Dziadek Franek
Dziś imieniny
Franciszka. Imię to kojarzy mi się z moim wielkiej cierpliwości i "oazą spokoju" dziadkiem.
Nigdy nie zapomnę naszych eksperymentów związanych z chrapaniem Dziadka Franka. Mogłyśmy gwizdać, ciągać go za nos. A świętej cierpliwości Dziadek tylko łagodnie nas upominał
i przewracał się na drugi bok. Chociaż teraz wiem, że mógł być bardzo zmęczony.
Do dziś pamiętam jego powykrzywiane od pracy dłonie, obwijające nam w gazety
jajka prosto od kurek, gdy na czas nieobecności Babci musiał na pół roku przejąć wszystkie jej obowiązki.
Z bardzo wczesnego dzieciństwa mam mgliste wspomnienie, jak
wracając z sianokosów na wozie pełnym siana i dzieci, nagle poniosły konie i
wszyscy wylądowaliśmy w rowie. Dopiero po latach zdałam sobie sprawę jak było
to niebezpieczne.
Dziadek choć raczej małomówny, potrafił jednak nas od
czasu do czasu zaskoczyć jakąś mrożącą krew w żyłach opowieścią, najczęściej
o duchach. Najlepiej pamiętam historię o dwóch kolegach, którzy umówili się, że
który pierwszy umrze ten przyjdzie i powie czy jest rzeczywiście życie
pozagrobowe czy nie. Pewnego wieczora jednego z nich obudziło głośne ujadanie
psa za stodołą. Myśląc, że to złodzieje chwycił siekierę i wyszedł pogonić
nieproszonych gości. Okazało się, że był to przyjaciel z wieścią, że życie po
drugiej stronie jest i z pretensjami, że szczuty jest psem i witany siekierą.
Oczywiście następnego dnia okazało się, że kolega umarł tej nocy.
Inna opowieść dotyczyła bożonarodzeniowej nocy. Zawsze po
wigilii dziadek szedł do obory i stajni z opłatkiem do swoich koni i krów. Zapewniał, że tej nocy
zwierzęta naprawdę mówią ludzkim głosem, ale jednocześnie przestrzegał, aby
przypadkiem nie podsłuchiwać. Podobno, kiedyś pewien ciekawy gospodarz przyczaił się by
posłuchać tej mowy i znaleziono go następnego ranka, niestety, nieżywego. Mimo tej opowiastki co roku w wigilię planowaliśmy noc w oborze i już w samym planowaniu było tyle ekscytacji, że na szczęście na tym się nasza wyprawa kończyła.
Nigdy nie słyszałam, aby dziadek z babcią się kłócili,
ale na pewno święci nie byli i nieporozumienia musiały być. Po takiej
cichej awanturce, dziadek rozpoczynał
swoje gniewy i przechodził na strajk głodowy. Ostentacyjnie odmawiał obiadu i
pozostawał o chlebie i mleku.
Babcia, kiedyś już po śmierci dziadka opowiadała mi, że
dziadek nigdy nie nazywał jej po imieniu. Musiało jej być z tego powodu trochę
przykro, ale przypominaliśmy jej wtedy dziadka śpiewy pod tak zwanym wpływem:
„Piorun strzelił w brzezinę / Olcia (imię babci) rączki złożyła / Ratuj Franuś bo ginę”. Dziadek każdy taki alkoholowy eksces okupywał migrenami. Jednym słowem nie miał głowy do picia i zawsze pełen empatii opowiadał inna nieziemską historyjkę. Otóż, tej samej nocy zmarło dwóch mężczyzn: pijak i zawsze szanujący swe zdrowie abstynent. U wrót nieba Św. Piotr z honorami przepuścił pierwszego pijaka. Pełen pretensji szanowany obywatel zaczął się awanturować. Święty Piotr miał łagodzić i tłumaczyć jak ciężkie musiało być życie ochlajtusa, że musiał wspomagać się gorzką trucizną.
Ciekawa historia łączy się z urodzinami dziadka
Franka. Otóż, prababcia Aleksandra miała problemy z donoszeniem ciąży, i
jak to mówiono dzieci jej się nie chowały (troje zmarło w niemowlęctwie). Zrozpaczona udała się do kościoła Ojców
Kapucynów i obiecała, że następne, które się urodzi będzie miało na imię
Franciszek lub Franciszka i będzie chodzić w habicie z kapturem i przepasanym sznurem. Tak też się stało.
Dziadek Franek podobno jako dziecko doznał wielu przykrości od rówieśników
w związku ze swoim oryginalnym strojem. A prababcia miała jeszcze czterech synów i dwie córki- moich wspaniałych
stryjków: Olka, Mietka, Mańka i Heńka i
cudowne ciocie: Hanię i Jadzię.