Kwiat paproci - bajka mojego dzieciństwa
Moja mama Janina opowiadała nam i czytała dużo bajek. Gdy jednak myślę o tej, która najbardziej poruszyła moje dziecięce serce to nie mam wątpliwości, że była to opowiadana przez nią bajka Kwiat Paproci. Nie zapomnę napisu na ścianie pokoju syna: Happiness only real when shared i filmu "Into the wild" podarowanego nam przez dzieci na Gwiazdkę. Oglądając zrozumiałam, że łączy nas ten sam rodzaj wrażliwości i wiara, że szczęście tylko wtedy jet prawdziwe gdy dzielimy je z innymi.
A oto i moje opracowanie baśni
Józefa Ignacego Kraszewskiego:
Od najdawniejszych czasów wiadomo, że nocą na świętego Jana zakwita kwiat paproci.
Wiadomo też, że znaleźć go może tylko ktoś młody i śmiały. Mówią, że dotrzeć do niego bardzo trudno i zakwita tylko na chwilkę.
Pewnego razu, stara Niemczycha, baba okrutnie rozumna, trafiła do domu gdzie mieszkał Jacuś.
W zimowy wieczór, gdy ogień wesoło trzaskał pod kuchnią zaczęła o kwiecie paproci opowiadać tak, jakby go na własne oczy widziała. Ostrzegała że droga do kwiatka trudna, że strzegą ją czarty i złe duchy. Jacuś był bardzo zawzięty i postanowił, że musi znaleźć ten przedziwny kwiatek i zdobyć bogactwo o jakim się nikomu nie śniło .
Na świętego Jana ubrał się pięknie i gdy inni bawili się i przez ogniska skakali , on zapuścił się w głąb lasu. A tam ciemno choć oko wykol. Ze wszystkich stron dziwne odgłosy, pohukiwania.
Co i rusz w zaroślach widział diabelskie pary oczu, które jakby zjeść go chciały. Jacuś bał się straszne, ale podśpiewywał sobie „Strachy na lachy, strachy na lachy...”. Szedł i szedł przez coraz to większe chaszcze. Tu się przecisnął, tam pchnął gałąź, coś zmiętosił, połamał. W końcu przedarł się przez błota. Wtem patrzy, a przed nim, przepiękny jak brylant kwiat paproci - pięć w nim listków złotych, a w środku śmiejące oko obraca się jak szalone.
Jacusiowi serce zabiło. Rękę wyciągnął i już miał kwiat zerwać, gdy nagle koguty zapiały. Kwiat znikł, a śmiechy się tylko dały słyszeć. Wykoń
czony, ledwo doszedł do domu. Przez cały następny rok myślał tylko o kwiecie paproci. „Jak do niego dotrzeć?”. Nikomu nic nie mówił, żeby ludzie się z niego nie naśmiewali. Następnego roku, na świętego Jana, znów wybrał się do lasu. Teraz las nie był już tak straszny, ale cała droga usłana była, ogromnymi, obślizgłymi kamieniami, , a wśród nich paprocie. Najpierw po kostki, potem po kolona, w końcu do pasa. Coraz trudniej było mu przedzierać się przez nie, ale nagle patrzy... jest. Ten sam kwiatek - pięć listków złotych, a w środku obraca się oko . Jacuś podbiegł, rękę wyciągnął i znów koguty zapiały.
„Do trzech razy sztuka!” - zawołał z gniewem. I w następną noc świętojańską, znów do lasu się udał. Tym razem, stała się rzec dziwna. Ścieżki i drzewa były jak zawsze znajome, żadnego cudowiska, żadnych czarcich oczu, ale paproci jak na lekarstwo. Znalazł w końcu jedną, maleńką, a na niej robaki, gąsienice. Ale, ale na samym dole, kwiatek błysnął. Wyciągnął Jacuś rękę i zerwał go szybko. Zapiekło go jak ogniem, ale nie rzucił kwiatka – trzymał mocno. W końcu za pazuchę włożył, do serca przycisnął i wtem głos się odezwał:
„WZIĄŁEŚ MNIE, SZCZĘŚCIE TO TWOJE, ALE PAMIĘTAJ O TYM, ŻE KTO MNIE MA, MA WSZYSTKO. MOŻE CO CHCE! TYLKO Z NIKIM, NIGDY, PRZENIGDY, SWOIM BOGACTWEM DZIELIĆ SIĘ NIE MOŻE!”
„Co tam” – pomyślał – „Byleby mi na świecie było dobrze.” I poczuł jak mu kwiat do serca przylgnął, jakby zapuścił korzenie.
Z czapką na bakier wracał szczęśliwy. Drzewa się przed nim kłaniały, krzaki rozchylały, a on tylko dumał „Czego by tu zapragnąć?” Zachciało mu się pałacu i licznej służby. Ledwie to pomyślał, a już kareta przed nim stoi i do pałacu wiezie. Spojrzał Jacuś na siebie i poznać się nie mógł. Ubrany był w piękne stroje. W pałacu czekał zastawiony
stół, w
szędzie przepych i bogactwo. Jedynie, jak to mówią, ptasiego mleka brakowało. Jacuś chodził po swojej posiadłości, wszyscy mu się elegancko kłaniali, a on tylko oczy otwierał ze zdziwienia, że to wszystko jego. Czasami tylko pomyślał, gdzie jego chata się podziała i co z matką i ojcem. Od czasu do czasu, zaczynało mu się robić markotno. Na zawołanie jednak zbiegała się służba i wszyscy spełniali, każde jego życzenie. I tak chłopiec o domu zapomniał.
Pewnego dnia poszedł do skarbca. A tam złota...srebra...diamentów tyle, że policzyć nie można. Pomyślał – „O mój boże! Gdybym tak mógł chociaż garść wysłać do domu.” Wiedział jednak, że podzielić się nie może.
Żył, więc wymyślając coraz to nowe zabawy: ogród przerabiał, pałace budował, konie siwe zamieniał na gniade, a potem znów gniade na siwe, sprowadzał dziwy z całego świata.
Aż w końcu sprzykrzyło mu się wszystko, tak że apetyt stracił. A zamiast przysmaków, zapragnął zwykłych placków ziemniaczanych, jakie robiła mama. Najgorsze było jednak to, że nie miał co robić. Nie wypadało mu ani siekiery, ani grabi wziąć do ręki. Nudzić się zaczął wściekle, a na to innej rady nie było, jak tylko innych męczyć.
Upłynął tak rok, drugi i trzeci... a to jego szczęście wydało mu się tak głupie, że aż mu życie zbrzydło. Zatęsknił znów za domem. „Ach żeby tak matkę i ojca zobaczyć”. Na wspomnienie matki aż go serce ściskało. Jednego dnia nie wytrzymał i ruszył do wioski. Zajeżdża, a z biednej chatki wychodzi chuda starowinka. Pies Burek go nie poznał. Zaczął szczekać zajadle. Kobieta wlepiała w niego oczy. Nie wytrzymał i krzyknął – „Mamo, to ja, twój Jacuś!” – Na to staruszka odpowiedziała – „Wolne żarty Jaśnie Panie. Mojego synka już na świecie nie ma. Gdyby żył to by pewnie do swoich rodziców się zgłosił i z głodu cierpieć im nie dał.”
Już Jacuś rękę wyciągał, aby z Matką szczęściem się podzielić, gdy przypomniał sobie, co powiedział mu Kwiat Paproci. Wyrwał się z chaty do powozu i wrócił do pałacu. A tam kazał kapeli grać, służącym tańczyć. Polował, jadł, pił, hulał. Nic nie pomagało, zewsząd tylko żal, tęsknota i smutek straszny, a w uszach mu coś ciągle szeptało:
NIE MA SZCZĘŚCIA DLA CZŁOWIEKA, JEŻELI SIĘ NIM PODZIELIĆ NIE MOŻE.
Rok upłynął, a Jacuś wychudł, zbladł, zżółkł. Po kolejnej bezsennej nocy, znów pojechał do swojej wioski. Stanął przed chatą, zajrzał do środka, a w chacie pustki – żywej duszy nie ma. Jakiś człowiek krzyknął – „Czego szukacie jaśnie Panie? Wszyscy umarli zimą z głodu i choroby.” Jacuś skamieniał. Pomyślał „Przeze mnie zginęli. Niech i ja zginę”
Ledwie to rzekł, gdy ziemia rozchyliła się i znikł.
Mówią że kwiatu paproci, próżno dziś szukać po świecie, ale kto go znajdzie niech pamięta, że szczęście tylko wtedy jest prawdziwe, gdy można się nim podzielić z innymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz