Stories of Tita

6 stycznia 2018

Legenda o czwartym Królu


źródło:http://dontcallmebetty.tumblr.com/image/14376525287


Mówią, że był i czwarty król, który zobaczył gwiazdę i chciał 
złożyć pokłon nowo narodzonemu  Królowi Żydowskiemu. Wiedział, że ma to być Król Miłości. Postanowił podarować mu rodzinny skarb - ogromny rubin o przepięknym czerwonym kolorze.
Zdawał sobie sprawę, że przed nim długa droga. Wybrał więc najwierniejsze sługi, najlepsze wielbłądy. Wziął dużą sumę pieniędzy, zawiesił rubin na szyi i pojechał.
Gwiazda wskazywała drogę, a dopóki jechał przez swój kraj wszystko było jasne i proste. Poddani, którzy znali jego mądrość i dobro  pozdrawiali  go życzliwie.
Wszystko zmieniło się, gdy wszedł w obce kraje. I nie dlatego, że byli to obcy ludzie, inny język. W krainie tej od lat panowała susza. Wędrował teraz przez wsie nawiedzone klęską głodu. Zaczął rozdawać swoje zapasy, wodę. Zanim rozdał wszystko zawahał się tylko chwilę, ale poczuł wtedy ogień rubinu na piersi. Wiedział, że jeżeli jedzie do Króla Miłości to nie może postąpić inaczej. Wszystko co rozdał, okazało się przysłowiową kroplą w morzu potrzeb. Wrócił więc do swego kraju. Zorganizował pomoc. Wysyłał karawanę za karawaną. Dopiero gdy zapobiegł głodowi i śmierci ruszył w dalszą drogę, jak prowadziła go gwiazda. 
Wiedział, że jest spóźniony, ale wierzył, że zdąży.
Niestety po kilku dniach spokojnego marszu natknęli się na zadżumione osiedla, nad którymi wisiały czarne  chorągwie przestrzegające przed zarazą. Znów musiał wybierać: przejechać obojętnie dalej czy zostać na tej skażonej ziemi i walczyć z czarną śmiercią, ryzykując własne życie. Odpowiedź ponownie przyszła sama. Sługom pozostawił wolną wolę. Kto chciał mógł odejść. On jednak z garstką najwierniejszych został, aby nieść pomoc. 
Od rana do wieczora chodził po domach. Rozdawał jedzenie, wynosił spod chorych brudne prześcieradła, leczył jak umiał, kopał doły i chował zmarłych. Pewnego dnia  poczuł, że słabnie. Zrozumiał, że sam się zaraził. Wiele dni leżał nieprzytomny. Teraz to jego pielęgnowały jakieś litościwe ręce.
Przeżył, nie było jednak przy nim żadnego z dawnych sług. Może odjechali, może poumierali. Cieszyła go jednak budząca się znów do życia osada. Ludzie nie rozpoznawali w nim króla, ani nawet wybawcy. Gdy ich ratował leżeli wynędzniali i nieprzytomni. Teraz to on był żebrakiem.
Długo myślał czy jest sens iść dalej. Tyle lat minęło. Jego czarna broda posiwiała, skóra się pomarszczyła, a mięśnia zwiotczały. Ale gwiazda dalej świeciła, a na szyi wciąż miał cenny skarb - rubin, który chciał złożyć Jezusowi w ofierze.
I poszedł dalej. Po drodze najmował się do wszelakich prac, by przeżyć kolejny dzień tułaczki.
Pewnego dnia doszedł do wielkiego, gwarnego miasta. Chciał je przejść jak najprędzej. Na głównym rynku natknął się na targ niewolników. W jego kraju nie było takich zwyczajów. Patrzył więc przerażony. Nie mógł uwierzyć, że ludzi można traktować jak bydło. 
Bardzo chciał pomóc i wtedy przypomniał sobie o skarbie - o rubinie, który niósł w darze. Bez wahania podszedł do handlarza i zaproponował układ - rubin w zamian za ludzi. Tak uwolnił nieszczęśników. Gdy oni nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście płakali z radości i rzucali się sobie w objęcia, król odszedł nie spostrzeżony.
I znów pojawiły się wątpliwości czy iść dalej. Nie miał już żadnego  daru, a i narodzony król z pewnością był już dorosłym człowiekiem. Wieczorem jednak zobaczył ponownie prowadzącą go gwiazdę. Postanowił iść i sprawdzić jak rządzi ten Król Miłości. I znów szedł od wioski do wioski zarabiając pracą na skromny posiłek. Tak dotarł w końcu do Jerozolimy. Był ciekawy zwyczajów, które tam panują. Jak rządzi ten Król. A może zapomniał o miłości. 
Zmęczony przysiadł na progu czyjegoś domu. Spostrzegł, że prowadząca go gwiazda słabnie. Zaniepokoił się. Nie wiedział co to znaczy. Tymczasem w jego kierunku zbliżał się dziwny orszak.
Teraz widział wyraźnie, że  prowadzono jakiegoś człowieka, dźwigającego krzyż. Na głowie miał cierniową koronę, a żołnierz niósł przed nim tablicę z napisem: Jezus Nazareńczyk Król Żydowski. Czyżby to ten, którego szukał.  W pewnej chwili ich spojrzenia spotkały się. Takich oczu nigdy jeszcze  nie widział. Ten człowiek skazany na śmierć, poraniony patrzył na niego tak jakby nieważne było jego cierpienie, a najważniejszy był teraz on - stary, umęczony król. 
Wyczytał z oczu Jezusa, że on wie o wszystkim - o tym co przeszedł w czasie długich lat wędrówki. Zrozumiał, że to co zrobił jest cenniejsze niż najpiękniejsze rubiny świata. 
Ich spotkanie trwało tylko chwilę, ale przepełniła go taka radość, że serce pękło mu ze szczęścia. 

P.S. Opracowane na podstawie opowieści księdza Mieczysława Malinowskiego  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz