Anioły są wszędzie
Zimą 2007 roku zabrałam troje swoich dzieci i przyjaciółkę córki do Londynu. Wyjazd był szalony, mieliśmy bowiem zatrzymać się u naszego młodego australijskiego kuzyna, który przebywał tam wówczas na stażu. Zapraszał nas bardzo serdecznie będąc wcześniej w Polsce. Wiadomo dla młodych ludzi nie ma z niczym problemu, więc w niedługim czasie szczelnie zapełniliśmy każdy centymetr kwadratowy podłogi jego niewielkiego mieszkanka na przedmieściach.
Chcąc się zrewanżować za ciepłe przyjęcie nas w jego gniazdku pojechaliśmy na kolację do londyńskiego Chinatown autobusem typu double-decker. W czasie podróży zaczepiła nas dziwna kobieta. Usiadła naprzeciw i zaczęła opowiadać historie ze swego nieszczęśliwego życia ciągle powtarzając jak mantrę: "The world is full of anger and hatred" czyli "Świat jest pełen złości i nienawiści". Cierpliwie wysłuchiwaliśmy jak to została okradziona, jak cały czas jesteśmy obserwowani przez złych ludzi, jak wyrzucono ją z pracy. Po kwadransie wiedzieliśmy, że w żaden sposób kobiety nie przekonamy, że istnieje inny świat, bo ewidentnie mieliśmy do czynienia z nieznaną nam jednostką chorobową. Zważywszy, że mam pod opieką czworo dzieci zdecydowałam, że wysiadamy na najbliższym przystanku.
Chcąc się zrewanżować za ciepłe przyjęcie nas w jego gniazdku pojechaliśmy na kolację do londyńskiego Chinatown autobusem typu double-decker. W czasie podróży zaczepiła nas dziwna kobieta. Usiadła naprzeciw i zaczęła opowiadać historie ze swego nieszczęśliwego życia ciągle powtarzając jak mantrę: "The world is full of anger and hatred" czyli "Świat jest pełen złości i nienawiści". Cierpliwie wysłuchiwaliśmy jak to została okradziona, jak cały czas jesteśmy obserwowani przez złych ludzi, jak wyrzucono ją z pracy. Po kwadransie wiedzieliśmy, że w żaden sposób kobiety nie przekonamy, że istnieje inny świat, bo ewidentnie mieliśmy do czynienia z nieznaną nam jednostką chorobową. Zważywszy, że mam pod opieką czworo dzieci zdecydowałam, że wysiadamy na najbliższym przystanku.
Zgoła inna historia przytrafiła nam się ostatniego dnia pobytu. Gdy jechaliśmy już na lotnisko usiadła naprzeciwko nas piękna Hinduska w sari. Przyglądała się z uśmiechem na siedzących obok mnie zmęczonych intensywnym zwiedzaniem synów. W pewnym momencie uśmiechnęła się do mnie i nazwała ich aniołami. Uśmiechnęłam się również i dziękując powiedziałam coś w stylu: Angels are everywhere (tak trochę parafrazując powiedzenie: Idiots are everywhere). Zapytała się jeszcze skąd jesteśmy i życzyła nam szczęśliwej podróży. Po czym wysiadła na najbliższym przystanku. Było coś niesamowitego w tym spotkaniu i naszym pożegnaniu bez słów - w wymianie spojrzeń tak jak byśmy sobie wzajemnie chciały coś jeszcze powiedzieć. To była chwila, którą będę pamiętać do końca życia. Gdy autobus ruszał podniosłam się, aby jeszcze raz móc spojrzeć na tą niesamowitą kobietę. Wyjrzałam oknem, a ona stała nieruchomo na przystanku i patrzyła na mnie z czymś czułym w oczach.
Z tego wyjazdu utkwiły mi w pamięci te dwa dziwne spotkania w londyńskiej komunikacji miejskiej - tak zgoła różne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz