Stories of Tita

30 listopada 2019

Czekając na światło czyli opowieść o życiu i śmierci Andrzeja Boboli


Paulina Krajewska - Światło, w którym tkwi tajemnica


Bardzo chciałam w Andrzejki napisać niesamowitą opowieść o św Andrzeju Boboli, a tu zaraz noc mnie zastanie. Obiecałam tę opowieść już bardzo dawno ulubionemu uczniowi - wiernemu fanowi bloga, a i najmłodszy syn nosi to piękne imię.
Mimo późnej pory zabieram się więc do pracy, z nadzieją, że może coś mądrego uda mi się napisać przed północą, nim zacznie się okres Adwentu czyli czas radosnego oczekiwania. 
Św. Andrzej Bobola ma swoje wspomnienie 16 maja, na pamiątkę jego męczeńskiej śmierci z rąk Kozaków w 1657 roku. Niesamowitą opowieść o św. Andrzeju Boboli mam prawo jednak pisać dziś, gdyż 30 listopada to również dzień jego narodzin. Taki był kiedyś zwyczaj, że dziecku nadawano imię świętego, którego tego dnia wspominano.
Andrzej Bobola to był święty z krwi i kości. Podobno całe życie zmagał się ze swoją niepokorną naturą. Z tego powodu przez wiele lat miał nawet problemy z uzyskaniem pełnych święceń kapłańskich. Opisywano go jako temperament choleryczny z domieszką sangwinicznego. Biografowie podkreślają, że wydał jednak sam sobie nieubłaganą walkę. Jej efektem była późniejsza pokora i łagodność. Coś jednak z tego choleryka musiało pozostać skoro współcześni mu nazywali go "duszochwatem", a do końca mężnie angażował się w trudne projekty i bronił swojej wiary. 
Okoliczności śmierci i tortury, jakim św. Andrzej Bobola był poddany starczyłyby na niejedną niesamowitą opowieść. Miłośnicy mocnych wrażeń znajdą z łatwością wiele opisów jego kaźni.
Ja wolałabym skupić się na walce o pamięć o sobie, jaką Święty według rozlicznych podań stoczył już po swojej śmierci wielokrotnie ukazując się i przekazując ważne informacje.
W zawierusze po Powstaniu Chmielnickiego i ciągle trwającej wojnie polsko-rosyjskiej nikt nie pamiętał, aby dbać o groby. Wtedy też po raz pierwszy objawił się św. Andrzej ks. Godebskiemu - rektorowi kolegium jezuickiego w Pińsku, nakazując odnalezienie swego ciała. Miało to miejsce w 1702 roku. Rektor okazał się jednak mało skuteczny, więc Święty objawił się kilkakrotnie zakrystianowi, udzielając konkretnych wskazówek co do miejsca własnego pochówku. Dobrze zachowane "jakby wczoraj zmarłe" ciało odnaleziono i pochowano w kościele w Połocku. 
W 1819 roku Andrzej Bobola ukazywać się miał w Wilnie dominikaninowi o. Korzeniowskiemu przepowiadając odrodzenie się Polski. 
Niesamowite historie z Andrzejem Bobolą w roli głównej opowiada również ksiądz Niżnik. Jako młody duszpasterz został on wysłany na pilne zastępstwo do Strachocina - małej parafii nieopodal Sanoka. Tam również Święty pojawiał się regularnie i zainicjował swój kult. Ale oddajmy głos księdzu: 
"Pozwólcie, że teraz, jako bezpośredni świadek wydarzeń podzielę się tym, co przeżyłem. Przybywając na plebanię, nie znałem powodów choroby ks. Ryszarda, a tym bardziej nigdy nie słyszałem o jego doświadczeniach duchowych. Dlatego to, czego doświadczyłem w kilka dni po przybyciu do parafii było autentycznym wstrząsem. Z perspektywy lat oceniam, że moje zachowanie wtedy, gdy po raz pierwszy pojawiła się nocą nieznana postać, było niewłaściwe. Ale "strach" był silniejszy, niż zdrowy rozsądek. Pierwsze spotkanie z tajemniczą postacią miało miejsce nocą 10/11 września 1983 roku. Spotkania ze zjawą trwały prawie przez kolejne cztery lata. Tajemnicza postać pojawiała się zawsze o tej samej godzinie nocą. Tajemniczy duch pojawiał się nieregularnie i nigdy nie można było przewidzieć, kiedy znów zapuka do drzwi. Niekiedy przychodził dwa razy w tygodniu, a czasami raz na kilka miesięcy. Każdym pojawieniem się postać przypominała o sobie i wzywała do "poszukiwania wyjścia z zaistniałej sytuacji".Na początku pojawianie się postaci wiązałem z duszą kapłana, który potrzebował pomocy. Dlatego modliłem się w jego intencji, odprawiałem Msze św. Z upływem czasu, moje myślenie o pojawiającej się postaci zmieniło się. Przyszedł taki moment, gdy uświadomiłem sobie, iż ten kto puka, chce wejść, a ja mam otworzyć mu drzwi. Od tej chwili zmieniły się intencje moich modlitw. Wcześniej chciałem pojawiającemu się pomagać, teraz zanosiłem modlitwy, aby dowiedzieć się, kto przychodzi i czego chce. Ale ogarniający mnie "strach", podczas "pojawiania się postaci", nie pozwalał na nawiązanie z nią kontaktu. Mijały dni, tygodnie, miesiące i lata a pojawianie się tajemniczej postaci nie ustawało. Dopiero 16 na 17 maja 1987 roku, gdy znowu nieznana postać zapukała, jak zwykle o tej samej godzinie, zbudzony ze snu nabrałem odwagi. Wtedy po raz pierwszy nawiązałem z nią świadomy kontakt. Zadałem pytania: kim jesteś? czego chcesz? W odpowiedzi usłyszałem głos, który docierał do mej duszy, jakby mnie przenikał. Nigdy nie zapomnę tego, co powiedział: Jestem św. Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie. Tej nocy to, co było tak tajemnicze przez tyle lat, to co niosło tak wiele pytań, zostało krótko wyjaśnione."
I tak Strachocin - miejsce urodzin Andrzeja Boboli stał się Sanktuarium, gdzie sprowadzono również relikwie Świętego.
Można w takie objawienia wierzyć albo nie. Wiara tym różni się od wiedzy, że nie jest sprawdzalna i dotyczy czegoś co przekracza nasz rozum. 
Święty Andrzej Bobola jest mi w jakiś irracjonalny sposób bliski. Może przez to, że przez cztery lata chodził po tych samych ulicach (w latach 1638-1642 mieszkał i nauczał w Łomży). Być może urzekło mnie jego zmaganie się z własną niepokorną naturą. W końcu wierzę również, że o 2.10 w nocy może coś zakłócać sen. 
I chcę wierzyć, że jego kult nie został wymyślony by jątrzyć w trudnych katolicko-prawosławnych relacjach lecz by szukać tego co łączy. Mówi o tym również dokument dialogu ekumenicznego, który znalazłam na stronie:
http://www.mblaza.jezuici.pl/articles.php?lng=pl&pg=854#_ftn88

„Jest rzeczą niezbędną, aby Kościoły wspólnie okazywały wdzięczność i szacunek wszystkim – znanym i nieznanym, biskupom, kapłanom lub wiernym, prawosławnym, katolikom wschodnim czy łacińskim – którzy cierpieli, wyznawali swą wiarę i świadczyli o swej wierności względem Kościoła, i w ogóle wszystkim chrześcijanom bez różnicy, którzy znosili prześladowanie (wyróżn. – M.B.). Ich cierpienia wzywają z kolei nas do jedności i dawania wspólnego świadectwa, w odpowiedzi na modlitwę Chrystusa, aby wszyscy stanowili jedno, aby świat uwierzył (J 17,21)


P.S. Pisząc tego posta, na tak zwane zlecenie -ulubionego ucznia (specjalisty od świętych), podpadam jednocześnie innej bliskiej osobie, która o świętych ma zgoła inne zdanie.
Aby zadowolić obie strony dodam: "Nie święci garnki lepią."
I zakończę cytatem z katolickiego księdza Kaczkowskiego, który ukazał mi się na ekranie komputera: "Nie trzeba być katolikiem, żeby być dobrym człowiekiem."   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz