Duendes czyli opowieść o hiszpańskich skrzatach i nie tylko
Jak wiecie wszędzie tropię opowieści. Od lat nie dawało mi spokoju hiszpańskie tajemnicze słowo: duende. Oznacza ono - skrzata, podobnie zresztą, jak w naszej szerokości geograficznej nieco złośliwego. Ta definicja słowa nie usatysfakcjonowała mojej silnej potrzeby poznawczej. Nie poddawałam się i tropiłam duendes, gdzie tylko mogłam.
W czasie wyprawy do Ekwadoru rodzina znając moją słabość do bajek i legend zawiozła nas do Ogrodu pełnego Duendes w pięknej miejscowości Baños, leżącej tuż pod wulkanem Tungurahua.
Spotkane tam skrzaty, szczerze mówiąc, choć nie dałam tego po sobie poznać, lekko mnie rozczarowały. Były jakieś takie europejskie. Zresztą zobaczcie sami:
Dużo lepsze okazały się zeznania szwagierki na okoliczność, działalności duendes w Ameryce Południowej. Otóż, wywiedziałam się, że podobno najczęściej spotykają duendes tzw. burrachos czyli pijacy, śpiący często pod mostem lub w rowach. Niejednego z nich duende sprowadził na dobrą drogę. Racjonaliści od razu stwierdzą jednak że wizja duendes to raczej wynik stanu upojenia alkoholowego i związanego z nim zespołu zaburzeń świadomości. Istnieje również inna legenda mówiąca, że duendes porywają małe dzieci i dlatego od czasu do czasu dobrze jest kąpać je w święconej wodzie i regularnie strzyc włosy. Krótka schludna fryzura podobno znacznie zmniejsza atrakcyjność małoletnich w oczach duendes. I znowu nie wiadomo, czy za podaniem nie stoi lobby fryzjerów i speców od święceń.
Tropiłam więc duendes dalej i ... okazało się, że na naprawdę wywołujące poznawczy dreszcz informacje natknęłam się przypadkiem tu u nas w Polsce.
Otóż, na okoliczność przyznania tegorocznej nagrody im. Stanisława Vincenza Wojciechowi Ornatowi twórcy Wydawnictwa Austeria przeczytałam niesamowitą laudację Krzysztofa Czyżewskiego. Zresztą posłuchajcie fragmentu mówiącego o samej idei austerii jako metafory przydrożnej gospody:
Odkąd człowiek szuka siebie, bywa gościem austerii. Dla gospodarzy jest swój gdyż bywa, a nie jest. A ponieważ zaraz go nie będzie, posiłek i nocleg powinny być ciepłe. Ciepłe od ognia, od światła, od serca. To jedno zabierze z sobą – ciepło na drogę. Austerię stawia się na rozdrożu, przy gościńcu, nad wodą, za cmentarzem, u kresu. Spotykają się w niej podróżni na nowym etapie życia i życie pozostawiający za sobą, uciekinierzy i powracający, zagubieni i gotowi do skoku. Dla nich wszystkich austeria to Dom Na Drogę. W jego progu stoi człowiek z uniesioną dłonią na przywitanie/pożegnanie....
No dobra, ale jaki to ma związek z duende. A więc, zauroczona przedstawioną ideą "Austerii" postanowiłam nabyć kilka książek tego wydawnictwa w ramach prezentów gwiazdkowych. I tak stałam się posiadaczką maleńkiej książeczki autorstwa Adama Wodnickiego pod tytułem "Duende" właśnie.
Przeczytałam ją z zapartym tchem w godzinę. Już nawet wiem komu ją podaruję. A jak napisała Ewa Lipska, polecając książeczkę "Duende", jest to prawdziwy intelektualny luksus.
Adam Wodnicki przytacza słowa Garcii Lorca, który powiada, że el duende jest duchem przywołania, a już samo brzmienie słowa intryguje, a tym którzy je rozumieją jak atropina rozszerza źrenice ... Wow...
Pisze o duende, że: Jest stanem, który wywołuje dreszcz, radość albo łzy. Tener duende w wolnym tłumaczeniu oznacza "mieć duszę". To stan, w którym najważniejszą rolę odgrywa emocja, ekspresja, autentyczność. Według Lorki to tajemnicza siła, którą wszyscy odczuwamy, a której żaden filozof nie potrafi wytłumaczyć.
Tak czuję, że duende ukryty jest też w każdej opowiadanej z głębi serca opowieści.
I takich opowieści życzę Wam na rozpoczynający się Adwent czyli pełen tajemnic czas radosnego oczekiwania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz