Slow life - opowieść o byciu przy sobie czyli jak to dobrze, że są święta
Uwielbiam być w domu. Moje życie jest wówczas bardzo proste. Dużo czytam, słucham muzyki. Obserwuję swoje koty, jak zagarniają dla siebie najwygodniejsze miejsca. Gotuję. I czasem pomyślę: jak to dobrze, że teraz nic nie muszę, tylko mogę. To prawdziwy luksus, dla którego jestem w stanie poświęcić wizyty w salonach beauty czy zakupy w markowych sieciówkach.
Nie nęcą mnie też błyszczące obrazy pięciogwiazdkowych kurortów i tego typu miejsc mocy. Dla mnie prawdziwym odprężeniem jest głęboki spokój, który coraz częściej znajduję w znajomym uścisku własnego domu. Nie chodzi o to, że nie tęsknię za przygodami, ale ... jak Hobbit coraz częściej mam trudność z wyruszeniem.
Dom to nie tylko adres; to stan bycia. To aromat porannej kawy, rozmowy, spotkania z bliskimi, nieśpieszna krzątanina, świadoma decyzja odcięcia się na jakiś czas od hałasu dnia. To, rzecz jasna też, zapadanie się w ulubionym fotelu z książką. Czytanie - ta prosta przyjemność redukuje ponoć stres w 70-ciu procentach. Pod warunkiem, że nie są to sprawozdania, czy sprawdziany :)
W świecie, który woła o nieustanne zewnętrzne potwierdzenia swoich osiągnięć i doświadczeń, klikalność w mediach społecznościowych, tysiące spraw do załatwienia – prawdziwym skarbem jest ciche pozwolenie na to, by po prostu być, choćby przez jakiś czas, samowystarczalnym we własnym małym świecie.
Pozostanie w domu nie jest według mnie kwestią izolacji; to pielęgnowanie intymności. To nie samotność, ale świadomy wybór.
To ciche potwierdzenie: jestem teraz ze sobą i moimi bliskimi.
Taki czas oferuje okres Bożego Narodzenia.
Jak to dobrze, że są święta.
Jak to dobrze, że są święte wieczory - piękna zapomniana tradycja, o której kiedyś pisałam tu:

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz