Stories of Tita

11 listopada 2020

Opowieść Vincenza o patriotyzmie czyli wspomnienie o panu Kołaszko


Michał Elwiro Andriolli - Walka powstańcza

Wspomnienie o panu Kołaszko to kolejna poruszająca opowieść z tetralogii "Na wysokiej połoninie", którą się powinno zdecydowanie słuchać, a nie czytać. Vincenz bowiem snuje ją, powtarza pewne wątki i dodaje liczne, zdawałoby się drugorzędne, a istotne szczegóły. A robi to w taki sposób, że przy próbie streszczenia żal cokolwiek pominąć. Ważne jest też kto historię opowiada. 
O panu Kałuszko opowiada w karczmie w Jaworowie gościom weselnym Pan Władysław. Sama postać dość tajemnicza i choć po ucieczce z katorgi sybirskiej, stroniąca od ludzi to jednak jak pisze Vincenz:
Jego zjawienie się przynosiło nie znaną u nas podówczas atmosferę wielkiego dworu, grzeczność najlepszego towarzystwa, tak uważną i wytężoną, na którą może sobie pozwolić może ktoś tylko, kto ukazuje się ludziom rzadko i na krótko. Jest ona widocznie zbytkiem osób czy to bardzo możnych i bogatych, czy niezależnych od nikogo, w każdym razie wprawionych aż do samozaparcia w tym, by nie zważając na przeszkody wnosić wszędzie ze sobą to promieniowanie swobody, które wyczarowuje w ludziach zwierciadła odbijające radość, a pozostawia chociażby jako zastępczy odblask tęsknotę do jakiegoś wyższego człowieczeństwa. [...] Znajomości w Galicji prawie nie miał. Takie życie wyrobiło w nim pamięć swojego rodzaju. Miał czas myśleć o ludziach, o znajomych i o nieznajomych (a myślał i pamiętał z życzliwością). (Bw, s.267).
Ważny jest moment, w którym pan Władysław decyduje się wspomnieć dawnego przyjaciela. Weselnicy są na świeżo po opowieści Bjumena o Krawcu Pinkasie. Dyskutują na temat możliwości miłości do nieprzyjaciół. 
Pan Władysław uważa, że aby "Kochać nieprzyjacioły — do tego trzeba mieć szczęście, trzeba pozyskać wiedzę jakąś, że jesteśmy jak dwie półobręcze z jednego koła."
I tak zaczyna gawędę o panu Kołaszko ekscentryku i oryginale o kontrowersyjnych poglądach politycznych. Był on co gorsza gorącym wyznawcą idei słowianofilskich, orędownikiem wzajemnego poznania się i przyjaźni Polaków i Rosjan. I chociaż sam był powstańcem listopadowym, to jednak utrzymywał, że nie ma co się chwalić. Jak wspomina pan Władysław: "Stawiał tezę, że właściwie my, tacy jak wówczas, byliśmy — „niegodni“ bić się z Moskalami, którzy nie tak dawno, jedyni na kontynencie, wytrzymali atak Napoleona."
Dość, że z panem Kołaszko lepiej było tematów politycznych unikać. A pan Władysław opisuje go jako człowieka pełnego humoru, odpowiedzialnego, dokładnego we wszystkim co robił, i świetnego gospodarza. Poza tym dodaje, że "mimo swej tuszy potrafił być ruchliwy — nieprawdopodobnie. Jeździł na małym tęgim koniku z bujną grzywą, rzekomo mandżurskim, nazwanym przezeń czemuś z węgierska Czikosz. W każdym razie był to koń własnego żmudzkiego chowu. Reprezentacyjny nie był. A pan Kołaszko był zeń dumny, chwaląc jego wytrzymałość, inteligencję i rączość. Gdy wgramolił się na Czikosza, nogi jeźdźca dotykały prawie ziemi." 
Dalej pan Władysław wspomina:
  "Na polecenie ojca odwiedziłem pana Kołaszkę w jego domu[...]Była ciepła pogodna jesień, powietrze czyste, niebo nieco surowe, stalowe jak to na Żmudzi jesienią. Za to spłowiałe pola i laski nabrały jasności wiosennej. Z ogrodów znoszono jabłka, gruszki, z oddali dochodził zapach smażonych powideł. Wnoszono wazony do oranżerii, lecz jak pamiętam, dużo kwiatów czerwieniło się jeszcze i złociło po ogrodach. Dom na oko niezbyt duży, jak okazało się, był bardzo wygodny, urządzony swoiście a nawet dostatnio. Był zasypany książkami. Przekonałem się, że to była nie tylko sadyba dobrego gospodarza, lecz wprost oaza umiejętności. Co najmniej oaza pogody i dobrego humoru. Zastałem pana Kołaszkę w dużym bibliotecznym pokoju, wyścielonym dywanami. Czytał właśnie po persku. Opowiadał mi zaraz o poezji perskiej. Recytował i tłumaczył dosłownie dziwne zwrotki z Dżelladina Rumi.(Bw s. 277)
[...]Było to niemal umówione, że w rozmowach z panem Kołaszką omijaliśmy wszyscy politykę. I ojciec wysyłając mnie do niego powiedział: „To złoty człowiek i dobry Polak, ale pamiętaj, nie mów z nim o polityce!“ Tak samo jak nie trzeba by dawać do poznania, że Czikosz może nie jest koniem mandżursko-węgierskim... Mówiło się z nim zatem o gospodarstwie, o planach, o metodach rolniczych.[...] Na zawsze pozostało mi wspomnienie pogody szczęśliwej tego jasnego domu. Gdy powstanie (styczniowe) wisiało w powietrzu jak burza, gdy młodzież wrzała i działała, a emisariusze uwijali się, pan Kołaszko robił dowcipy. Czyż myślicie — miał powiedzieć — że Moskale tacy głupi i dadzą nam okazję.".(Bw s. 277)
Pan Władysław w czasie opowieści wyjawia również i swoje poglądy:
"Nie miejsce tu mówić szerzej o samym powstaniu. Ale skoro o nim mowa, odczuwam potrzebę przypomnieć słowa Zygmunta Krasińskiego: „Polska, póki jej sił stało, hasała na zewnętrznym polu życia.
 Czy w domu gospodarząc i biesiadując, czy na sejmach radząc i deklamując, czy na pobojowiskach walcząc i zwyciężając.
 W czynie nagłym, doraźnym, widomym zawżdy się kochała.
 Dopiero na ścieżce do grobu przed nią jak kwiat wykluwać zaczęła się poezja.
 Na samym grobie zaś z pączka przemieniła się w stulistną różę...“
I dalej wspomina już powstańcze dni:
"Tak staczaliśmy boje. Bez troski o jutro, nie dbając o zmęczenie, bez myśli o końcu. Zapewniam panów, że w porównaniu z tym wspomnieniem zbladły mi wszystkie późniejsze klęski. A także wyroki śmierci, katorgi, ucieczka. One wam się wydają smutne, ale nie nam. I smutne nie są. Chyba najsmutniejsze to jedno, że nie ma tych walk, że nie trwają one dotąd — choć to już wkrótce minie lat dwadzieścia pięć od tego czasu. I śmiało mogę powiedzieć także, że walczyliśmy i szliśmy naprzód bez nienawiści do wroga. Z miłości dla tego, co tak wolne i piękne, jak ten wicher górski, jak dzień dzisiejszy na Bukowcu i to wasze towarzystwo przyjaciół.
 Wtedy to gdzieś w Kurlandii dotarła nagle wiadomość, jak to powiedzieć — dziwaczna, zabawna — lecz ostatecznie radosna. Oto pan Kołaszko przystąpił do powstania."(Bw s. 282)
Jego tubalny głos i śmiech sprawił, że w powstańców wstąpiły nowe siły, a on sam wcale nie kładł się spać, ciągle czuwał by Moskale nie okrążyli. Posyłał emisariuszy do nowej rekrutacji.
Pewnej nocy złapano młodego sałdata. Wszyscy byli pewni, że to rosyjski szpieg, a chłopczyna jąkał się: "Zostałem tu dla czereszeń" I choć nikt nie chciał wierzyć w czereśnie pan Kołaszko spojrzał na chłopaka i huknął:
"-No to zmykaj bracie, do swoich. I powiedz im od nas, żeby uciekali do siebie do Moskwy. Bo tutaj już niepotrzebni"
Po jakimś czasie okazało się, że Sierioża wrócił z trzema kolegami, wołając: "Ej pany Polaki, nie strzelajcie tak głupio, bo my do was przechodzim"
Pewnego wieczoru podczas pogawędek pan Kołaszko powiedział:
- Czyż może być coś piękniejszego nad przyjaźń z sąsiadami? To przecież naprawdę bliźni. Tak jak ja z wami. Różnimy się a lubimy się. Gdzież jest lepszy sens życia? Do sąsiadów pojechać na pogawędkę, na zabawę, ha, widzisz, albo fajki spróbować czy fletu, albo przeczytać sobie razem, zaśpiewać coś... Tak kiedyś będziemy żyć z Rosjanami. Jednak musimy się poznać. A to ma swoją cenę. 
Niestety powstanie zaczęło upadać. Walki były coraz ostrzejsze i wtedy Kołaszko otrzymał ciężki postrzał.
Pan Władysław wspominał swój wówczas wybuchł nienawiści. Wyrzucał rannemu Kołaszce:
Żadną miarą nie mogę się pogodzić z tym, co pan ongiś mówił. Patrz, waszmość, patrz! Jak zawzięcie otaczają nas, jak bezmyślnie tępią! Jak sypią się skądś, z gardła stepów, z paszczy Azji na naszą zagładę. Mam ich kiedyś lubić? Toż trudno ich odróżnić jednego od drugiego. Jedno pozostaje: nienawiść głęboka, zaprzysiężona. Czy może znów każesz nam ponieść jakąś symboliczną nieziemską ofiarę za nich? Za tę tłuszczę rabów? Za to nienawistne stado pędzone przez niewolników tyrana?
 Pan Kołaszko odpowiadał z trudem:
 — Nie, tu chodzi o coś innego. My nie możemy inaczej żyć. Poznać ich, a pozostać sobą. Widzisz przecież, żeśmy sprzężeni z nimi jak dwa półkola obręczy. Oni kiedyś to zrozumieją. Niedzisiejsza sprawa. Powiadacie, mają zamazane chamskie oblicza? Przyjrzyj się bliżej: tak czasem dzieci się chmurzą, kiedy koniecznie chcą być złe. Aby nie widzieć, nie patrzeć przed siebie. Aby się nie rozchmurzyć i nie rozśmiać. Nienawidzieć musi ten, kto nie całkiem pewny swej sprawy. Także — kto chce ocalić siebie, nie sprawę. Na Litwie i w Rzeczypospolitej na to nie ma miejsca. Nasze konto czyste, nasz wzrok dalekosiężny, my niedzisiejsi — wytrzymamy — Pan Kołaszko oddychał ciężko, słabł coraz bardziej. Uśmiechał się z trudem, lecz czoło jego było jasne, bez trosk. Jeszcze na chwilę przed zgonem powiedział dość głośno do wszystkich:
 — Nic nie przepadło. Mały Stefanko wie, dokąd ma przyjść broń angielska. Lasów na Żmudzi dość — to nasi sprzymierzeńcy. Trzymać się, trzymać się. Gdyby zgasło, znów zaczynać, nigdy nie ustać. I moi tam w domu wiedzą, co zrobić.
Nie będę dziś opowiadał, jak skończył stary pan Kołaszko, ani co potem z nami było. Do dziś dnia jestem pewien, że po śmierci na jego obliczu rozpostarł się uśmiech jeszcze inny jakiś, niż za życia. Zagadkowy, zwycięski. Myślę zawsze o nim ilekroć widzę, jak ludzie się przyjaźnią, kiedy się rozumieją wzajemnie. I gdy myślę o tym - jak być powinno.(Bw, s. 285-286).
Tak pan Władysław kończy wspomnienie jesienią 1887 roku tuż przed weselem w Krzyworówni.  

P.S. Wszystkie użyte cytaty pochodzą z czwartego tomu tetralogii Stanisława Vincenza „Na wysokiej połoninie” pt. „Barwinkowy wianek”, wyd. PAX Warszawa 1983. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz