Stories of Tita

3 sierpnia 2025

Opowieść o bieżeństwie - zapomnianej traumie



Jan Rembowski, Uchodźcy, 1915 (?), Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Piotr Ligier, źródło: cyfrowe MNW

W 1915 roku powstał obraz Uchodźcy. Dzieło sugestywnie ukazuje mało znany fakt historyczny: bieżeństwo i dramat ludzi zmuszonych podczas I wojny światowej do ucieczki. Jan Rembowski tworząc swe dzieło, mógł zapewne korzystać z własnych obserwacji poczynionych na drogach Galicji w czasie Wielkiej Wojny.
Ja odkryłam bieżeństwo bardzo niedawno. Stało się to dzięki starej fotografii moich Pradziadków z ich córeczką Olesią.




Wiedzieliśmy, że dziewczynka niedługo po wykonaniu fotografii zmarła, a samo zdjęcie zrobione było dla brata Prababci Adama, który w tym czasie był w wojsku, w Legionach. Podobno stanęli do fotografii bardzo chorzy i miało to być tzw. zdjęcie pożegnalne, na wypadek gdyby po jego powrocie ich już nie było wśród żywych. Wiedzieliśmy również, że zostało zrobione przed 1920 rokiem i że jakieś fatum wisiało nad małżonkami, bo nie chowały im się dzieci. Olesia, widoczna na zdjęciu, była czwartym z kolei dzieckiem, które stracili. Na ostatnim spotkaniu rodzinnym, padła również informacja jakoby dwoje dzieci pochowane były gdzieś w Rosji. 
Do tej informacji – rewelacji odnosiliśmy się dość sceptycznie, aż do momentu, gdy odkryłam w archiwach akt zgonu małej Olesi - Aleksandry.

         



Wynika z niego, że w październiku 1919 roku stawił się Zygmunt Warnajtys gospodarz ze Starej Łomży ojciec zmarłej lat trzydzieści sześć mający [ze świadkiem] i oświadczyli, iż dnia wczorajszego o godzinie siódmej wieczorem umarła w Starej Łomży urodzona w Rossyi w mieście Jekaterynosławiu Aleksandra Warnajtys rok jeden i miesięcy sześć mająca córka wspomnianego Zygmunta i Aleksandry z Ustaszewskich małżonków Warnajtysów.
Suchy tekst bez znaków interpunkcyjnych, z którego jednak rzeczywiście wynika, że musieli wrócić z Rosji. Jekaterynosław to dzisiejsze Dniepro - wielkie miasto daleko we wschodniej Ukrainie. Od razu pojawiło się pytanie jak oni się tam znaleźli.
Pytanie to zadałam cioci Hani - najmłodszej córce Pradziadków. Okazuje się, że ten rosyjski epizod nie jest jej znany. Powiedziała tylko, że z własnej woli tam na pewno nie pojechali i rodziny tam żadnej nie mieli, bo Zygmunt pochodził z Litwy, a nie z Ukrainy. Informacja o urodzeniu Olesi w Jekarynosławiu pozwoliła odkryć nowe kropki. Zaczęłam niemalże detektywistyczne dochodzenia. Postanowiłam zbadać temat od strony historycznej. Kropki zaczęły się łączyć, a ja uświadamiałam sobie jak losy rodziny wplecione były w tragiczne wydarzenia historyczne.
Tak właśnie odkryłam bieżeństwo lub wygnaństwo, jak kto woli to nazywać. Moi pradziadkowie byli bieżeńcami - wygnańcami. 
Szacuje się, że w 1915 roku, w wyniku masowej przymusowej ewakuacji, w głąb Rosji trafiło 2 mln osób z terenów znajdujących się dziś w granicach Polski[1]. Mimo to bieżeństwo, prawie sto lat nie funkcjonowało praktycznie w oficjalnym przekazie. Nie uczono o nim w szkole. I choć w 2016 roku Aneta Prymak-Oniszk wydała otwierający oczy reportaż literacki: "Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy"[2], to dalej temat jest znany nielicznym. 
Skąd bieżeństwo? Na czym polegała ta przymusowa ewakuacja?
Otóż, w 1915 roku Rosja zaczęła podczas I Wojny Światowej ponosić coraz większe straty wobec napierających wojsk pruskich. 
Cofająca się Armia Rosyjska przyjęła taktykę spalonej ziemi czyli wyganiała ludność z domów i gospodarstw i niszczyła wszystko czego nie można było zabrać na wóz czy zarekwirować. Kozacy palili całe obejścia i zbiory, żeby nic Niemcom nie zostawić.  W przypadku Łomży, wówczas stolicy guberni, jej ewakuacja toczyła się praktycznie od wiosny 1915 roku. Najpierw upuściły miasto rodziny wysokich urzędników carskich z rodzinami. W Wielką Środę 1 kwietnia naleciała na miasto eskadra dwunastu aeroplanów z których zaczęto rzucać bomby wybuchowe i zapalające. Zapanowała panika. Tego dnia zabito pierwszych ludzi i zaczęły płonąć pierwsze domy. Potem już stale w dni pogodne przylatywały aeroplany i rzucały bomby, w nocy zaś odwiedzały miasto cepeliny.[3]
Latem, gdy już wiadomo było, że Prusacy lada chwila zajmą Łomżę zaczęła działać ruska propaganda. Armia rosyjska niszczyła wszystko, co mogło przydać się napierającym Niemcom. Wiadomo też, że nie wolno było zostawić rekruta. Straszyło się ludzi, jakoby Giermańce wyłupywali mężczyznom oczy, kobietom obcinali piersi, dzieci wrzucali do studni, a starców wpychali w ogień[4]. W Kościele księża uspakajali. Tymczasem odgłosy armat były coraz bliższe, a naloty coraz częstsze. Ludzie chowali się do piwnic, lecz i tam nie było bezpiecznie. We wspomnieniach z tamtych dni czytamy, że na ulicy Rybaki bomba wpadła do piwnicy i zabiła kilkoro ludzi.
Moja prabacia Aleksandra jest wówczas młodą mężatką. W 1912 roku bierze ślub z Zygmuntem. W 1913 rodzi się ich pierwszy syn Bronisław. 
Dwa lata później w lutym 1915 na świat przychodzi Czesław.


