Stories of Tita

17 września 2020

Opowieść Stanisława Vincenza o jego 17-tym września



W książce "Dialogi z Sowietami" Stanisław Vincenz opisuje swoje "rozwichrzone" wojenne losy. Czytając ma się wrażenie, że pisarz siedzi naprzeciwko nas i opowiada o codziennych prozaicznych kłopotach, trudnych wyborach, napotkanych ludziach i niezliczonych ważnych rozmowach. Książka rozpoczyna się fotograficznym wręcz opisem tego co wydarzyło się 17 września:
"Wojna 1939 roku zaskoczyła mnie w mej ściślejszej ojczyźnie w zakątku Karpat Wschodnich, na wsi. Owej pamiętnej niedzieli, dnia 17 września, na wieść z radia, że Sowiety przekraczają wschodnie granice Rzeczypospolitej 'aby zapobiec nieoczekiwanym komplikacjom' itp., ponadto po uważnym wysłuchaniu mowy komisarza ludowego p. Mołotowa, postanowiłem wyjechać na Węgry. Na razie ze starszym synem, który dopiero co przybył na wakacje z Anglii i powinien był wrócić jak najszybciej dla ukończenia doktoratu z fizyki.[...] Postanowiłem sprawdzić na Węgrzech, czy sytuacja będzie jako taka dla nas korzystna, wystarać się o wizy szwajcarskie, a potem jakoś sprowadzić rodzinę na Węgry.
Aby przewietrzyć natłok myśli i trosk, opuściłem mą myślarnię zbyt zagęszczoną . I wyszedłem do parku pod las, może także dla pożegnania z rodzinną sadybą. Przechadzałem się sam aleją, na której końcu był mały kościółek [...]. Msza kończyła się właśnie, słyszałem jak śpiewano przy dźwiękach starej, mocno skrzypiącej fisharmonii "Boże coś Polskę", po czym dzieci wysypały się hurma z kościółka. Na przedzie skakała dziesięcioletnia Alinka, moja bratanica. Za nią gnały inne dziewczątka, dzieci robotników z kopalni. Wszystko w najradośniejszym niedzielnym nastroju, niewątpliwie z pewną ulgą, że skończyła się długa msza śpiewana. Pośród tych co wychodzili z kościoła, nikt nie wiedział jeszcze o ostatniej najważniejszej nowinie. Spojrzałem na hasającą dzieciarnię i z głowy mej niezupełnie jeszcze przewietrzonej wyfrunęła myśl taka: 'nie wiedzą, co je czeka'. Pożałowałem, że tak pomyślałem zaraz zabobonnie, a później jeszcze więcej. Bowiem w niespełna sześć miesięcy Alinka wywieziona osobno, a matka osobno, zatrzymała się dopiero w Semipałatyńsku w środkowej Syberii.
Poszedłem nieco później do mego osiemdziesięciopięcioletniego ojca, aby wyjaśnić mu motywy mego wyjazdu. Wiedział już o nowinie. Był z natury małomówny, a wówczas miał wygląd osowiały. Spoglądał na końce butów. To pamiętam, coś jak stary majster wiertniczy ku zagwożdżonemu otworowi wiertniczemu.. Chciałem go uspokoić, lecz ofuknął mnie czupurnie: ' Mnie to nic. Hunowie stąd, Hunowie stamtąd a ja gwiżdżę.' Wyraziłem obawę o jego zdrowie, lecz ojciec przerwał mi niecierpliwie: ' Kto ze strachu umiera, temu bzz...dzwonią. Ty myślisz, ze śmierć łakoma na takich jak ja? Tfu!' Wyjawiłem mu swoje zamiary wyjazdu, powiedział krótko: 'Szkoda, ale trzeba. A nie spaceruj przez granicę tędy i owędy'. Nie odmawiał mnie ani nie zatrzymywał, tylko przy pożegnaniu powiedział: 'No czekaj jeszcze chwilkę'. Ale zaraz dodał: 'Nie, nie, idź, bo późno'.
Po cóż wyjeżdżać? Nawet patron tułaczy i włóczęga Odyseusz, poza tym zdobywca i kruszyciel grodów, zwlekał i wykręcał się, zanim obrał taką karierę, podobno nawet udawał wariata, gdy przyjechali poń Atrydzi. Jednak głos ludu zwyciężył, pojechać musiał.
Ale w takim wypadku, dlaczego by nie zostać? Mieliśmy obok szybów naftowych, [...] gospodarstwo rolne i spory sad. Można było oczekiwać, że nawet po jakiej takiej parcelacji gruntów, pozostanie nam dość życia. Za granicą nie miałem ani pieniędzy, ani upatrzonego zajęcia. Nie miałem w ogóle walut ani złota. Miałem za to lat pięćdziesiąt i żadnego bezpośredniego zagrożenia nie podejrzewałem."
W dalszej części wspomnień pisarz zwierza się ze swoich obaw związanych z życiem pod sowiecką okupacją. Pisze, że decyzja o ucieczce była tak trudna, że gdyby mógł chętnie skorzystałby z rady jakiegoś huculskiego wieszczuna czy chasydzkiego rabina. Bo jak pisze w rodzinie pamiętano, że rady te były "stanowczo skuteczne" i dodaje: "Wieszczuni słyszeli szepty wiatru, szepty wody, ponadto wieszczyli bardzo chętnie z ryku krowy, a rabini z ksiąg, które posiadały wiele wskazówek, bo znały wiele precedensów i analogii."
Vincenz zastanawia się tylko, czy w tych starych księgach znalazł by się precedens tak niesamowity i nieoczekiwany. Jak dalej opisuje nikt nie przewidywał sytuacji, że: 
"Dwa gigantyczne systemy (…) połączyły się (…) tylko po to, aby rozerwać i zdusić nasz kraj. Nasunęły się nań żywiołowo, jeden jak lawina z hukiem, a drugi jak cichy lodowiec z moreną u spodu. A ich precyzyjne współdziałanie ukazywało nam rozpaczliwość położenia”
Nie pozostało więc nic innego niż skorzystać z rady sąsiadów - gazdów górskich:
"W razie niespodziewanego napadu na chatę zmykaj do najbliższego lasu, czuwaj tam, zaglądaj, wróć gdy się zabiorą napastnicy, o ile można odbij chatę".
Tym lasem okazały się dla Vincenza pobliskie Węgry. Książka "Dialogi z Sowietami" cała utkana jest z opowieści o napotkanych ludziach i ważnych rozmowach - tytułowych dialogów. 
Zapatrzony w Homera Vincenz staje się w czasie tych spotkań nauczycielem współczucia i wnikliwym słuchaczem. Podobnie jak jego inny mistrz - Sokrates stara się z rozmówcy wyciągnąć całe ukryte w nim dobro i wspólnie docierać do prawdy. 
Niezmiennie zachęcam do nieśpiesznej lektury książek Vincenza, dla którego literatura to wspólne zasłuchanie i snucie opowieści.

P.S. Bardzo polecam również artykuł dr Jana Choroszego zatytułowany: "Przypadki mędrca z Karpat Wschodnich" dostępny tu:
Zawarte w tekście cytaty pochodzą z książki "Dialogi z Sowietami" Stanisława Vincenza wydanej przez wydawnictwo Znak, Kraków 1991

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz