Opowieść Stanisława Vincenza o stworzeniu świata czyli o śmietanie
Zbliża się rocznica urodzin mojego ulubionego pisarza i myśliciela Stanisława Vincenza. Czas więc przypomnieć, jego kolejną genialną opowieść z tetralogii "Na Wysokiej Połoninie". Opowiada ją na weselu w Krzyworówni Cwyłyniuk. Jest to huculska gadka o stworzeniu świata ze śmietaną w roli głównej ;)
Cwyłyniuk podnosząc palec ważnie, uśmiechał się chytrze do gości, a wszyscy nastawili uszu i opowiadał. Posłuchajcie ...
- Na początku świata była sama gęsta biała śmietana. Duch boży Ałéj unosił się nad białością, nad śmietanami, dmuchał sobie na nie. A to falowało delornie, tryskało, szumiało daleko i śmiało się takie bialutkie. Hospod lubował się, uśmiechał się, od tego zapieniła się jeszcze ku Bogu manna boża, śmietana od końca do końca.
Ale „ten“, aby sczezł, niech precz od nas odleci, zazdrościł Bogu. Sam nic nie potrafi, tylko zazdrościć, radości nie zna, cieszyć się nie umie, tylko ze szkody się cieszy. Przeszkadzał Bogu i psuł. Dolewał od dna to wody mętnej, to smoły od samego spodu podpuszczał. A to zaciemniło się strasznie, zaczęło się burzyć. Zakotłowała śmietana i zaburczała, jakby w brzuchu u tego, aby sczezł. Zwurdziła się cała śmietana od końca do końca. Hospod nie spłoszył się i myśli sobie: „Wiem co zrobię, będzie jeszcze lepiej. Stworzę świat, zaglegam tę brahę, wyciągnę z niej śmietanę, wyklaruję i górą będzie śmietana.“
Dmuchnął i wyciągnął z tej brudnej wurdy śliczne słoneczko jak wielki budz świecący. Postawił wysoko na niebie ponad wurdą, potem znów co lżejszą śmietankę wydmuchał i wyciągnął z niej obłoczki. Potem oddzielił od brahy ziemię, trochę ciemniejszą, a skały od ziemi odłączył i wodę osobno wyklarował. Z obłoczków puścił się deszczyk na ziemię, zazieleniła się. Na tej zieleni postawił człowieka z żoną i krowę, a owieczki też. A człowiek miał dwóch synów, nazywali się Kain i Abel. Abel zaraz napasł krowę i owieczki i zaczął doić. Patrzy Hospod z nieba, a tu do putyny śliczna śmietanka ciurka, czyściutka jak przed stworzeniem świata. Uśmiechnął się Hospod, a od tego w putynie piana zaszumiała i zaświeciła. Ale „ten“, aby sczezł, zaraz zmartwił się i dalejże szukać swojej, potajemnej uciechy. Spod ziemi naszeptał coś do ucha drugiemu bratu Kainowi, a tamten zamiast pomóc bratu, zaraz zaczął zaglądać krowie pod ogon, tam właśnie gdzie ogon przyczepiony. Abel gazda sprawny mówi do brata delikatnie: „Cóż ty bracisko, zaglądasz tam, gdzie nic nie widać? Hajda, przynieś trawy dla krówki i otawki dla jagniątek, a potem chwytaj wymiona i ucz się doić.“ — Zaledwie to powiedział, tamten jak szarpnie krowę za ogon, oderwał ogon, zaraz schrupał go jak kiełbasę, ale nie wędzoną, tylko na surowo. I już „ten“, aby sczezło precz od nas jego imię, pokrzywia się Bogu. Ale nie śmieje się, bo nie umie, tylko zarechotał spod spodu na świat, aż trawy zasmuciły się i skłoniły główki. A Abel do brata: „Bracie, cóżeś ty mnie za brat? Tyś brat tamtego, niech sczeznie. Ty będziesz bożemu stworzeniu ogon wyrywać i zjadać? Daj nam spokój, idź sobie tam gdzie twój brat“.
I znów „ten“, aby sczezł, naszeptał Kainowi niedobrym wiatrem spod spodu. I zaraz Kain wziął skałę i roztrzaskał bratu głowę. A „ten“, aby sczezł, rechocze spod spodu na cały świat, aż trawy zawiędły i poczerniały i biedna krowina bez ogona krwawi, do Boga porykuje.
Ale stój! Od razu Hospod pomazał krowie ranę manną z putyny, ogon naprawił, że odrósł, tylko trochę krótszy niż był. Ucieszył się Hospod, ale zaraz potem przypomniał sobie tego łajdaka. Groźnie zawołał z nieba: „Kainie, gdzie twój brat Abel?!“ A Kain w nogi, uciekał, uciekał, zabrnął w pustynię, w piaski gdzie same siarczane źródła.
I z Kaina są Syrojidy, zjadają wszystko na surowo, chapią co wpadnie w łapę, ludzi też. Żrą, a nigdy nie mogą się nażreć. A z dzieci Abla - ludzie, coraz więcej ludzi, narodu coraz więcej, i coraz więcej chudoby, coraz więcej pól zielonych i połoninek uciesznych. A zewsząd tryska śmietana.
Pod koniec świata Hospod do reszty oddzieli śmietanę od brahy i od serwatki też. W raju wszystko będzie pływać w śmietanie i w pianie, śmietanowi ludzie, śmietanowe gugle, w kresaniach piankowych, albo z wstążkami z pianki na głowie. I święci z pianki i aniołowie tak samo.
A „tamten“ czarny, aby sczezł, razem z czortownią, razem z Syrojidami sczeźnie pod spodem. Dlatego opowiadają Żydzi i to całkiem słusznie — pytałem też Joseńka z Rozdroża — że Hospod litościwy i że koniec świata będzie jeszcze kraśniejszy niż tamten przedpoczątek i niż stworzenie świata też kraśniejszy. I to możliwe. Bo śmietana, manna boża, jednoczy narody, a świętych aniołów też, bo co śmietana to nie serwatka, przeto przyciąga dobre dusze i hoduje i wypiększa każdą inaczej, jak jej do twarzy. A braha i smoła, kwas i gorycz zaczerniają, zamazują, mącą, rozdzielają. Dlatego Hospod zamknie je, zaszpuntuje razem „z tym niech sczeźnie“ pod spodem na wieki.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz