Kościelne opowieści z Amsterdamu
Podobno, gdy wciąż nas coś zadziwia to znaczy, że jesteśmy otwarci na poznawanie nowych rzeczy, jeszcze nie zblazowani. Jest w tych zadziwieniach coś z dziecięcej naiwności poznawczej. Tak właśnie dziecięco zadziwiona czułam się przy każdej mojej wizycie w, co tu kryć, bardzo zlaicyzowanych Niderlandach.
Zadziwienie główne to praktyczny brak kościołów. Jako miłośniczka sztuki sakralnej za każdym razem doznawałam szoku widząc kolejną świątynię zamienioną na muzeum, centrum kultury, salę koncertową czy ośrodek pracy socjalnej. Podobnie było przy wizycie w Oude Kerk czyli najstarszej świątyni w Amsterdamie.
Jest to obecnie miejsce, które zmienia się na naszych oczach w Centrum Sztuki Współczesnej. O takim zresztą przeznaczeniu miejsca przeczytamy na oficjalnej stronie Kościoła: https://oudekerk.nl/over-de-oude-kerk
Wejście jest oczywiście biletowane i zaopatrzywszy się w audioprzewodnik spacerujemy po monumentalnej świątyni, z której jakby uleciała dawna duchowość.
Błąkałam się tam ze słuchawkami, naiwnie mając nadzieję usłyszenia opowieści o tej pięknej budowli, która była świadkiem zapewne wielu ważnych wydarzeń. W końcu pochowanych tu zostało około 60000 tysięcy znamienitych osobistości Niderlandów. Tymczasem, na próżno szukając opisów dziedzictwa kulturowego Holendrów uwagę moją rozpraszały współczesne instalacje i setki sztucznych nietoperzy zwisających z belek i ścian. Jak się okazało był to projekt Ibrahima Mahama "The Garden of Scars". Inicjatorom wystawy przyświecała pamięć i świadomość, że historia Oude Kerk częściowo pokrywa się z kolonialną przeszłością Niderlandów. Intencje moim zdaniem piękne i słuszne. Mnie jednak przytłoczyły setki odlewów betonowych w kształcie nagrobków z wtopionymi w nie przedmiotami codziennego użytku wykonane w Ghanie.
Na stronie Kościoła-Muzeum czytamy, że Oude Kerk oprócz funkcji religijnej, zawsze odgrywał ważną rolę w życiu miejskim i społecznym. Rybacy naprawiali tam sieci, a marynarze stawiali żagle. Kościół był miejscem handlu i koncertów. Przez wieki w Żelaznej Kaplicy przechowywano najważniejsze dokumenty miejskie, a niezliczone rzesze podpisywały tu swoje akty małżeństwa (tak dokładnie jest napisane).
Dalej czytamy, że budynek nadal pełni tę wszechstronną, społeczną funkcję i że jest to tętniące życiem miejsce spotkań w samym sercu Amsterdamu. Rzeczywiście, tylko jeden mały mostek dzieli kościół od dzielnicy czerwonych latarń. Wszechstronna społeczna funkcja nie jest jednak według mnie już tak wszechstronna i miejsce to sprawia wrażenie opuszczonego.
Nie byłabym sobą, gdybym jednak nie wyszła z tej świątyni z jakąś tradycyjną opowiastką. Przede wszystkim zaintrygowały mnie herby z Żelaznej Kaplicy.
i Holender bez głowy
Logicznie z tablicy wyczytałam, że jest to Cornelius de Graeff - wielce zasłużony polityk i wieloletni burmistrz Amsterdamu. Długo i nadaremnie próbowałam dociec dlaczego został poddany dekapitacji. Myślałam, że wiąże się z tym jakaś niesamowita opowieść. Tymczasem nie.
Eureka! Po internetowym śledztwie odkryłam, że to nie Corneliusowi odpadła głowa, a jest to inna jeszcze współczesna instalacja.
Indonezyjski artysta Iswanto Hartono badał związek pomiędzy historią Indonezji, a wizualnym językiem sztuki holenderskiego kolonializmu, którego ślady można odnaleźć także w Oude Kerk. Niektóre groby i pomniki nagrobne w Oude Kerk upamiętniają kluczowe postacie z tamtego okresu, na przykład dawnych uznanych bohaterów ówczesnej marynarki wojennej. Hortono z własnej perspektywy kulturowej zakwestionował te pomniki. Przypomniał podobne znajdujące się w dawnych Holenderskich Indiach Wschodnich, obecnie Indonezja, które wznieśli Holendrzy, aby upamiętniać kolonizację. Dla tamtejszej ludności ci ludzie nie byli jednak bohaterami, a wręcz przeciwnie byli oprawcami. Wraz z kolonizacją przynieśli przemoc, niewolnictwo i ucisk.
Widoczny w krypcie Corneliusa de Graeff monument to portret woskowy JP Coena. Był on holenderskim kupcem i gubernatorem, który w XVII wieku popłynął na wschód. W Indonezji nazywany był katem, gdyż dopuścił się tam straszliwego ludobójstwa. Posąg został wykonany z parafiny i powoli się wypala. Według artysty pamiętanie i zapominanie nie są od siebie oddzielone: „aby zapomnieć, trzeba najpierw pamiętać”.
Jak widać więc, Holendrzy mierzą się w Oude Kerk z własną historią. Może dlatego nie epatują tak heraldyką, ani wygrawerowanymi na stallach w chórze ilustracjach holenderskich przysłów.
Mimo to przykuły one moją uwagę i jak będziecie kiedyś zwiedzać ten kościół to polecam poświęcić im chwilę. W końcu przysłowia to mądrość narodu.
Tu na przykład przysłowie nieznane u nas. Jeśli chcesz otworzyć usta jak piec, musisz otworzyć je naprawdę szeroko. Ma ono przypominać abyśmy nie zatracali się w daremnych wysiłkach. Dla mnie przekaz nie do końca jasny, ale za to pozostawia szerokie pole do interpretacji ;)
Na stalli powyżej myślę, że rozpoznajecie sens tego powiedzenia znanego również w wersji, że pieniądze nie rosną na drzewach ;)
A tu niezdecydowany osobnik i dylemat - gdzie usiąść. Nadmierne rozterki sprawiają, że w końcu musi zadowolić się siedzeniem na ziemi.
To jeszcze na koniec piękna historia opisana w tamtejszych kościelnych witrażach. Wystarczy tylko spojrzeć w górę ...
Zwróćcie uwagę na piękny herb miasta Amsterdam z trzema krzyżami Świętego Andrzeja, który podobnie jak Święty Mikołaj jest wciąż patronem miasta.
P.S. Tu jeszcze znajdziecie inny mój wpis o tzw. ukrytym kościele - miejscu ważnym dla historii Amsterdamu i godnym polecenia:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz