Stories of Tita

6 sierpnia 2021

Opowieść Stanisława Vincenza o przemówkach - czyli prastarych słowach, które trzymają świat


Las bukowy pod Szyndzielnią / zdjęcie własne

Nieraz jesteśmy w sytuacji, gdy na czyjeś nieszczęście, beznadziejną sytuację czy konflikt szukamy rozwiązania - wody żywej, która pomoże uleczyć, znaleźć sens, pojednać. Szukamy słów. Czasem wystarczy jedno by podtrzymać na duchu, pocieszyć, pogodzić.

Od dzieciństwa uczymy się tych podstawowych - kół ratunkowych: dziękuję, przepraszam, proszę.
W ostatniej części tetralogii "Na wysokiej połoninie" -"Barwinkowym wianku" goście jadący na wesele do Krzyworówni muszą przeprawić się przez przełęcz Bukowca wyżłobioną przez dwie górskie rzeki Czeremosz i Rybnicę. Był to, ponoć, najcięższy przejazd górski na całym obszarze ówczesnej Galicji. Tam właśnie, w niedostępnych i niebezpiecznych leśnych przestrzeniach, gdzie druga osoba jest światem, Vincenz decyduje się dotknąć tajemnicy słowa. Głęboko w karpackich lasach, tam gdzie słowo staje się pociechą w osamotnieniu, ma ono szczególną moc. 
Wie o tym każdy, kto samotnie przemierzał te dziewicze, dzikie miejsca. W "Połoninie" czytamy o tajemnicy "przemówek":
"Lecz słowo [...] nie tylko po ziemi chadza ścieżkami ludzkimi. Przebija się modlitwą ku słoneczku, ku licu Bożemu. A gdy nie ma z kim mówić, spowiada chudobie (zwierzętom gospodarskim) lub drzewu tajemnicę serca... Daje także moc „przemówkom“: mądre słowo, stosowne słowo ze stosownym złożone, a użyte do tego, do czego przeznaczone. Samo żywe słowo, bez pomocy jakiejś nieczystej siły! „Przemówki“ bowiem, to pierwowieczne słowa Boże, zachowane w skrytkach chat i grażd."(Bw, s.220) 
Na próżno szukać definicji przemówek w aktualnych słownikach. Pozostaje nam tylko ufać, że:
"Przemówka przenika wodę jak dusza ciało. O wodzie, którą przemieniło słowo, wolno powiedzieć, że to przemówka. Gdy poczęstować nią przyjaciela, sąsiada lub gościa wstępują w nich. [...] Pierwowieczne słowa zastawami chronią od niewidzialnych dalekich prądów piekła. [...] Słowa te leczą tęsknotę, gdy się wkleszczy w człowieka. Kto nypiąc i wędrując całe życie po Wierchowinie i po Bukowinie nauczy się osiemdziesięciu głównych słów pierwowiecznych, latać będzie po światach, choćby urwał tylko po jednym słowie od wtajemniczonych, a strzegących swej mocy wielkich przemówników."(Bw, s.220)
Dalej pisarz zapewnia, że gdzieś tam w górach jest zawsze choć jeden taki,  świadomy a sprawiedliwy, na którym trzyma się świat.
W pewnym momencie goście weselni  spierają się jak do takich słów ważnych dotrzeć, czy zapisane są one w księgach i dostępne tylko dla piśmiennych i oświeconych. Na podśmiewki Hucułów wobec niepiśmiennych bałagułów (żydowskich furmanów), że od Jaworowa, nic tylko same Talmudy, same fełosofije i szkoły,  Vincenz słowami Bjumena ripostuje:
- Abyś wiedział, cymbale, tutaj był nasz Balszemtow. I tu od Pana Boga niejeden się uczył. Nie z książek, z pierwszej ręki!
A gdy inny bałaguła Januńcio wzniósł oczy do nieba i powtórzył jak echo: z pierwszej ręki, z tchu Bożego, nagle na ścieżce leśnej pojawia się tajemnicza postać, jakby z innego świata -  Przemównik. Ale posłuchajcie opisu w oryginale:

Rozmowę przerwało nagle dziwne zjawisko. Nie wiadomo skąd, czy z góry czy z dołu, bez odgłosu, bez szelestu nawet, zaledwie kilka kroków przed nimi pojawił się wysoki, chudy a wyprostowany staruch w poszarzałym od dymu chłopskim ubraniu płóciennym, z kościstą twarzą, z białą kudłatą głową. Za nim tuż koło nogi biegła łasiczka, a przodem trochę z boku skakał poszarzały od dymu czy może od starości - kruk. Łasiczka pierwsza zauważyła obecnych. Pokazała zęby, zawahała się chwilę, jakby się miała rzucić na kogo. Po chwili znikła. Kruk skakał bez przerwy przodem obok starego. Starzec uważnie niósł w prawej ręce ciężki, gliniany, pokryty sadzą dzban z dwoma dziobami. Stąpał niespiesznym, bezczasowym krokiem - jak przywykł pastuch, co wiek swój spędził na tym, by nie dążyć nigdzie, tylko bez zmęczenia, z wolna postępować za trzodą owiec rozsypaną górami-przestworzami. Krzepko kroczył a prawie więcej na bok stawiał kroki niż naprzód. Podpierał się z lekka kijem z katrafoi, na którym wykarbowane i zasmolone były jakieś znaki. Zbliżał się powoli ku źródłu. Niebieskie wypłowiałe oczy dziada patrzyły prosto przed siebie. Zdawało się, że niewidomy. Zapachniało odeń ostrym dymem jałowcowym. Jak gdyby sam główny Dym, praojciec wszystkich dymów, co wciąż snują się z chat na Bukowcu, znad niewidzialnej watry jałowcowej, z głową w białych kłębach, sunął ku nim.
 Mimo woli obecni zaczęli wstawać, a niektórzy zsiadali z fur. Hamerłeńko przeraził się na chwilę. Schował się za Bjumena. Potem cisnął jedną ze swoich min ku Bjumenowi i szepnął:
- Joj, to może ten z tamtego świata...?
 Wszyscy zawołali gromkim chórem witając dziada:
 - Sława Isu, taj wam!
 Dziad przystanął na chwilę jakby dopiero teraz ich ujrzał. Nie spiesząc się odpowiedział tętniącym głosem z głębi piersi:
 - Na wieki sława Jemu, Słoneczku świętemu! — odwrócił się do słońca i skłonił się. Potem dodał: — Gośćcie u nas zdrowo, lubietka!
 Szedł dalej ku źródłu. Hamerłeńko ośmielił się, podskoczył ku dziadowi, aby mu pomóc nabrać wody. Zdziwiony zobaczył, że dzban był prawie pełny. Lecz staruch lekko wysunął lewą rękę i zatrzymał go. Na lasce giętkiej jak trzcina zobaczył Hamerłeńko znaki karbowane, podobne literom. Starzec tedy sam poszedł do źródła. Poczekał chwilę, aż dzban się napełnił. Wziął go jeszcze ostrożniej, przytulił troskliwie prawą ręką do piersi. Ani kropli nie uronił. Przystanął chwilę, wzniósł głowę poważnie i milcząco oglądał obecnych. Od kiedy bawił między nimi, zapachniało przenikliwie dymem jałowcowym jak w kolibie.
 - Dziadeczku, jakiście wy jeszcze zdrowy, jaki swobodny! Jak trwacie nam, dzięki Hospodu! Tak tu się wam żyło daleko od świata - powiedział brodaty Szizel, karczmarz z Krzyworówni - szczęśliwie.
 Staruch pomilczał trochę. Potem odpowiedział znów zbyt głośno, jakby wołał z jednego grunia na drugi:
 - Ha? Szczęśliwie? Dopóki młody był-jeśm, całą mogiłę żurby (smutku) dźwigałem. Aż kości trzeszczały. Oj, dźwigałem: taką jak ten Ihrec (szczyt). A nie moje własne żurby, co tam? Tylko sypało się to na mnie zasową cierni to znanie bolesne. Com widział, com słyszał - A co dumy mi niosły, a co z daleka różne szło na mnie. Nieraz-bych już uciekał sam od siebie. Nie znałem jeszcze jak to na plecy brać. A potem dostał-jeśm - sposoby. A prawda, im ja starszy - tym mi lepiej. Ze starymi żyję, z dawnymi. A ich nie ma już tu na tym świecie. Co im bieda zrobi? Żurby o nich nie mam.
 Dodał jeszcze po chwili milczenia:
 - A co dalej? Niech inny się mozoli.
 Wpatrzył się w Semienennyka. Semienennyk przysunął się bliżej, patrzyli obaj na siebie. Stary przybliżył laskę do oczu, szukał w niej czegoś, mruczał. Mocno a potem jakoś drapieżnie prawie spojrzał na Semienennyka. Znów wołał z głębi piersi:
 - Oj, korci cię brzemię twoje? Zrzuciłbyś je? Ciągnie cię tuha  wełyka (tęsknota wielka)? Do dziadów cię ciągnie. Czekaj! Siedź cicho, na byle wodę się nie pchaj - Dziad zakończył cicho - bo grzech będziesz miał! Dolę (los/ przeznaczenie) utopisz! (Bw s. 250-252)
Dziad zniknął po tych słowach tak szybko jak się pojawił. Nadciągnęli natomiast nowi podróżni, zgoła inni. Między innymi Palij Zełenczuk bogaty gazdę, który jak czytamy, opanowany był pijaństwem nowości, kupował co mógł, a tandeta cywilizacyjna nie dawała mu spokoju do końca życia. I choć orzeźwiał się rezonansem podziwu u innych, to jednak braki w wykształceniu i życiowej orientacji kładły mu tamę do pełnego szczęścia i były powodem drwin sąsiadów. Przypisywano mu śmiałe słowa: "Boga nie ma! To wszystko elektryka!" oraz "Na tym świecie pieniądz może wszystko". Wierzył, że cywilizacja poprawia szczęście i również podobnie jak napotkany wcześniej Dziad Dymowy nosił przy sobie, celem poprawienia przyrody, wodne miksturki z apteki, zamawiane u kosowskiego lekarza.
Takie dwa skrajne typy ludzkie poznajemy na przełęczy Bukowca. Może po to by zadać sobie pytanie, którego byśmy chętniej posłuchali Palija Zełenczuka czy Przemównika - Dziada Dymowego?

Dopowiem tylko, że podobno to jednak na takich Przemównikach - Dziadach trzyma się świat. Vincenz ustami żydowskich bałagułów przestrzega, że jak nie będzie choć jednego takiego co trzyma świat, co dba o świat, zbiera słowa - to świat się rozsypie. 
Pewnie myślicie podobnie jak podróżni jadący na wesele do Krzyworówni: 
"- Co to za bajki?! Ci leśni Żydzi całkiem ciemni jak chłopi.  Co się rozsypie? Może ta góra się rozsypie?
W odpowiedzi usłyszymy:
 - Może i góra się rozsypie. I jeszcze coś się rozsypie. Będą się tak mordować, jak dzisiaj mówią sobie dzień dobry. I to będzie urzędowo i handlowo i mądrze."(Bw, s.257)
Wiemy z historii, że to się wydarzyło. Obyśmy o tamte doświadczenia byli mądrzejsi. Uważać trzeba więc na słowa. Używać ich mądrze bo przemówka: dobre słowo, "stosowne słowo ze stosownym złożone, a użyte do tego, do czego przeznaczone" działa cuda.
A jaka jest Twoja Przemówka?
Mnie przypomniały się słowa Pana Hipolita naszego dawnego brwinowskiego Przemównika. Ten miejscowy mędrzec i dziwak wzorem Sokratesa zaczepiał przechodniów i zapraszał do rozmowy. Będąc opiekunką Samorządu Szkolnego zaprosiłam go kiedyś na spotkanie z młodzieżą. To było niesamowita międzypokoleniowa rozmowa i kiedyś o niej napiszę. Dziś tylko krótko. Pan Hipolit na koniec zdradził nam swoje życiowe motto (przemówkę), które wyniósł z domu: "Żyj tak, abyś jak najrzadziej musiał mówić: przepraszam; a żeby ci ludzie jak najczęściej mówili: dziękuję."
Jestem pewna, że wszyscy obecni wtedy na spotkaniu do dziś je pamiętają.  

P.S. Wszystkie użyte cytaty pochodzą z czwartego tomu tetralogii Stanisława Vincenza „Na wysokiej połoninie” pt. „Barwinkowy wianek”, wyd. PAX Warszawa 1983 (strony 220-257)
       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz