Jak Dobosz chciał biedakom świat otworzyć czyli czy można cudzym dzielić sprawiedliwie
K. Sichulski - Zatroskany Hucuł, pastel 1905
Jak pisał Petro Szekieryk "Dobosz to był wielki praktyk i filozof wielki". Z opowieści Vincenza z Prawdy Starowieku o Podziale sprawiedliwym wynika jednak, że i on miewał często zgryzoty, gdy zabierał bogatym i rozdawał biednym.
Pewnego razu spotkał Dobosz na drodze dziwnego Garbusa w cuchnących łachmanach. Dziad chichotał po koźlemu i drwił ze zbójnika, że lata wszędzie i jest na każde zawołanie: Dobosz tu, Dobosz tam. Chce ludziom świat otworzyć, a nie ma komu. Radził mu: "biegaj tak dalej, naobiecuj co się wlezie. Niech naprzód się rozmnożą jak jesienne pchły w kolibie. A potem taka próba [...]-głód! którzy przetrzymają pobiegną za tobą. Ho-ho! Otworzysz świat."(str 251) Kusił zbójnika tak, że Dobosz zaczął się domyślać, że ma do czynienia z czortem.
Dziwna rozmowa dała mu jednak do myślenia jak tu chłopom świat otworzyć i co zrobić by nie trzymali się uparcie biedy. Zrozumiał, że nie działa zasada "każdej chacie po dukacie", że lepsze jest bogactwo żywe, bo "kto ma owce już nie jest nędzarzem, kto krowę z biedy się wyciąga."
Postanowił więc, że zacznie grabić "chudobę" i rozdzielać między biedakami. Kradnąc i pędząc całe stada, jako dawny pasterz widział jednak, że zwierzęta wyrwane ze swoich miejsc porykuje żałośnie i marnieją. Pocieszał się, że biedni, którym zwierzęta się dostaną będą je już niedługo piastować czule.
Tymczasem pędzili skradzione panom krowy z cielętami, owce z jagniętami, konie i źrebięta. A gdy już Dobosz gotów był by w niedzielę pod cerkwią dzielić chudobą sprawiedliwie okazało się, że biedacy nie mieli odwagi przyjść i brać. Wstydzili się i swojej biedy i zabierać kradzione zwierzęta.
Zniecierpliwiony Dobosz kazał porzucić stada przed cerkwią. Jak tylko opryszki oddalili się od razu znaleźli się chętni na chudobę (niekoniecznie biedni). Zaczęły się kłótnie i szarpanina, aż stary ksiądz wyszedł tłum upominać. Usprawiedliwiali się ludzie, że "to wszystko opryszki narobili, przypędzili takie bogactwo aby między ludem chrześcijańskim posiać kłótnie i zamieszanie."
Rozsądzono po namyśle, że zwierzęta będą własnością całej gminy i codziennie kto inny będzie brał krowę czy konia sobie dla użytku. Ale jak to mówią "niech Bóg broni od sprawiedliwego rozdziału". Eksploatowane ponad miarę, wszystkich i niczyje zwierzęta marniały w oczach. Ataman gminny zabrał w końcu stada na swoje pastwiska. I od nowa zaczęły się awantury i skargi do Dobosza. Dobosz oczywiście groźnie naleciał na atamana. Ten kajał się i tłumaczył, że "ludzie wiejscy tacy głupi, a co najgorsze chciwi, zawistni, nieszczerzy, byliby zmarnowali śliczną dworską chudobę, gdyby nie on".(str 257) Okazało się, że przez ten podział sprawiedliwy ludzie tylko syczeli i donosili jeden na drugiego. I jak tu Dobosz na nich nie ryknie, że poganie z nich bezwstydni, bo zamiast radości z podziału tylko złość i kłótnie. Wszystkich aż zatkało, a Dobosz ze złością lecz sprawiedliwie oddał całą chudobę Sokołowcom, którzy go doceniali i zawsze wdzięcznie gościli z muzyką i tańcami. Gdy dowiedzieli się o tym Jasieniowcy, zaczęli Dobosza z kompanią do siebie zapraszać. I tam Dobosz pojechał z kradzionym bydłem. Jasieniowcy witali go godnie pod cerkwią i jeden przez drugiego dowodzili jakimi to są straszliwymi biedakami. "A Dobosz nie sprawdzał wcale, bo wierzył wszystkim, co przyznawali się do biedactwa. Rzecz w tym, że za każdym biedakiem stał bogatszy albo i zgoła bogacz... ."(str 258).
Inne wsie też chciały robić taki dobry targ z Doboszem i wysyłali posłów z zaproszeniami, że chcą mu pomóc "naprawiać świat".
Z tego naprawiania tyle wyszło, że kupcy bojąc się opryszków przestali przychodzić w góry, targi pozamykano, a bydło potaniało. Wszyscy natomiast głowili się jak to przypochlebić się chytrze Doboszowi.
Na szczęście przypadek otworzył mu w porę oczy. Spotkał gazdę z Krzyworówni, który choć "ubrany chramowo" przedstawił mu się jako biedak. W rozmowie o szkodliwości bogactwa Dobosz mówi mu, że chce aby "każdy miał dość jak Bóg przykazał". "Biedak" z Krzyworówni zgodził się całkowicie, że też nie chce być bogaty tylko mieć dość. "A ileż to dość?"- zapytał go Dobosz. Padła szybka odpowiedź: "Jedna krowa, a potem zobaczymy" i żeby o nim nie zapominać. Dostał krowę, a po pewnym czasie Dobosz sam odwiedził go z pytaniem czy ma dość. Okazało się, że przydałyby się jeszcze ze trzy takie krowy.
I tak "Dobosz zaczynał rozumieć, że im kto ma więcej, tym dalej od tego, aby mieć dość. Ale on sam też miał już dość i omijał wsie."(str 259)
Gdy tak siedział z kompanami na Kiedrowej połoninie i zastanawiali się nad prawdziwym bogactwem odezwał się Iwanko Rachowskij: "nasze bogactwo najzłotsze - to czas. To nasze komory nieprzebrane! Podział sprawiedliwy, innym roboty-kłopoty, a nam czas." I dalej mówił Iwanko wesoło do Dobosza: "otworzyć świat biedakom chciałeś, czym? Krowami, owcami, cielętami.[...] Chcesz im otworzyć świat naprawdę? To musisz wyrwać ich z nór i z trosk. Nie aby chmurą czarną parzyć, ani głodem pędzić przed siebie jak radził tamten pokraczny. Tfu! Ochotą zaciągnąć! gdzie nie pomoże inny lek, taniec pomoże. A cóż innego możesz im dać? Niech biorą z nas przykład, niech tańczą.
Dobosz rozjaśnił się.
- Słusznie Iwanku, całkiem słusznie. Zatańczcie bracia."(str 260)
P.S. I co tu zrobić, żeby było sprawiedliwie. Jak widać jest to problem stary jak ludzkość. Co i rusz ktoś wpada na nowy koncept krzycząc: Każdemu dość! Wszystkim po równo!
Ale czy można nie swoim dzielić sprawiedliwie?
Co zrobić, żeby rzeczywiście ludziom świat otworzyć i wyrwać się z "nor i trosk".
Odpowiedź Vincenza jest prosta. Wsłuchać się w mądrość Prawd Starowieku - przestrzegać i strzec uniwersalnych wartości, "bez rewolucji, za to w przyjaźni i z radością do dobrego zachęcać, tak jak każdy potrafi najlepiej".
/Wszystkie użyte cytaty pochodzą z pierwszego tomu tetralogii Stanisława Vincenza „Na wysokiej połoninie” pt. „Prawda starowieku”, wyd. PAX Warszawa 1980./
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz