Wielkanocna opowieść o huculskim zwyczaju grzania Dziada
źródło: http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Sichulski/Images/Niedziela_Palmowa.jpg
P.S. Wszystkie cytaty pochodzą z pierwszego tomu tetralogii Stanisława Vincenza „Na wysokiej połoninie” pt. „Prawda starowieku”, wyd. PAX Warszawa 1980.
W Prawdzie Starowieku w rozdziale Gazdowie Stanisław Vincenz opowiada historię życia dzielnego i mądrego Gazdy Foki. Przy opisie jego młodość i nauki pojawia się postać "pana czy profesora", który przyjechał do Żabia z misją nauczania u podstaw.
"Zmizerowany, schorowany, ciągle kaszlący nieborak porzucił piękny świat pański i przyjechał w te głuche, puste góry leczyć chorobę płucną, pić białą żywicę i wąchać górskie powietrze. Niektórzy mówili, że ten słabowina to jakiś niedopraktykowany ksiądz, bo wciąż przekonywał ludzi do prawdziwego Boga [...]. Miał dużo pożółkłych książek, i wskazując na nie, rozumnie i gorliwie tłumaczył ludziom, że wszystko co tu w górach robią jest złe i dzikie.[...] Najgorzej jednak narzekał i pomstował na te głupie i szalone przesądy, zabobony [...] czary i przemówki, niby to modlitwy górskie."
Szczególnie gorliwie przykładał się do ewangelizacji w okresie Wielkiego Tygodnia. A tymczasem w Wielką Środę hucznie obchodzono tzw. "grzanie Dziada". Foka wspominał, że jako dziecko z kolegami wałęsali się od chaty do chaty, krzycząc "grzejcie Dziada". Domownicy wynosili im przygotowane na tą okazję potrawy i wszyscy wspólnie rozpalali wielką watrę. Przy ogniu radując się i biesiadując, obserwowali unoszący się z palących jałowców biały dym. Przypominał im kudłatego, dobrotliwego Dziada. Wierzono, że jest to teraz już radosny Dziad rodów górskich. Ludzie żałowali, że tyle się wycierpiał za ich grzechy. Jednocześnie cieszyli się, że mogą go przy ognisku rozbawić i ogrzać.
"Pan czy profesor" oburzał się na ten obrzęd bardzo. Wyjaśniał, że to nie żadnego dziada, ale samego Jezusa Chrystusa, który za nas tyle wycierpiał, należy czcić w Wielkim Tygodniu. Ludzie tłumaczyli sobie jednak po swojemu, że Chrystus chociaż był "młodzieniaszkiem" to jednak był tak "umęczon", że w krótkim czasie postarzał i dalej w swej prostoduszności grzali Go po swojemu -"grzali Dziada". Nauczyciel nie przestawał jednak przekonywać i ganić. Pokazywał na dowód swoje zaczytane żółte księgi.
"Niektóre z tych rzeczy, co mówił 'pan czy profesor', były tak mądre, że nikt nie zrozumiał ani słówka. Nie zrozumiałby gdyby go zabijano. Ludzie zrozumieli tylko tyle na pewno, że w górach cały naród grzeszny, nieoświecony i głupi. Na to nie mogli nic poradzić. Robili dalej swoje." - radośnie grzali Dziada ciesząc się wiosennym Słoneczkiem.
Widzieli jednak, że uczony pan był człowiekiem dobrym i życzliwym. Dlatego młody Foka na Nowy Rok podarował mu pierścionek szczęścia ze słoneczkiem pośrodku. Nad tym pierścionkiem odmówiono zresztą szesnaście przemówek. Foka ucieszył się, gdy nauczycielowi ze zdrowiem się polepszyło.
Niestety na wiosnę "[...] znów się pogorszyło. A że nie mógł usiedzieć w miejscu, wciąż chodził, gadał, bardzo gorączkował się byle czym, ciągle chciał poprawiać ludzi[...]- i w końcu jakoś tak się rozkaszlał, że umarł. Foka płakał za uczonym jak za ojcem, sam mu sprawił pogrzeb i urządził goszczenie huczne na posiedzeniu pogrzebowym". Takie, że z chaty grzmiał na całe góry śmiech potężny.
"O żadnej z zabaw nie zapomniano. I sroka skrzeczała i koza rogata gryzła dziewczęta i Ormianin galopował po chacie koniem rozhukanym, aż okna dzwoniły[..]. Pili ciągle i wspominali nieboszczyka, życzyli mu carstwa niebieskiego[...]."
I tak to po chrześcijańsku i radośnie żegnali "pana czy profesora co tyle mądrości miał, a nic mu tonie pomogło".
Jedyne co mogli i potrafili zrobić to po ludzku "grzać". Zwyczaj posiedzeń pogrzebowych czyli styp przetrwał do naszych czasów. Myślę, że nikogo nie obrażę jeśli powiem, że w mojej rodzinie są to również bardzo miłe i ciepłe imprezy. Co prawda "sroka nie skrzeczy i koza nie gryzie". Zamiast tego jest różaniec, ale przy tym jest wiele serdeczności i często głośnych rozmów, a nawet śmiechów. Jako młoda osoba tego nie rozumiałam, a nawet pokpiwałam sobie z babci zamiłowań do styp i stypowych zwyczajów. Teraz wiem, że potrzeba radosnego bycia wtedy razem ma sens. Inaczej byśmy powariowali, a może nawet i zdziczeli.
P.S. Wszystkie cytaty pochodzą z pierwszego tomu tetralogii Stanisława Vincenza „Na wysokiej połoninie” pt. „Prawda starowieku”, wyd. PAX Warszawa 1980.
2 komentarze:
Niestety, stypy stały sie jedyna chyba okazja do rodzinnych spotkań w dzisiejszych czasach. Dlatego jest czasem wesoło - spotkaliśmy się! Grzejemy dziada Beatko! Pozdrawiam!
Dzięki Heniu- grzejemy- i zdrowych, pogodnych świąt
Prześlij komentarz