 Trwa wojna, czasy są ciężkie i 2 - go sierpnia (20 lipca w kalendarzu juliańskim na akcie) umiera (zostaje zabity?) starszy synek - Bronisław. Następnego dnia Zygmunt pojawił się jeszcze w kancelarii parafialnej by spisać akt zgonu dziecka. To znaczy, że zdążyli go jeszcze pochować. Bronuś miał wówczas rok i dziewięć miesięcy. Tu akt zgonu pisany jeszcze cyrylicą czyli Łomża była jeszcze pod Rosją. 



Dlaczego o tym piszę, bo 10 sierpnia w księgach metrykalnych pojawia się już pierwszy akt po polsku. To znak, że Rosjan już w Łomży nie ma. 


 Między ostatnim wpisem po rosyjsku 7-go sierpnia, a pierwszym po polsku 10-sierpnia musiały dziać się w Łomży rzeczy, które sparaliżowały na trzy dni miasto. W tym czasie między 3, a 7 -mym sierpnia odnotowano w księdze sto zgonów. Tu na zdjęciu z książki wspomnieniowej Władysława Świderskiego "Łomża" z 1925 roku
 widzimy gospodarzy zmuszanych do ucieczki w głąb Rosji.
 


Z tej samej książki pochodzi zdjęcie wojsk pruskich wkraczających do Łomży.


W tych pierwszych dniach sierpnia musieli opuścić swoje gospodarstwa również moi Pradziadkowie. 
Co wydarzyło się wtedy nie wiemy. Pośpieszny, zapewne, pogrzeb  dziecka to musiała być tragedia dla całej rodziny, a tu trzeba zostawić wszystko i jechać w nieznane. Jakie były okoliczności ich wygnania. Czemu nie schowali się gdzieś w lesie, by przeczekać front? Podobno "Królewiacy" czyli ludzie z dawnego zaboru rosyjskiego, uważali Niemców za najgorszych wrogów. Czy dali się przekonać ruskiej propagandzie czy może spalono ich dom i nahajkami zmuszono do ucieczki? Czy zdążyli spakować jakikolwiek dobytek? Prababcia miała jeszcze półrocznego Czesia. 
W opracowaniu Małgorzaty Jastrzębskiej-Glapy ,dostępnym tu:
czytamy, że przed samym odejściem wojsk rosyjskich z danej miejscowości zjawiali się Kozacy, którzy wypędzali mieszkańców z ich domostw, podpalali zabudowania, zboże na polach, a ludność pędzili przed sobą, tuż przed frontem jak bydło. Jesienią 1915 roku zaczęto w niezajętych jeszcze miastach Guberni Grodzieńskiej podstawiać pociągi towarowe i wywozić ludzi koleją dalej w głąb Rosji. 
Rozkazy wysiedlania wykonywane były bezwzględnie i bez skrupułów. Są opisy rabunków, morderstw i gwałtów. Ze wspomnień uciekinierów dowiadujemy się jak wyglądała sama ucieczka. Czytamy: „Na horyzoncie, gdziekolwiek oko sięgało, łuny pożarów. Na szosie korowód niezliczony uciekinierów na wozach i pieszo, pędzących bydło i konie. Krzyki, przekleństwa, płacz dzieci i kobiet, ryk zwierząt. Już leżały na szosie wozy poprzewracane i rozgrabione".[5]
Dotarłam również do udokumentowanych wspomnień bieżeńców -wygnańców, jak chcieli być nazywani. Podobno droga na wschód była prawdziwą wielomiesięczną gehenną. W czasie tej ucieczki Prababcia Aleksandra straciła też drugiego synka. W Rosji według przekazu pochowali  w Rosji dwoje dzieci. Czy to drugie dziecko urodziło się podobnie jak Olesia w Jekaterynosławiu (Dniepropietrowsku)? Jak im się tam żyło? Podobno ludność miejscowa okazywała dużo serca. Działało mnóstwo organizacji pomocowych. Sytuacja zmieniła się po wybuchu rewolucji bolszewickiej w lutym 1917 roku. W listopadzie 1917 obalono, a późnej zabito cara z całą rodziną. Również w Rosji zapanował chaos i głód. Wiem, że latem 1919 roku Pradziadkowie byli już w Polsce  - chorzy i umęczeni. Dali radę jednak stanąć do zdjęcia. Tu jeszcze raz fotografia po liftingu.


 Miała być pamiątką dla brata Adama z przesłaniem: Jesteśmy, wróciliśmy... Dziś jest naszym rodzinnym skarbem.
  
Dzięki Anecie Prymaka-Oniszk w okrągłą setną rocznicę w roku 2015 powstała strona internetowa www.bieżenstwo.pl
Można na niej znaleźć wiele rodzinnych opowieści i wspomnień, które napłynęły w ramach konkursu pod znamiennym tytułem: „Jestem, bo wrócili”.
Ja też mogę to powiedzieć o sobie: Jestem, bo wrócili na swoje gospodarstwo do Starej Łomży. Jestem, bo po powrocie przetrwali nawałnicę bolszewicką w 1920 roku, potem biedę lat 30-tych i kolejne bestialstwa II wojny światowej.
Jestem i czuję ogromną wdzięczność i potrzebę poznania ich losów.
Dlaczego to dla mnie takie ważne?
Są teorie, które mówią, że oprócz genów dziedziczymy również przeżycia naszych przodków. Dotykają nas traumy, o których nikt nigdy nie mówił.
Robiono kiedyś doświadczenia na myszach, aby udowodnić, że przekaz transgeneracyjny funkcjonuje nawet na poziomie fizjologicznym. Grupę myszy poddawano silnym stresom i jednocześnie dodawano bodziec neutralny w postaci zapachu kwiatu wiśni. W ten sposób myszy kojarzyły ten zapach z bólem i lękiem. Myszy następnie zapładniano i badano kolejne pokolenie. Co się okazało? Ich potomkom wystarczył sam zapach kwiatu wiśni, aby wywołać stres i ból.
Pradziadkowie nie opowiadali co spotkało ich w dalekiej Rossyi. Jedyne co udało im się przekazać, to to że pochowali tam dwoje dzieci. Bez żadnych szczegółów.
Czuję, że mimo milczenia, które pewnie miało chronić dzieci przed zainfekowaniem złem, oszczędzić okrutnych wspomnień te przeżycia nie zniknęły. Na poziomie behawioralnym jesteśmy utkani z przekazów i opowieści – tych wybrzmiałych i tych niewypowiedzianych. Moja Prababcia Aleksandra – we wspomnieniach Mamy była mistrzynią bajania i opowieści. Te nabrzmiałe cierpieniem i bólem zostawiła dla siebie. Były zapewne zbyt bolesne i zabrakło słów i sił by te słowa znaleźć. Może nie chciała tego bólu przekazywać dalej.
Wszystko jednak co próbujemy ukryć po jakimś czasie i tak wychodzi Czy można uleczyć te historie? Czy można przeprowadzić jakiś obrzęd oczyszczający?
Słuchałam ostatnio podcastu o traumie transgeneracyjnej. Maria Sułkowska w rozmowie z Dariuszem Bugajskim dawała nadzieję, że możemy uleczyć pokoleniowe rany wspominając bliskich, którzy ich doświadczyli i odkrywając ich historię. Nawet jeśli po drodze natrafimy na przysłowiowe „trupy w szafie”.
Mój syn Darek w dzieciństwie uwielbiał się bawić w opowieści. Jako 4-ro może 5-cio latek uśmiechał się i mówił: Mamo, mamo powiedz mi coś strasznego, a ja ci znajdę w tym coś dobrego.
Chcę spróbować opowiedzieć w ten sposób historię Aleksandry i Zygmunta i wyciągnąć z niej całe dobro.

P.S. Przypisy:
[1] Pobrane z czasopisma Studia Białorutenistyczne http://bialorutenistyka.umcs.pl Data: 21/11/2024 17:59:06 Recenzje, Aneta Prymaka-Oniszk, Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2016

[2] Aneta Prymaka-Oniszk, Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2016

[3] Władysław Świderski, "Łomża" wyd. 1925

[4] Pobrane z czasopisma Studia Białorutenistyczne http://bialorutenistyka.umcs.pl Data: 21/11/2024 17:59:06,
Recenzje, Aneta Prymaka-Oniszk, Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2016

[5] Janina Zofia z Potockich Potocka – Dziennik 1914–1919 Peczara, Łomianki 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz