Opowieść z Camino de Santiago
Dziś rano Facebook zaproponował mi opublikowanie wspomnienia
z przed roku, czyli dojście do Santiago.
Pamiętam, przede wszystkim moje uczucie - typowe„feeling
bottled” gdy na mszy dla pielgrzymów byliśmy świadkami odpalenia i rozhuśtania
ogromnej kadzielnicy. To samo czuł mój małżonek. Zgodnie
stwierdziliśmy, że prawdziwe jest powiedzenie: Caminando es el camino / Sama wędrówka jest drogą
Nie dziwię się, że niektórzy Pielgrzymi nie mogą przestać
iść i idą dalej, mimo fizycznego bólu i zmęczenia, aż do Finisterre.
Na Camino spotyka się mnóstwo fantastycznych osób. Wszyscy
pozdrawiają się Buen Camino i jeżeli masz siłę i chęć rozmawiasz.
Spotkalismy Alfredo
z Wenezueli, Culię z Estonii, Caroline z Francji, brazylijsiego mnicha, pana Darka i Dominika, którzy przeszli całe Camino (my tylko 180 kilometrów) i wielu, wielu innych. Stale napotykaliśmy się na rozśpiewaną grupę młodych
Meksykańczyków udających się po Santiago na Światowe Dni Młodzieży do Polski
(bardzo nas polubili bo uczyliśmy ich przydatnych zwrotów i wymawiać Szczecin i
Świnoujście(tam się udawali). Byłam taka szczęśliwa gdy zobaczyłam ich z okna naszego pokoju, idących już do katedry w Santiago , że nie mogłam się powstrzymać
i krzyczałam z całych sił Viva Mexico , a oni też widząc swoich machali do nas
krzycząc Viva Polonia.
Nigdy nie zapomnę pielgrzymów nocnych rozmów w alberdze w Palas de Rei. Nocowaliśmy w małym jak na warunki Camino (siedmioosobowym) pokoju: troje Hiszpanów (opowiadało straszne historie z czasów Franco), cały w tatuażach wesoły Włoch (kawał chłopa), który przez straszne historie swojej babci z dzieciństwa do tej pory zasypia z głową pod kołdrą, my i niesamowity młody Izraelczyk – Odon. Gdy się poznawaliśmy, zagadnęłam, że kto wie może ma jakiś polskich przodków bo mnóstwo obecnych Izraelczyków ma polskie korzenie. Jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że tak jego babcia pochodzi z Łomży (moje rodzinne miasto). Opowiadał o swojej obowiązkowej szkolnej wycieczce do Polski i o tym, że obecnie w Izraelu toczy się dyskusja nad sensem kontynuowania takich wyjazdów. On sam był im przeciwny. Uważał, że był za młody, aby w czasie pierwszej zagranicznej podróży usłyszeć i zobaczyć to co usłyszał i widział. Aby rozładować sytuację zapytałam czy pamięta jakieś polskie słowa. Pamiętał powiedzenie: Żyd niedowiarek ....Spotkaliśmy go jeszcze raz jak wyjeżdżaliśmy z Santiago. Uściskaliśmy się na pożegnanie jak dobrzy przyjaciele. Odon zapytał mnie czy znalazłam to po co szłam. Zażartowałam , że zrobiliśmy wszystko co należy czyli uczestniczyliśmy w głównej mszy z rozpaleniem rozhuśtanej kadzielnicy, przytuliliśmy się do św. Jakuba przy jego grobie i oczywiście odebraliśmy nasz certyfikat ukończenia pielgrzymki, ale wyznałam, że w Santiago czułam się trochę jak Żyd - niedowiarek. Zostało przekonanie, że to co najważniejsze dzieje się po drodze... i aby pamiętać ....
Tuż za Saarią drogę
przestąpił mi bezzębny staruszek zabierając mój ciężki „kostuch” i wręczając
piękny ociosany, idealnie układający się w dłoni. Nigdy nie zapomnę jego oczu,
gdy prosił abym w zamian pomodliła się za niego i żonę w Santiago. Czułam się
zaszczycona. Innym razem idąc w południe w strasznym upale przechodziliśmy
przez jakąś bogatą miejscowość z polem golfowym i przepięknymi posiadłościami z
ogrodami jak z bajki. Szłam i cieszyłam oko, gdy nagle wyciągnięta zza płotu ręka i
podarowała mi najpiękniejszą jaką dotąd widziałam różę o niesamowitym
cytrynowym zapachu. Zdążyłam tylko powiedzieć Gracias.
Pora na opowieść, z miejsca, które mnie urzekło z Santo Domingo de la Calzada. Miasto nazwę swą zawdzięcza świętemu Domingo -jedenastowiecznemu inżynierowi. Początkowo, nie przyjęty do zakonu w San Milan, postanowił wieść pustelnicze życie w lasach w pobliżu szlaku. Widząc trud pielgrzymów i niebezpieczeństwa na jakie byli narażeni zaczął wprowadzać wiele ulepszeń, budując mosty, drogi, szpital i mały kościółek. Został świętym, bo za jego życia i po śmierci działy się w okolicy dziwne rzeczy (więcej na stronie:
http://www.english.catedralsantodomingo.es/santo_domingo.html )
W katedrze w Santo
Domingo de la Calzada na stałe
mieszkają dwie kury. Podobno wymienia się je co dwa tygodnie na nowe co by
biedaczki nie popadły w jakąś depresję z powodu zbyt długiego przebywania w
kościele. Kury można podziwiać tutaj:
Legenda głosi, że pewna
rodzina: rodzice z młodym przystojnym synem pielgrzymując do Santiago
zatrzymali się w przydrożnej gospodzie. Młodzieniec „wpadł w oko” karczmarce.
Szybko jednak okazało się, że tzw. figle – migle nie były w
głowie młodemu pielgrzymowi. Urażona kobieta postanowiła się zemścić i
oskarżyła chłopaka o kradzież srebrnej zastawy. W tamtych czasach kradzież
karana była powieszeniem. Chłopca więc
powieszono w Santo Domingo de la
Calzada, a zrozpaczeni rodzice dalej pielgrzymowali do Santiago. Tam
przyśnił im się sen, że syn żyje i czeka aż zdejmą go z szubienicy. Pełni nadziei wrócili i udali się prosto do
burmistrza, prosząc o zdjęcie z szubienicy żywego syna. Burmistrz był w trakcie
obiadu i pozwolił sobie na żart, że ich syn jest tak samo żywy jak dwie
upieczone kury, które leżą na jego półmisku. I w tym momencie kury ożyły i
gdacząc przyprawiły w osłupienie biesiadników. Syn oczywiście też żył, a cud
dowiódł jego podwójnej niewinności.
Stąd kury w katedrze i napis nad klatką:
„Santo Domingo de la
Calzada donde canto la galina despues de asada” , co w dowolnym
tłumaczeniu brzmi: „Santo Domingo de la
Calzada, gdzie gdaczące kury spotkać można po zdjęciu z rożna.”
Morał: Na Camino dzieje się wiele cudów
Ku otusze: Najtrudniejszy jest tylko pierwszy krok i decyzja: wyruszam. Jak mówi hiszpańskie powiedzenie: "Sin cambios no hay mariposas" - Bez zmian nie ma motyli.
Morał: Na Camino dzieje się wiele cudów
Ku otusze: Najtrudniejszy jest tylko pierwszy krok i decyzja: wyruszam. Jak mówi hiszpańskie powiedzenie: "Sin cambios no hay mariposas" - Bez zmian nie ma motyli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz