Stories of Tita

3 sierpnia 2019

Wierchowina - Bystrec - Skarby czyli wyprawa na Połoninę Vincenza


 

Na fotografii powyżej widać cel naszej podróży - huculski krzyż postawiony staraniem Towarzystwa Karpackiego na miejscu, gdzie w latach 1926-1940 mieszkał i tworzył Stanisław Vincenz. Dotarcie tam nie było wcale takie proste. Na szczęście nie byłam sama. Udało mi się namówić męża i przyjaciół, aby w ramach wakacyjnych wojaży udać się śladami Vincenza na Ukrainę w Karpaty Wschodnie.  Im bliżej byliśmy celu, tym częściej słyszałam pytanie: Beata, a czy ty jesteś pewna, że ten Vincenz to ci się nie przyśnił? Zmęczona, sama zaczynałam mieć wątpliwości.

Mimo, że przed wyprawą zakupiliśmy dwie dokładne wojskowe mapy Czarnohory, to jednak bez kluczowej informacji, że trzeba kierować się na przysiółek Skarby, wzdłuż potoku nie znaleźlibyśmy wzgórza. Zwłaszcza, że miejscowi pytani o Vincenza wzruszali tylko ramionami, a tablicę informacyjną postawioną staraniem Pana Andrzeja Ruszczaka i Towarzystwa Karpackiego znaleźliśmy już u celu wyprawy. Po swoich doświadczeniach wiem, że przeciętny turysta może mieć naprawdę spore problemy z dotarciem. W samym Bystrecu też nie ma żadnej placówki, gdzie można zasięgnąć języka. Jadąc na Huculszczyznę wiedziałam, że najlepiej jest witać się słowami: Sława Izusu Christu i lepiej mówić po polsku niż po rosyjsku. Wszystko to się sprawdziło. Chcąc jednak być szczerą, muszę rozwiać pewien mit dotyczący tamtejszej gościnności. Mimo naszej otwartości, plecaków i uśmiechu mieliśmy problemy by ją odczuć. Dysponowałam telefonem do Pani, która przyjmuje Polaków na kwatery. Wiedząc, że w Bystrecu nie ma żadnego miejsca z tzw. gastronomią, a czekało nas  tego dnia sporo kilometrów do zrobienia, zadzwoniłam z rana i powołując się na znajomą osobę zapytałam najgrzeczniej jak tylko potrafię,  czy moglibyśmy zajść na herbatę, ewentualnie na coś do zjedzenia. Dodałam, że przyjechaliśmy z daleka i jesteśmy tu pierwszy raz. Pani w słuchawce doskonale mnie zrozumiała i krótkim tekstem, bez ceregieli odpowiedziała: U mienia niet czasu, no i ja nie chaczu i odłożyła słuchawkę. Nie było to miłe, ale pozostaje mi wierzyć, że miała ciężki dzień.
Na szczęście sytuację na miejscu ratuje zamieszkujący wysoko na połoninie Kuba i w swojej Chatce u Kuby prowadzi schronisko. Tam więc, schroniliśmy się na noc i upichciliśmy sobie posiłek - zakupione na dole mrożone pierogi. Chatka choć wysoko (wspinając się tam z plecakiem i prowiantem myślałam, że wyzionę ducha) jest cudnym miejscem, a sam Kuba wspaniałym, gościnnym gospodarzem.



Nie zawaham się twierdzić, że prawdziwym ambasadorem Polski na Huculszczyźnie. Tu adres internetowy Chatki: http://chatkaukuby.eu/blog/ Na pewno Chatce poświęcę osobny wpis, bo to niesamowite miejsce.
Ewentualnym rodakom, którzy chcieliby odbyć pielgrzymkę w strony Vincenza służę instrukcją jak dotrzeć.
My naszą wyprawę zaczęliśmy od Lwowa. Po dwóch dniach wsiedliśmy w pociąg do Iwano Frankowska (dawniej Stanisławów). Był to świetny pomysł. Bilety są tanie, a 3-godzinna podróż komfortowa. Każdy ma zapewnione miejsce leżące w wygodnych cztero-osobowych przedziałach. To trzeba przeżyć. W Stanisławowie zwiedziliśmy stare miasto, zjedliśmy obiad i autobusem o 16.15 wyruszyliśmy do Wierchowiny (dawniej Żabie). Podróż miała, ku naszemu zdziwieniu (trasa około 140 km) trwać ponad cztery godziny. Szybko jednak zrozumieliśmy dlaczego. Autobus zatrzymywał się praktycznie na każde żądanie, a jakość dróg jest gorzej niż fatalna. Była to chyba większa przygoda niż przejazd pociągiem, zwłaszcza, że kierowca jak dawne bałaguły zabierał każdego, a autobus wydawał się być jak z gumy. Pasażerowie pełni uznania prawili komplementy: Choroszij sziofer. Duma szto wsje na nocz byli domoj.
My też szczęśliwie znaleźliśmy się w Wierchowinie. Tu krzyż nad Czeremoszem przy przystanku autobusowym.




A stamtąd taksówką, która mniej więcej wyglądała tak



pojechaliśmy do zarezerwowanego na Bookingu hotelu, położonego przepięknie nad Czeremoszem i na kompletnym pustkowiu, w drodze z Wierchowiny do Bystreca. Miejsce godne polecenia, zajmujące się głównie raftingiem:
Następnego dnia z rana wybraliśmy się w drogę z plecakami, wiedząc, że przed nami do celu około 12 kilometrów po w miarę płaskim. Dowodem, że opatrzność czuwa okazał się być taksówkarz Wołodzia, który jadąc do Bystreca zaproponował podwózkę za niewielką opłatą. Wysadził nas już przy sklepie za szkołą, stamtąd jak się okazało szliśmy przeszło półtorej godziny, ale trzeba przyznać w przepięknych okolicznościach przyrody, słysząc szemrzący potok.


      
Na początku drogi towarzyszył nam dość długo czarny pies



a następnie obserwował bacznie biały kot


Po lewej stronie mijaliśmy tajemniczy kamień



W pewnym momencie znaleźliśmy się na rozdrożu i musieliśmy wybrać na czuja. Poszliśmy na prawo.


Wybór okazał się słuszny, a upewniła nas w tym ta urocza obórka z drogowskazem. Aby go odczytać, mimo nadwzroczności starczej, musiałam przedrzeć się przez obejście pełne na szczęście tylko "krowich min"(dwie zaliczyłam).


Po drodze mija się też urocze kapliczki


Tu nowa w budowie na następnym rozdrożu


Na tym rozdrożu też trzeba trzymać się prawej i tego znaku


A dalej już tylko mostek


i wchodzimy w las. Uwaga na mrowiska


Tuż przed następnym potokiem widzieliśmy już, że nie zbłądziliśmy. Tabliczka z informacją, że nieopodal już jest to miejsce...


Po nieudanej dla wszystkich próbie przejścia suchą nogą przez następny potok natknęliśmy się na takie tablice, prawdopodobnie graniczne (do granicy z Rumunią "rzut beretem").



 Zignorowawszy je szliśmy dalej prosto w górę i byliśmy na miejscu, a tam gdzie kiedyś stał dom Vincenza, a teraz stoi krzyż taki widok na pasmo Czarnohory



A jednak Vincenz mi się nie przyśnił. Ewidentny dowód - kamień z napisem w trzech językach: polskim, ukraińskim i jidysz.


 
Na górze cytat z Iwana Franki: "Wierzę w siłę ducha". Swego czasu w ogrodzie obok domu Vincenz postawił obelisk z tym napisem. Wieść głosi, że musiał się nawet z tego tłumaczyć, jako że Franko (chociaż już wtedy w grobie) nie był poprawny politycznie. Dalej już słowa Vincenza niesłusznie przypisywane Iwaszkiewiczowi:
"Posiadłości, domeny i domy rozsypują się w proch, a to co ludzkie pozostaje i trzyma przyszłość w swoich objęciach."

Po tym informacja:
W tym miejscu
w latach 1926-1940 stał dom
Stanisława Vincenza (1888-1971)
Autora tetralogii „Na wysokiej połoninie”.
Tu została spisana opowieść o dawnej Wierchowinie
– świecie mądrym, dobrym i szczęśliwym.


P.S Mam nadzieję, że tam traficie.

2 komentarze:

Henryka Janik pisze...

Piękne

Krystyna Beatriz pisze...

Ciekawa przygoda i super wpis! Na pewno może się przydać niejednemu podróżnikowi!

Prześlij komentarz