Opowieść z Konferencji Vincenzowskiej
W 50-te urodziny postanowiłam w swoim jubileuszowym roku spełniać wszystkie możliwe do spełnienia marzenia. I tak oto znalazłam się na konferencji upamiętniającej 130-te urodziny mojego ulubionego pisarza, myśliciela i gawędziarza Stanisława Vincenza. Miejscem tej imprezy był jak zawsze magiczny, nawet w listopadzie, Kraków.
Jak widać zaczarowane dorożki czekały. Nie skorzystałam niestety - wybrałam Polskie Koleje Państwowe, ale do rzeczy. Zwłaszcza, że moja konkretna Matka Chrzestna, z którą jestem w stałym kontakcie telefonicznym zapytała wprost: a po co ty tam Beaciu jedziesz? Cioci można i trzeba powiedzieć wszystko. W mojej rodzinie w ogóle, jak się coś robi to musi być ku temu jakiś pragmatyczny cel. Odpowiedź musiała więc odpowiadać tym standardom czyli krótko mówiąc co ja stamtąd przywiozę, bo tak latać po świecie głupich szukać to nie, nie - nie w mojej familii. Opowiedziałam, więc Matce Chrzestnej jak fajnym człowiekiem był ten Vincenz Stanisław i że spotkam tam równie fajnych i mądrych ludzi. Oczywiście dodałam, że wyjadę z głową pełną pięknych wspomnień, inspiracji i opowieści oczywiście.
A że marzenia się spełniają, to tak właśnie się stało. Spotkałam tam wszystkich, którzy twórczością Vincenza zajmują się naukowo i tych, którzy robią to tylko z zamiłowania. Od razu można było poznać komu naprawdę Vincenz "w duszy gra". Mówiąc o Mistrzu używali tzw. pisma światowego czyli według pisarza pradawnej mowy świata- szczerej, pełnej mocy jednania ludzi i leczenia duszy. Wiem, brzmi to trochę irracjonalnie, ale życie to taka ciągła dychotomia racjonalizmu i irracjonalizmu. Pięknie mówił o tym dr Piętniewicz. To co powiedział zrozumiałam dopiero w pociągu, ale jego trud się opłacił. Pisząc storytellingowego bloga zmagam się, aby pisany "język giętki" oddał to co tak dobrze się opowiada. Często w efektach swojej pracy widzę to o czym mówił Vincenz, że pismo to taka trucizna mowy żywej - trucizna, która leczy. Bez niej opowieści rozmyły by się w niepamięci. I tak potwierdziłam sobie sens tej mojej blogowej pisaniny. Blog to taki mój dysk zapasowy, gdy ten twardy będzie odmawiał posłuszeństwa.
Na "twardym dysku" tymczasem mam jeszcze wspaniałe wykłady pani profesor Ołdakowskiej- Kuflowej, czy dr Jana Choroszego. Ale to materiał na zupełnie osobne posty.
Tymczasem, opowieść przywitała mnie już przy wejściu, gdy zaopatrywałam się w program. Obok leżały niepozorne kserówki zatytułowane "Dialog w Bystrcu pod Czarnohorą". Ich tajemnica wyjaśniła się już na zakończenie, gdy dr Leszek Rymarowicz i pan Andrzej Ruszczak jako przedstawiciele Towarzystwa Karpackiego opowiadali o corocznych wyprawach na Vincenzowskie szlaki i o projektach przywracających pamięć o pisarzu.
Pan Andrzej Ruszczak- pasjonat Husulszczyzny i twórczości Vincenza w swoim bardzo osobistym tekście opisuje rozmowę dusz -Stanisława Vincenza i jego żony Ireny wracających w swoje dawne strony. Cieszą się z postawionego w miejscu domu huculskiego krzyża i tablicy obok z napisem z tłumaczenia Vincenza: "Posiadłości rozsypują się w proch, a to co ludzkie pozostaje i trzyma ludzkość w swoich objęciach". Podoba im się, że pod krzyżem spotykają się Polacy i Ukraińcy. Zauważają też kamień z inskrypcją w trzech językach po ukraińsku, po polsku i w jidysz z ich ukochanego ukraińskiego przyjaciela i poety Ivana Franki: "Wierzę w siłę ducha".
I w końcu mają nadzieję, że w miejscu gdzie napisana została opowieść o dawnej Wierchowinie - świecie mądrym, dobrym i szczęśliwym będzie znów panowała przyjaźń i życzliwość.
Huculski krzyż w miejscu domu Vincenza - tu na slajdzie w czasie konferencji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz