Ecce Homo / Oto Człowiek - opowieść o Bracie Albercie Chmielowskim
Adam Chmielowski - Ecce Homo, 1879/ źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Ecce_homo
Dziś w kalendarzu wspomnienie Błogosławionego Brata Alberta Chmielowskiego. Wszystkim kojarzy się on jako opiekun biednych, bezdomnych i opuszczonych. Niektórzy wiedzą, że coś tam przy okazji malował. Tymczasem, gdy poszperamy w biografii Adama Chmielowskiego, okazuje się, że była to postać niezwykła, a opowieść o jego życiu mogłaby posłużyć za gotowy scenariusz filmu przygodowego.
Życie Brata Alberta nie rozpieszczało. Będąc małym chłopcem stracił ojca, a w wieku czternastu lat umarła mu też matka. Jako siedemnastoletni chłopak przystąpił do Powstania Styczniowego. Był wówczas młodzieńcem dość zbuntowanym, któremu do Boga nie było po drodze. Są świadectwa mówiące o tym, że podczas walk jawnie odmawiał wspólnej modlitwy. Mówił: "W pomyślności się nie modliłem to i teraz modlić się nie będę".
W powstaniu stracił nogę. Nie zmieniło to jednak jego stylu życia. Dalej pełen radości i ciekawości świata, rozpoczął studia malarskie. Do drewnianej protezy, którą nosił, miał spory dystans. Była ona często przedmiotem żartów. A miał Chmielowski duże poczucie humoru. Przyjaciele cenili go również za wewnętrzne ciepło i mądrość. Kiedyś przyszedł do niego po fachową poradę Maksymilian Gierymski, Chmielowski, patrząc na jego obrazy, powiedział:
„Maks, czemu ty malujesz wyfraczonych panów z fajkami w perukach, jakieś hulanki, polowania, meloniki i monokle? Byłeś w powstaniu, maluj to, co znasz i co nosisz w sobie. Ty o polowaniach i hulankach nie masz pojęcia, dość na ciebie spojrzeć. Maluj z serca, szczerze to, co czujesz, inaczej wychodzi komedia”
Ten szczery i pogodny człowiek nagle czuje, że w sobie powołanie do służby ludziom potrzebującym. Wie, że nie może dwóm panom służyć. Ma moment przełomowy, gdy wstępuje do nowicjatu u Jezuitów. Wtedy zaczyna również przeżywać kryzysy wiary. Popada w depresję. Czuł się niegodny Boga i niegodny nawet spotkania z drugim człowiekiem. Mimo wszystko z choroby wychodzi zwycięsko. Często powtarza zdania, które stają się jego credo:
"Ten jest dobry, kto chce być dobrym. Powinno się być dobrym jak chleb."
Po wyjściu z nowicjatu zamieszkał w Krakowie i podejmuje się pomocy bezdomnym.
W 1885 roku wynajął mieszkanie. Przedzielił je kotarą. W jednej części miał swoją pracownię malarską, a drugą udostępnił potrzebującym. Jak opowiadali jego bliscy nieraz doznał od tych współlokatorów dużo zła. Zdarzało się, że go okradali. Pewnego razy zniszczyli nawet jego protezę, aby nie mógł ich dogonić. W tedy już jednak wiedział, że choć w tej pracy nie może liczyć na żadną nagrodę, to jednak w roku 1888 roku postanowił wstąpić do zakonu tercjańskiego i zamieszkać w noclegowni z bezdomnymi..
Zrywa również definitywnie ze sztuką. Dziś obrazów po Bracie Albercie wiele nie zostało. Może kilka. Podobno w podjęciu ostatecznej decyzji o porzuceniu kariery artystycznej pomógł przypadek, a niektórzy wierzą, że Pan Bóg chowa się za przypadkiem. Tak to zdarzenie wspomina Adolf Nowaczyński: „Gdy przyszło na niego wielkie przeobrażenie wewnętrzne, kazał zebrać płótna, które stały pod ścianami, i wynieść na strych. Raz tylko przypomniał sobie o nich […], chciał je obejrzeć, przeglądnąć. […] Musiał tedy mieć jeszcze jakieś zadrzemane ambicje i jakieś przywiązanie twórcy do swych starych prac i dzieł z epoki młodzieńczej i męskiej, z epoki sławy. Prosił tedy braciszków, by je znieśli ze strychu. Bracia zaczęli szukać, ale gdzieś się zapodziały, nie mogli znaleźć. Wreszcie jeden z braciszków, świeżo z miasta przybyły, szukaniem zdumiony, wyznał prawdę: «Nie wiedziałem, że to coś warte, bo było brudne, stare, więc pociąłem na kawałki i na podpałkę do pieców w zimie». Braciszkowie zmartwieli z żalu i przerażenia, a on [Brat Albert] tylko zbladł, lekko zaczerpnął powietrza, oczy zamknął na chwilę, po czym ocknął się i winowajcę przytulił do siebie i powiedział tylko jedno: «Oj, prostaku, prostaku, to żeś nie wiedział chyba, coś uczynił». I nic więcej. I tak pogrzebał swe ostatnie ambicje”.
A jakim był malarzem doceńcie sami. Tu pejzaż "Szara godzina"
Czy scena rodzajowa "Opuszczona plebania"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz