Błękit jest w nas czyli opowieść o złości i rajskiej plaży
Tortuga Bay/Galapagos - zdjęcie własne
Drugiego dnia pobytu na Zaczarowanych Wyspach Galapagos przytrafiła nam się przygoda, która dała mi do myślenia.
Otóż wiedząc, że mamy niecałe trzy dni na zwiedzenie tylu wspaniałych miejsc postanowiliśmy nazajutrz wstać wcześnie i poprosiliśmy o możliwość zjedzenia śniadania o 6-stej. Sympatyczna recepcjonistka stwierdziła, że większość osób na wyspach wyrusza o świcie, więc nie było problemu.
Całą noc padało, i oprócz alarmu włączonego na 5:30, obudził nas również dziwny alarm pogodowy. Niezrażeni sprawnie spakowaliśmy plecaki, aby od razu po śniadanku ruszyć pieszo na rajską Tortuga Bay. Dziwnym wydawały się jednak panujące ciemności i pustki w kuchni. Pod drodze do jadalni spłoszyliśmy tylko kilka hotelowych jaszczurek.
Wyspa, rzeczywiście jest niesamowita i dzika. To dało asumpt do stwierdzenia, że może w kuchni również panuje pełna wolność i samoobsługa. Sprawnie, usmażyłam więc jajecznicę, a małżonek zrobił herbatę i sok z mango. Poradziliśmy sobie naprawdę świetnie i tylko herbata miała dziwny smak. Gdy kończyliśmy śniadanie pojawiła się pani kucharka z gorącymi croissantami i zdziwieniem w oczach. Była pełna uznania dla naszej przedsiębiorczości. Okazało się jednak, że herbatę zrobiliśmy z wody morskiej, która używana jest do zmywania i kąpieli. Dowiedzieliśmy się też, że jest dopiero 5:25 (dzikość miejsca udzieliła się naszym telefonom, które nie wyłapały zmiany strefy czasowej).
I w tym momencie opętało mnie "czyste złe". Być może sprawiła to świadomość, że z dużym prawdopodobieństwem połknęliśmy właśnie amebę lub perspektywa dłuższego spaceru w gorącym i parnym powietrzu, a może po prostu brak kawy i wczesna pora. Dość, że idąc na rajską plażę pomstowałam na czym świat stoi. Oświadczyłam mojemu mężowi, że to jest typowy przykład ilustrujący powiedzenie: "latać po świecie i głupich szukać" Jedyne co widziałam to tylko brzydotę Puerto Ayora czyli stolicy wyspy Santa Cruz i pełna złości robiłam fotki wątpliwej urody uliczek.
Mówiąc krótko byłam nieznośna. Nie przeszło mi nawet na urokliwej opuncjowej alejce wiodącej do zatoki. Czułam tam jedynie zapach niesprzątniętych zoologicznych klatek, którym to przeżyciem nie omieszkałam podzielić się z wielkiej cierpliwości małżonkiem. Jednym słowem zachowywałam się jak rozwydrzony bachor. Co gorsza zaczęło to do mnie dochodzić.
Nie przeszło mi nawet, gdy dotarliśmy po ponad godzinnym marszu na plażę. W krótkich żołnierskich słowach wyraziłam dogłębne rozczarowanie, spowodowane brakiem żółwi, flamingów i fok. Na szczęście wyszedł nam na spotkanie jeden z gospodarzy i zaczął pracować nad moim mocno nadszarpniętym morale.
Potem już tylko wystarczyło podążać jego śladem.
Można też było wybrać opcję "ramię w ramię".
I tak to robiło się coraz bardziej rajsko, zwłaszcza, że ze względu na wczesną porę byliśmy tam jedynymi naczelnymi, a może nawet i ssakami.
Gady działały na mnie kojąco. Zaprowadziły nas do lasów namorzynowych. Po drodze spotykaliśmy legwany różnej maści. Takie skromniutkie, co to wtapiały się w tło.
I tak spacerowaliśmy sobie w niebiańskich okolicznościach przyrody, wśród opuncji i świergotu ziąb Darwina.
Aż jedna czarna zięba
pokazała nam zatoczkę, gdzie woda miała taki odcień błękitu.
A potem już było tylko piękniej. Nie przeszkadzały mi nawet kąpiące się wspólnie jaszczury. W końcu to była ich plaża.
Wszystkie napotkane stworzenia, chociaż nie były to żółwie, flamingi i foki okazały się przyjazne, zrelaksowane i pozowały do zdjęć jak prawdziwe gwiazdy.
Przyznam, że przy tym "wyczilowanym" pelikanie zupełnie nie pamiętałam co mnie rano tak ugryzło. To, że herbata była za słona - śmieszne.
Tak sobie myślę - jak to możliwe, że drobiazgi mogą nas tak wyprowadzić z równowagi. Czy istnieje możliwość wyćwiczenia, aby nie dać się sprowokować drobnym przeciwnościom losu. Co zrobić by zachować w sobie niezmącony błękit czyli święty spokój i łagodność.
Tak czy siak trzeba ćwiczyć, bo przecież życie to nie rajska plaża. Sposobów jest sporo. Mój guru święty Franciszek w chwilach złości rzucał się w pokrzywy. a dawna uczennica Zuzia zademonstrowała kiedyś w klasie swój patent na rozładowanie tej niefajnej [sic!] emocji. Polegał on na darciu kartki na jak najmniejsze kawałki, a następnie rzuceniu strzępków na podłogę i tupaniu po nich, aż złość przejdzie. Podobno na czubku głowy mamy taką śrubeczkę, którą należy poluzować, co by para uszła. Najgorszym sposobem jest złośliwe ględzenie i wyładowywanie się na innych. Nie zawsze obok będzie anioł, który to zniesie, bo będzie wiedział, że: "Odpowiedź łagodna uśmierza zapalczywość, a słowo raniące pobudza do gniewu."(Księga Przysłów 15,1)
A wy jakie macie sprawdzone sposoby na złość?
P.S. Podobno cudowny piasek na Tortuga Bay jest tak biały i drobniutki jak mąka, bo powstał dzięki pracy tysięcy wkurzonych, kolorowych papugoryb (parrotfish). Wściekłe z głodu rybki, w poszukiwaniu alg i polipów, mielą swoimi ostrymi ząbkami koralowce. Wydalony produkt końcowy ich nerwówy tworzy rajską plażę, w której odbija się błękit nieba. Po mojemu ma to sens.
Wszystkie udostępnione zdjęcia są mojego autorstwa, wykonane telefonem w stanie rozeźlenia. Prawda, że piękne.
6 komentarzy:
O tak....piękne!!! Moja metoda jest raczej przykra bo "drę mordę". Jak już głosu zabraknie i mądrość głupotę zaleje pozostaje tylko wstyd i niesmak.... Twoja plaża pewnie mi się przyśni🤗😍.
Staram się po chwili patrzeć na dobrą stronę wrednej sytuacji, czego sie mogę z niej nauczyć dajmy na to...
Super opowieść i niesamowite zdjęcia!
Dziękuję Kochani, bardzo ładnie powiedziane "mądrość głupotę zaleje". A co do tych wrednych sytuacji to rzeczywiście mogą sporo nauczyć
Pieknie opisane piękne miejsce raj.
No no. Czytam drugi raz i za każdym razem podziwiam cierpliwość małżonka :) widoki piękne. Opisy obrazowe. Aż się chce ....
Prześlij komentarz