Opowieści z Wystawy Nie - zabawki w Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu
Jako że lato się kończy, a za mną intensywny wakacyjny czas pełen przełomów i zakrętów, postanowiłam zajrzeć do swojego blogowego folderu robocze i opublikować coś z tak zwanej zamrażarki. No i znalazłam wspomnienie dokładnie sprzed roku, gdy to w ramach tzw. rodzinnej akcji nagłej pomocy znaleźliśmy się we Wrocławiu. Wyszło nam z tego prawdziwe krajowe "city break" ze zwiedzaniem trzech głównych atrakcji w ramach jednego biletu. Polecam zarezerwować sobie co najmniej dwa dni, jako że wszystkie atrakcje czyli Panorama Racławicka, Muzeum Narodowe i Muzeum Etnograficzne wymagają czasu i odrobiny refleksji. A tu jeszcze po drodze tyle dziarskich krasnali.
Poza tym sam Wrocław oczarował nas swoim klimatem, przepiękną Starówką i pięknymi terenami zielonym z mnóstwem niespodzianek.
Słowem schodziliśmy się do tego stopnia, że ja fanka muzeów przeciwna byłam pełnej realizacji wyżej wspomnianego biletu. Co dziwniejsze nalegałam, by odpuścić Muzeum Etnograficzne, choć wiadomo jaką miłością darzę wszelką sztukę ludową. Do muzeum trafiliśmy jednak tylko dzięki uporowi męża, który przekonał mnie argumentem, że tu we Wrocławiu na pewno będą mieli huculską ceramikę. I była,
ale to co nas powaliło na kolana to znajdująca się tam wówczas wystawa czasowa rzeźb Piotra Rogalińkiego "Nie zabawki". Tytuł choć intrygujący postanowiłam zignorować. I ponownie to małżonek - inżynier wdał się w rozmowę z Panią oprowadzającą o czym właściwie jest ta wystawa. Nie wiem jak do tego doszło, ale został na tyle zachęcony, że zakupił dodatkowe bilety. Bez entuzjazmu powłócząc nogami poszłam na wystawę o jak usłyszałam rzeczach najważniejszych??? Pani podobno przekonała małżonka, że nie można słowami opowiedzieć o czym jest ta wystawa - to trzeba po prostu obejrzeć.
I tak było. Pomysł na "Nie zabawki" zrodził u Piotra Rogalińkiego, gdy zauważył, że wszystkie drewniane zabawki jakie wytwarzał: koniki, traktory, łodzie, ptaszki, a nawet samolot F-16 dotykają spraw ważnych, o których zawsze jako artysta chciał mówić, o tym co nas dotyka, o problemach jakie sobie świadomie i nieświadomie fundujemy: katastrofy ekologiczne, samotności, pracoholizm.
Figurki przedstawiające ludzi nie mają rysów twarzy. Ma to być znak, że dotyczyć to może każdego z nas.
Na wystawie uderza również brak kolorów. Użyte jest jedynie surowe, pozyskane ze starych krokiew drewno, okucia i kamień. W starych rzeczach, według artysty, kryje się zawsze jakaś tajemnica. Jak opowiadał jego główną intencją było, by te nie zabawki jak na przykład zegar były pretekstem do mówienia o rzeczach takich jak ludzka kondycja, ekologia, przemijanie, czułość.
Każda instalacja, z których składa się wystawa to jakaś opowieść. Opowieść bez słów i może właśnie dlatego paradoksalnie mottem do wystawy jest wiersz Haliny Poświatowskiej "trzeba nam dużo prostych słów". Czytany przez lektora pośród tych niesamowitych instalacji robi wrażenie. Zresztą posłuchajcie:
trzeba nam dużo prostych słów
jak chleb
miłość
dobroć
aby ślepi w ciemności
nie zgubili
właściwej drogi
trzeba nam dużo ciszy ciszy
i w powietrzu i w myśli
abyśmy usłyszeli głos
cichy nieśmiały głos
gołębi
mrówek
ludzi
serc
i ich bolesny krzyk
pośród krzywd
pośród tego wszystkiego
co nie jest
ani miłością
ani dobrocią
ani chlebem
Specjalnie dla Muzeum Etnograficznego we Wrocławiu artysta stworzył również pracę nawiązującą do słynnych uli figuralnych znajdujących się w zbiorach muzeum. Szczególną uwagę przyciąga postument ze świecą z pszczelego wosku W rozmowie autor wyznaje: Słyszałem, że pszczoły umierają z przemęczenia. Zapracowują się, produkując miód i wosk, z których my korzystamy.
To przesłanie było bardzo czytelne. Dość zwiedzania pomyślałam, a dodam, że był to bardzo upalny dzień, a w takie dni nawet pracowite pszczółki wyrabiają tylko 50% normy. Tym razem ja przekonałam małżonka i udaliśmy się na zimne piwo do Piwnicy Świdnickiej. Tam też było dość kulturalnie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz