Stories of Tita

5 czerwca 2020

Łąkowe opowieści z Vincenzowskiej Połoniny


Łąka na połoninie w Czarnohorze (Ukraina) /zdjęcie własne

Ostatnio przeczytałam piękne zdanie: "Łąka dotrzymuje wierności kształtowi ziemi, a nie zamysłom architekta ogrodów". Pierwsze co przychodzi do głowy patrząc na karpacką (ale nie tylko) łąkę to to, że natura rzeczywiście jest doskonała. 
Zdjęcie powyżej zrobiłam w lipcu podczas naszej wyprawy śladami Stanisława Vincenza do Bystreca w Karpatach Wschodnich. Tam właśnie mieliśmy okazję gościć w Chatce u Kuby na stoku Koszaryszcza. A chatka tonęła właśnie w takich rajskich łąkach.

  Chatka u Kuby / zdjęcie własne

W Karpatach Wschodnich ciągle można spotkać takie naturalnie uprawiane cuda.
Zapraszam na fragment z opisem łąk z pierwszego tomu tetralogii "Na Wysokiej połoninie" czyli "Prawd Starowieku". Opis łąki  Vincenza to czysta prawda i magia jednocześnie. Okazuje się, że w  różnych porach  wiosny i lata łąki mienią się innymi kolorami. Ale oddajmy głos mistrzowi:
Łąki na wiosnę. Naprzód żółte. Chwieją się na nich skromne boże-rączki, jak mszalne dzwonki i pierwsze sygnaturki łąkowe. Jaskry przeglądają się w lusterkach sadzawek, odbijają w nich jasną żółtość. 
Różowe łąki - z przemożnym wojskiem kwiatowym firletek. Z daleka, z pól podolskich kroczą przez cały kraj aż ku górom, aż ku dolnej granicy lasów.
Białe łąki - utkane tysiącami a tysiącami białych złocieni. 
Łąki fioletowe - jak kwietniki egzotyczne. Tam pantofelki czy trepki zazuli, powyginane misternie, pochylone dzwonki. Nakrapiane naparstki ze sączą nektarową, ukrytą w skarbczykach - zakamarkach słodkich, do których tylko silne kosmate trzmiele się dostają, a kwiat, zawierając cichutko usta, chowa upojonego trzmiela w swym aksamitnym sklepieniu.
Łąki latem. Na bardziej cienistych stokach, na zrębach nowe dziwo. Niebieskie i jakby niebiańskie łąki zakwitają. To delikatnie powycinane i ząbkowane goryczki-gencjany przelewają się całą gamą odcieni niebieskich. Zjawiają się olbrzymie, górom właściwe, bławaty. Na słońcu zaś kwitną, goreją wśród traw, jakby słonkową postać odbijają nieduże płomiennożółte, a lepkie kwiaty arniki. Na słońcu lecz przy ziemi i w poszyciu traw powoli rzeźbią się i tworzą, znów inaczej postać słońca odbijając, bodiaki gwiaździste, dziewięciosiły, olbrzymie nieśmiertelniki. Ciepłe i słodkie, a wyglądają jak ostre rysunki szronowe. Za życia stężałe w kolące płatki, z jedwabistego metalu rzeźbione. Za to w zimie, gdy wszystkie kwiaty zwarzone już i zeschłe dawno toną w jednostajnej warstwie siana, bodiaki lśnią wiecznie żywe, zachowując świeży zapach miodu.
I wiosną i latem wciąż do oblicza łąk mieszają swe barwy, postać swą wświecają - świeczki boże - storczyki. Różne rodzaje. Niektóre już w kwietniu na północnych, cienistych stokach. A potem coraz to inne, białe, fioletowe lub dziko prążkowane, centkowane, znaczone, tak aby zadziwić, zatrzymać, aby nie przeleciała obok pszczoła ni dziewczyna. A wszystkie odurzają zapachem, jakby nie z naszych łąk, daleko przez wiatr unoszonym. [...] 
Szum lasu z dołu, z wierzchołka Kiczery, szum Czeremoszu ledwie dosłyszalny z głębi doliny - cisza, niebo i słońce górskie, a jako jedyne towarzystwo - stara wydeptana ścieżyna, wijąca się daleko. A jedyny ruch to pszczoły i trzmiele, niosące miłość kwiatom. A czasem dalekie dzwoneczki trzód z jakiegoś pastwiska, czasem kukanie zazuli, jakby sama wiosna siebie oznajmiała. I oderwane dźwięki fujarki z akordami szumu lub szeptania potoku, gdzieś wysoko pluszczącego o skałę. Nie ma zupełnie poczucia pustkowia ni zbytniego ogromu, jak to bywa w połoninach, a jednak rozległość wielka, nie jednostajna, ciągle inna, zda się, coraz piękniejsza. Ten świat łąk, carynek i kwietników gwiaździstych - to jeden świat bezpieczeństwa, ciszy, szczęścia. Nie darmo uważa się niebo gwiaździste za polany - carynki niebieskie. Pewnie też gazdowie niebiescy, zasiewając i piastując te górskie kwietniki, chcieli dać ludziom przedsmak swoich polan.
Poczucie czasu zatraca się: czas się jakoś rozwiewa i rozpyla, a nie śpieszy, jak jednowymiarowy szereg chwil i godzin, uciekających jedna za drugą, lecz rozdzwania się, jak chór kościelny, czasem się cofa, wdzięcznie przyciągając, w tańcu rytmicznym i odwraca się, jakby dziecko we śnie uśmiechnięte. To znów rozwija się, rozpościera, jak wachlarz i rozszerza po łąkach - nie czas to, lecz - fala wieczności.


I chyba tylko dla uszu wtajemniczonych niauek, a czasem dla oczu gazdyń-przemównic, wydzwaniają i wskazują godziny - zegary kwiatowe. Każdy kwiat bowiem, o swojej, wybranej przez się godzinie, stosownie do miesiąca, otwiera kielich, by czerpać światło słoneczne dla swych życiowych przemian i prac. I o swojej, całkiem swojej godzinie, nie stosując się nawet do słońca, zamyka się kielich. Dla uszu wtajemniczonych dosłyszalne są te dzwonienia godzin kwiatowych. Raniutko suche, szorstkie i surowe sierpownice - jakby dzwonieniem błękitnym swych kwiatów - oznajmiają piątą godzinę słoneczną. Najraniej otwierają oczy te zapobiegliwe i pilne najmitki wędrowne z dołów, a równocześnie prawie niektóre jastrzębce, połoniński ród. Tamte przyniosły może ten zwyczaj ze stepów, a te od szczytów. Jaskry, jak rześkie dzieciaki, wybrały sobie porę późniejszą, dają znać godziną szóstą ze ślniących sadzawek łąkowych. Delikatne i wytworne goryczki-gencjany mają czas, śpią i śnią dłużej, w odpoczynku nabierają sił do rzeźbienia form. Są to pracowniczki mozolnej i wytwornej sztuki rzeźbiarskiej. Budzą się dopiero o godzinie dziewiątej. I tak przez cały dzień. Wieczorami, gdy nie ma już słońca, syleny - szlachcianki, uprowadzone przez zbójników, zaniesione skrzydlatymi wiatrami na połoninę i wierchowinę, oznajmiają wieczorową godzinę siódmą - otwierają się dopiero, gdy sączą się ku nim, przecedzone i przefiltrowane przez ciemny kryształ wieczoru, fale światła; opałowe i ciemnofioletowe.[...]
Od wieków, co roku odbywa się na łąkach siołowych i wierchowych święto rozigrania, bratanie się z ziołami, odczytywanie godzin i czerpanie dobrego czasu z kwiatów, czerpanie manny. Jest taka godzina - tak wierzą i wiedzą przez cały rok niewiasty - co z kwiatów odczytana i zaczerpnięta, przynosi szczęście i radość. I o tej samej godzinie powinno się zaczynać każdą pracę, każde ważniejsze zajęcie, aż do nowego święta rozigrania.

Łąka na połoninie w Czarnohorze (Ukraina) /zdjęcie własne

P.S. Czy ktoś dziś jeszcze zna te godziny, które z kwiatów odczytane przynoszą szczęście?
/Wszystkie użyte cytaty pochodzą z pierwszego tomu tetralogii Stanisława Vincenza „Na wysokiej połoninie” pt. „Prawda starowieku”,(rozdział: Trawy) wyd. PAX Warszawa 1980./

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz