwa barbagia jest więc jeszcze jednym dowodem na to, że to co niepojęte i niezrozumiałe to nie bełkot, a już na pewno nie barbarzyństwo.
Poniżej strój pasterza z epoki nuragijskiej w starodawnej masce ze sklepiku w Alghero.


 Maleńkie sklepiki na urokliwej Starówce w Alghero mogłyby być inspiracją do napisania niejednego posta. Tu przepiękne produkty z miejscowego korala.


I taki tajemniczy sklepik z pamiątkami 



Zbadałam tam właśnie dlaczego to typową pamiątką z Sardynii jest, obok wyrobów z korka i korala, ceramiczna kura. Myślałam, że wytropię jakąś kurzą historię. Ale nie, okazuje się, że kury podarowuje się na wyspie, bo przynoszą szczęście. Tak odkryłam również, być może, sekretny powód siostrzanych prezentów. Systematycznie obdarowywana posiadam już niezłą kolekcję kur. A tu taka sardyńska kurka siedzi sobie na szczęście w rodzinnym biznesie.



Odkryłam też powód takiej wystawki "Małego Księcia" w jednej z księgarń  - widoczny jest nawet egzemplarz polski.



Okazuje się, że to w Alghero pilot i pisarz Anthony Saint - Exupery spędził ostatni etap swojego życia. Mimo zaawansowanego jak na pilota bojowego wieku udało mu się w 1943 roku wstąpić do Sił Powietrznych Wolnych Francuzów. W lipcu 1944 wystartował do lotu, z którego nigdy nie powrócił. Jednym z jego ostatnich tekstów jest List do Amerykanina, napisany na Sardynii i wciąż bardzo aktualny. Dostępny tu:
Wyjeżdżając poczytałam sobie trochę o wyspie. Polecam książkę Jeff'a Biggers'a " Sardynia - Podróż w czasie" Wydawnictwa Czarne.
Wyczytałam tam, że kilkaset lat przed tym jak Homer napisał Odyseję Sardyńczycy odlewali z brązu małe figurki zwane bronzetti. Zawarto w nich mnóstwo opowieści. A w nuragijskich osadach budowano specjalne chaty spotkań. Wokół znajdowała się kamienna ława jakby to był okrągły stół. Są hipotezy, że mogła to być sala do snucia opowieści. Poniżej zdjęcie z postera z nuragijskiej osady Palmavera w pólnocno-wschodniej Sardyni. 




Jeff Biggers przypomina, że cywilizacje powstawały i upadały i przekształcały się zawsze dzięki zbiorowemu dzieleniu się opowieściami. Sardyńczycy są do dziś również niezrównanymi gawędziarzami. Moją ciekawość wzbudziły tuż przed podróżą ich baśniowe istoty zwane Janas i tzw. Domus de Janas. Są to jeszcze przednuragijskie nisze grobowe pochodzące z okresu neolitu. Miały one odtwarzać, choć w mniejszej skali, cechy prawdziwego domu, w którym zmarły miał czuć się swojsko. Były to nie tylko grobowce, ale także miejsca kultu i symbol czci zmarłych przodków. Późniejsze kultury nadal traktowały te miejsca jako miejsca święte, w których odprawiano obrzędy i ceremonie. Jednakże z upływem wieków pamięć o ich pierwotnej grobowej funkcji zaginęła, a powszechny pogląd głosił, że były to domy małych fantastycznych istot, podobnych do wróżek lub elfów - Janas.  
Oczywiście we wszystkich możliwych miejscach zafiksowałam się na tropieniu Domus de Janas. Znalazłam nawet jedno takie na nuragijskiej stercie w Palmavera nieopodal Alghero.



Spędziłam tam zresztą w towarzystwie Siostry super czas. Janasy chyba nas polubiły. 
Oczywiście odkryłam książkę  z licznymi fotografiami Domus de Janas.



I już bym prawie zrezygnowała z dalszych poszukiwań, gdy to w innej księgarni znalazłam przepiękny tom z sardyńskimi mitami i legendami, a tam opowieść o Janas i pewnym pasterzu...


  
Jadąc do wspomnianej już Bossy natknęliśmy się zresztą na liczne ślady kultury pasterskiej i stado białych jak sardyńskie chmury owiec. Tu taka jedna.



Naczytałam się też o tamtejszych pasterzach, jako że najmłodszy syn nadal marzy o tym fachu. Dowiedziałam się, że jak wszędzie, również sardyńscy pasterze kochają i chronią z oddaniem swoje stada. Znają każdy zakątek tamtejszych połonin, jakby były one przedłużeniem ich serc. 
Nic dziwnego, że w spisie treści wypatrzyłam właśnie legendę:  „La Jana e il paster innamorato”. Jest ona zaczerpnięta z opowieści nieżyjącego już Francesca Marongiu, eksperta w dziedzinie legend i przekazów ustnych.
Posłuchajcie....
Dawno temu w Arzanie żył pasterz, który posiadał małe stado owiec. Był tak biedny, że stać go było jedynie na obóz położony daleko od wioski. Nikt nie chciał tej ziemi, ponieważ była ona nie tylko jałowa i kamienista, ale także ponoć zamieszkiwali ją Janowie. Co noc te elfy i wróżki wychodziły z jaskiń i rozpędzały stada, natomiast w ciągu dnia swoimi przenikliwymi krzykami płoszyły pasące się owce. Nasz pasterz jednak nie miał innego wyjścia i aby przypodobać się rodzinie Janas, co miesiąc dawał im kilka rodzajów sera. W zamian te maleńkie stworzenia zostawiły zwierzęta w spokoju, zapewniając im mnóstwo świeżej trawy. Wszystko szło gładko, aż do momentu, gdy pasterz, zmęczony życiem w ubóstwie, ukradł całe stado sąsiadowi, przywiózł je na swoją farmę i połączył je ze swoim. 
A gdy zgodnie ze zwyczajem przyniósł znów Janasom dary, one wcale nie doceniły tego hołdu.
Wręcz przeciwnie tej samej nocy wyszły z jaskiń i rozproszyły stado, a rano zaczęły głośno krzyczeć niepokojąc owce. 
Początkowo pasterz uznał, że nie był wystarczająco hojny, więc dał rodzinie Janas jeszcze więcej sera. I to nie pomogło. Co więcej trawa na polu całkowicie wyschła i gospodarstwo znów stało się jałowe. Mężczyzna uświadomiwszy sobie, że zrobił coś złego, przeprowadził mały test: zamknął skradzione owce w innej zagrodzie i doił tylko swoje zwierzęta. Z ich mleka zrobił ser i dał go Janasom.
Istoty doceniły ofiarę i przestały go dręczyć. Pasterz zrozumiał wtedy przyczynę wszystkich swoich nieszczęść i zwrócił skradzione stado ich prawowitemu właścicielowi. Od tego momentu pola znów się zazieleniły.

Taka prosta pasterska legenda pełna mądrości. 

Nasz wyjazd był też skupiony na prostocie. Po raz pierwszy wyjechaliśmy w okresie Wielkanocy. I choć pogoda była w kratkę, to ważne było to,  że mogliśmy się po prostu z sobą nabyć w pięknych okolicznościach przyrody wśród kamieni, które pamiętają niejedno. 


Podobno Sardyńczycy by zapamiętać coś ważnego, zazwyczaj wkładają sobie do kieszeni kamyczek - sa pedra de s'arregou. 
Włożyłam sobie tam do kieszeni kilka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz