Stories of Tita

8 września 2019

Opowieść Vincenza "Odwrotny cud" czyli "stój człowiecze, świata nie przebędziesz"  


Mirosław Szeib - Przydrożna karczma (olej na płótnie)

Goście jadąc na wesele do Krzyworówni zatrzymali się w gospodzie w Wierbiążu, która według opisu rozsiadła się nad Prutem, tuż za Kołomyją na rozwidleniu dróg do Kosowa i Jabłonowca. A tam na powitanie zawsze śpieszył serdeczny gospodarz Chaim Weiser (w dowolnym tłumaczeniu mądry zdrowy). Tak samo było i tym razem, widząc zajeżdżające bryczki, zapraszał:
-"Pani dobrodziejko, panie i panowie, wiedeńska kawa z Wierbiąża, dobrze?"
Gospodarz znany był nie tylko ze swej gościnności, ale i wspaniałych opowieści. I tym razem zachęcony przez pana Lewandowskiego zaczął:
"Pozwolą państwo, że opowiem małą historyjkę o starości. Nazywa się ona "Odwrotny cud". To nie bajka, Żydzi trochę lękają się bajek[...] Ale to nie jest prawda, bo na tym świecie my ludzie nie znamy prawdy.[...] Rzecz w tym, ze my Żydzi musimy się uczyć, ciągle uczyć od tych co są w koło nas. Gdybyśmy nie uczyli się od dawna, to z naszej starości bylibyśmy skończeni i nawet Pismo Święte by nam nie pomogło.[...] Zatem jaka jest ta prawda, którą my chasydzi nauczyliśmy się od chłopów w górach i na Podgórzu: Stój, człowiecze, świata nie przebędziesz. To dość."
Dalej Chaim opowiada, że nie ma chyba człowieka, który przeżyłby życie bez cudu. Podaje przykład cudu obecnego, że goście zawitali do jego karczmy i on może się cieszyć gośćmi, a goście kawą. I dalej peroruje, że człowiek, który nie widzi cudów to "najgorszy, zakamieniały niewdzięcznik" i nudziarz.
Po tym wstępie w końcu karczmarz przechodzi do historii i zaczyna:
Był raz wielki król, ze starej rodziny, co w ciągu wieków zbudowała sobie wieżę, a każde pokolenie dobudowywało po jednym piętrze. Razem na trzydzieści pięter! Z tych pięter spoglądali wstecz na tysiąc lat i naprzód przed siebie też na tysiąc lat. (Tu znowu Chaim zrobił dygresję o wieży Babel, gdy to ludzie chcieli być równi Bogu, ale nie dopuszczali Boga do równości i chowali siebie dla siebie).
Wracając do króla i jego układów z Bogiem. Otóż król myślał, że Bogu nie trzeba zanadto dokuczać swoimi sprawami, zdrowiem, interesami: "Panie Boże daj to, daj tamto". Myślał nawet, że tyle otrzymujemy, że należałoby mu coś ofiarować, coś od siebie. "Nawet nie tak za dużo, co najmniej swoją głupotę spalić na ołtarzu, na to, aby odszukać Jego rozum. A może kochać ludzi? Zamiast zanadto kochać ludzi, myślał, nie dawać im spokoju, wystarczy być porządnym, nie krzywdzić nikogo.[...]
A najgorzej króla zajmowało, jakby się obejść bez cudów. Zaglądał na tysiąc lat wstecz i tysiąc lat przed siebie przez szkła, które sam sobie wyszlifował, szkła dalekonośne i takie co przenikają to co najtwardsze[...] Biorąc każdy rok dziejów, król pokazywał: Proszę gdzież tu jaki cud. Cuda niepotrzebne. A nawet jeśli komuś wydawałoby się, że potrzebne, to i na to jest sposób: zrobić taki wynalazek co zastąpi cuda."[...]. W tym badaniu wszystkiego, nie umiał się z nikim porozumieć, niby patrzył na ludzi, ale ledwie kogo dostrzegał. Był samotnikiem  -ponurym i poważny.
Rozumował wszystko, wszystko oceniał jedną miarą - swoim strychulcem. Przy tym nie był wcale pyszny. Doszedł do wniosku, że Bóg stworzył wokół tylu ludzi, nie po to tylko jedli, pili i pracowali jak woły. Postanowił znaleźć wśród nich tych najbardziej rozumnych, aby razem z nim polowali na niespodzianki i wyjaśniali rozumem te niby cuda. "Powołał najlepszych z najlepszych rodów, jakby powołał na wojnę: "Brońcie praw, ścigajcie niespodzianki, zbrojcie się przeciw cudom!"
I młodzi z nowych wież śledzili wszystko od robaków po gwiazdy. A każdy z nich oglądał inny kąt świata - jeden nie wiedział co drugi wie. Mieli mnóstwo pytań i przybiegali do władcy z różnych stron świata prosząc o wyjaśnienia. Król cieszył się, że wzbudził w nich rozum. Władca spał jednak coraz mniej, padał ze zmęczenia i nakazał, aby sami odtąd między sobą się komunikowali i tylko zdawali mu z tego sprawę. Ale jak? Kiedy jeden wiedział tylko o ogonie gwiazdy południowej, a drugi o rzęsach gwiazdy północnej. Porozumiewanie nie udawało się bez samego króla - mędrca i jego strychulca. Pewnej nocy we śnie usłyszał szept: "Widzisz co to? Nowa wieża Babel! Jeszcze kilka lat a przestaną się rozumieć wzajemnie. Niespodzianka!"
Zerwał się niczym rażony piorunem. Zauważył, że jego uczniowie stali się jak on samotnikami. 
Zrozumiał, że jedyne lekarstwo to zatrzymać czas. W zarodku ściąć wszystkie niespodzianki. Zahamować cuda. Ale jak puścić go potem z powrotem? Sparaliżować świat? Śmierć powszechna? Taki miałby być koniec rozumienia i rozumu? Odwrotny cud?  Z tego zrobiło mu się tak źle, że na gwałt zachciało mu się umrzeć.
Zawołał do siebie syna jedynaka, który żył gdzieś w kącie i czekał na koronę, już lekko podstarzały. Wydał polecenie, aby jechał w świat, powoli, szanując zdrowie i dowiedział się co zrobić, żeby on mógł umrzeć i oddać koronę. Tak więc panicz królewski wyruszył w świat w sprawie śmierci dla ojca. "Natryndał się, najeździł, ale w końcu dotarł do miejsca, gdzie można było usłyszeć każdy szept. Wywiedział się, że pan ojciec wtedy umrze, jak zobaczy coś takiego, czego nie potrafi wytłumaczyć i to nie żart! Wielki król dochodził do pięciuset lat i miałby czegoś nie znać? I to śmiech. Taki mędrzec z wieży, z której widać przez szkło przenikające tysiąc lat wstecz i tysiąc naprzód.[...] Aby takiemu coś się wymknęło?"
Syn jednak się nie poddał. "To jedno dobrze przynajmniej, że dowiedział się, że ojciec musi zobaczyć coś takiego, czego dotychczas nie widział, przed czym stanie rozum, a razem z nim życie. To szczęście! Ale co takiego, gdzie i jak, z tym kłopot nowy i największy."
I tu karczmarz skończył nagle swą opowieść. Okrzyki z wnętrza gospody wzywały, więc śpiesznie odszedł, zapewniając, że dokończy jak będzie czas.
Goście nie byli zadowoleni, choć na stół wjechały lody z włoskiej cukierni Righettiego z Kołomyi. To one spowodowały, że opowiadanie było niedokończone.   
Dopiero przy wyjeździe, mimo opóźnienia w podróży, na wyraźną prośbę cioci Wici Chaim Weiser skończył opowieść:
"[...] to sprawa prosta. Czy świat jest sparaliżowany, cyk-cyk, tik-tak, same zegary czy może zgłosi się cud? Jeden cud, drugi cud, cud na każdym kroku, to znaczy świat żywy, nieoczekiwany. A zatem paraliż górą czy cud, oto wszystko.
W pośpiechu odjazdu wszyscy dziękowali Weiserowi za kawę, za lody, za odwrotny cud, za cały cud gospody przede wszystkim. Wiatr i podróż ogarnęły wszystkich wesołością, tylko jeden Weiser był smętny jakby go opuszczali, jakby był osamotniony.[...] Ciocia Wicia odetchnęła: Nareszcie ruch i śmiech. Byle tylko nie zasiedzieć się, byle nie zaśniedzieć się. Ach, wy młodzi prędzej pleśniejecie niż ja."

P.S. Znowu mam nadzieję, że moja wersja gawędy Vincenza nie została sprofanowana licznymi skrótami. Zawsze niezmiennie zapraszam do lektury oryginału z informacją, że wszystkie użyte cytaty pochodzą z czwartego tomu tetralogii Stanisława Vincenza „Na wysokiej połoninie” pt. „Barwinkowy wianek”, wyd. PAX Warszawa 1983.  (strony 70-89)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz