Stories of Tita

12 września 2021

Opowieść o łomżyńskich, szkolnych latach Prymasa Stefana Wyszyńskiego i coś jeszcze


 
 Podczas wakacyjnych spacerów sentymentalnych po rodzinnej Łomży natknęłam się w Muzeum Łomżyńskim na stare zdjęcie uczniów Szkoły Handlowej Męskiej i informację, że drugi stojący od lewej młodzieniec to Stefan Wyszyński. Odruchowo wykonałam zdjęcie zdjęciu z myślą, żeby dotrzeć do jakiś opowieści związanych z jego łomżyńskimi szkolnymi latami. 
I rzeczywiście już czytając życiorys Prymasa natknęłam się na ciekawe tropy, pokazujące, że był on chłopcem ambitnym, niezależnym i myślącym.
Stefan Wyszyński urodził się 3 sierpnia 1901 roku w Zuzeli. Gdy miał 9 lat rodzina przeniosła się do Andrzejewa pod Łomżą, gdzie niedługo później zmarła Jego matka. Podobno jako dziewięciolatek właśnie, chodząc w Andrzejewie do szkoły tzw. carskiej popadł w konflikt z rosyjskim nauczycielem, który zabraniał mówić po polsku. W 1912 roku posłany więc został do szkoły w Warszawie i zamieszkał u ciotki. W 1915 r. z powodu działań wojennych wrócił do Andrzejewa. Aby kontynuować naukę przeprowadził się do Łomży, gdzie uczył się w czwartej i piątej klasie w miejscowym gimnazjum. W tym czasie należał do polskiego harcerstwa i często brał udział w zbiórkach w drozdowskich lasach. Trzeba pamiętać, że ówczesne władze niemieckie surowo karały za to schwytanych chłopców. Karą było zwykle 10-25 batów. Kara ta nie ominęła też Stefana. Podczas sesji naukowej z okazji 50-lecia Diecezji Łomżyńskiej 6 IX 1975 roku o tym okresie swego życia Prymas opowiadał: 
„Lata szkolne, częściowo przynajmniej, w okresie pierwszej okupacji niemieckiej, spędziłem w gimnazjum łomżyńskim. Jako uczeń miałem obowiązek być w tej Katedrze bardzo często. Wymagał tego mój wychowawca profesor Kęsicki. Prowadząc internat dla kilkunastu chłopców przy ulicy Krzywe Koło, codziennie w Adwencie wcześniej nas budził, abyśmy, zanim pójdziemy do szkoły, byli na roratach.”
Inne bardzo osobiste świadectwo złożył kardynał Wyszyński podczas konsekracji Bpa Mikołaja Sasinowskiego w 1970 roku: "Zawsze, gdy jestem w Łomży, do radości wspólnych dołączają się osobiste... ...właśnie tutaj, w tym kościele, wypraszałem sobie powołanie kapłańskie. Tak było, ale nie tak blisko ołtarza. Jako uczniak gimnazjum łomżyńskiego, przeniesiony w czasie wojny z gimnazjum warszawskiego, do którego nie mogłem dotrzeć, przez dwa lata modliłem się tutaj. Tam, w tamtym kącie zazwyczaj się zatrzymywałem i tam się modliłem."
Dziś w dniu beatyfikacji dopadła mnie refleksja jak sama wiele zawdzięczam temu człowiekowi i jego niezłomnej postawie w czasie PRL-u. W swoich trudnych młodzieńczych latach podobnie jak On miałam swój ulubiony azyl - kąt w Łomżyńskiej Katedrze. Tu tenże kąt na zdjęciu wykonanym w czasie wspomnianego spaceru sentymentalnego.


Dzis kąt  ten wygląda zupełnie inaczej. Za moich licealnych czasów w miejscu tego ołtarza był inny z obrazem Matki Boskiej, widocznym tu w dali wysoko w ramionach orła. Wisiał tu również obraz Św. Maksymiliana Kolbe, który teraz przewieszony został tu:


Trochę czasu zajęło mi odnalezienie go w innym kącie. Ciekawa jestem, który kąt Katedry był tym ulubionym kątem Prymasa Tysiąclecia i co powiedziałby, gdyby dziś odwiedził Łomżynską Katedrę.
Czytając o beatyfikacji Kardynała Wyszyńskiego natknęłam się na ciekawą rozmowę z księdzem Prusakiem. Zapytany: 
Co mógłby powiedzieć kard. Wyszyński, gdyby dzisiaj spojrzał na polski Kościół? Czym się zdziwić, czemu powiedzieć "non possumus"?
Jezuita odpowiedział:
"Myślę, że byłby zaskoczony degrengoladą moralną wśród swoich własnych kompanów w piuskach.
Zwłaszcza jej skalą, choć przecież nie był naiwnym człowiekiem. Za jego czasów też były problemy, ale wspólny cel jednoczył wiernych i ich księży. Ogólne wrażenie jest takie, że choć wielu hierarchów chętnie powoływało się na dziedzictwo prymasa tysiąclecia, to nie szły za tym ich czyny.
Wrażenie jest takie, że Episkopat nie dorósł do dziedzictwa zarówno Wyszyńskiego, jak i Wojtyły. Może to myślenie życzeniowe, ale wydaje mi się jeszcze, że kardynał powiedziałby, żebyśmy przestali się bać i szukać wszędzie wroga, a zaczęli działać. On miał wroga na karku, ale działał, a my często wymyślamy wrogów, aby znaleźć sobie zajęcie."
Myślę podobnie. To co jednak buduję i dodaje sił to Prymasowski Program Społecznej Krucjaty Miłości z 1967, dziś niezmiennie aktualny:

1. Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje. Bądź wrażliwy na drugiego człowieka, twojego brata (siostrę).
2. Myśl dobrze o wszystkich – nie myśl źle o nikim. Staraj się nawet w najgorszym znaleźć coś dobrego.
3. Mów zawsze życzliwie o drugich – nie mów źle o bliźnich. Napraw krzywdę wyrządzoną słowem. Nie czyń rozdźwięku między ludźmi.
4. Rozmawiaj z każdym językiem miłości. Nie podnoś głosu. Nie przeklinaj. Nie rób przykrości. Nie wyciskaj łez. Uspokajaj i okazuj dobroć.
5. Przebaczaj wszystko wszystkim. Nie chowaj w sercu urazy. Zawsze pierwszy wyciągnij rękę do zgody.
6. Działaj zawsze na korzyść bliźniego. Czyń dobrze każdemu, jakbyś pragnął, aby tobie tak czyniono. Nie myśl o tym, co tobie jest kto winien, ale co Ty jesteś winien innym.
7. Czynnie współczuj w cierpieniu. Chętnie spiesz z pociechą, radą, pomocą, sercem.
8. Pracuj rzetelnie, bo z owoców twej pracy korzystają inni, jak Ty korzystasz z pracy drugich.
9. Włącz się w społeczną pomoc bliźnim. Otwórz się ku ubogim i chorym. Użyczaj ze swego. Staraj się dostrzec potrzebujących wokół siebie.
10. Módl się za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz