Legenda o Pieśni Janusza Korczaka z weselną sukienką w tle
— Proszę pani, ona to się nadaje, ale na poprawiny.
— Proszę pani ta to się nadaje na kawkę z koleżanką wyskoczyć
— Proszę pani, ta to tamto.
Błąkałam się w ten sposób po przeróżnych salonach mody damskiej, aż trafiłam do Pruszkowa, a tam przy księgarence niewielkiej wystawione książki do oddania. Wyraźnie widać, że posmagane już słońcem i deszczem. Co w tym wypadku robi Tita. Ona, mimo, że czasu do wesela coraz mniej, a sukienki nie ma - tropi opowieści.
Moja uwaga została nagrodzona. Wyszperałam "Józki, Jaśki i Franki" Mistrza - Janusza Korczaka. Otwieram na chybił trafił, a tam legenda o Pieśni mnie wita. Książka generalnie opowiada o życiu na koloniach letnich i problemach wychowawcy (dozorcy) z wychowankami.
Posłuchajcie Legendy o Pieśni, bo jak przekonuje Korczak pochodzenie jej anielskie:
Po pierwszem śniadaniu na werandzie odbywają się śpiewy; że jednak rano jest najwięcej grzybów, bo w nocy powyrastały, a jeszcze nie wyzbierane, — więc chłopcy uciekają, jak mogą, ze śpiewów, a ci mniej śmiałej natury, którzy na werandzie zostają, są w złych humorach, i raz wraz podczas śpiewów rozlegają się skargi:
— Proszę pana, on się pcha.
— Proszę pana, on się kopie.
— Psz pana, on nie daje siedzieć.
— Psz pana, on się bierze i się szczypie.
Jeden z dozorców, człek ambitny a ufny w siłę swej wymowy, powziął myśl dumną, by zwalczyć w chłopcach niechęć do śpiewów.
— Chcecie chłopcy, opowiem wam bajkę?
— Chcemy, — odpowiedzieli, a gdzieniegdzie rozległ się głos pojedynczy:
— Nie mówi się chcemy, tylko — prosimy.
Działo się to podczas drugiego śniadania, kiedy chłopcy spokojnie zajadali chleb z masłem, kiedy więc nikt nikomu nie przeszkadzał i nie wołał:
— Proszę pana, on mi zamienił widelec.
Albo:
— Proszę pana, on mi dmucha w zupę...
Taką opowiedziano im bajkę:
Kiedy caluchny świat był już stworzony, skończony, gotowy, każdy przyznać musiał, że jest bardzo piękny. Pośród falujących mórz rozrzucony był ląd koloru czekolady, na lądzie usypane były góry i nasadzone lasy. Szczyty gór przysypane były puchem śnieżnym, podnóża wysłane miękką trawą, utkaną kwiatami białymi, niebieskimi, żółtymi i czerwonymi.
W lasach było wiele rozmaitych zwierząt, małych i dużych, wcale do siebie niepodobnych. Na drzewach ptaki wiły swe mieszkania, a same pływały w powietrzu na żaglach z różnobarwnych piór. Królem ptaków był orzeł.
Nie wiedzieli ludzie, że orzeł tak wysoko fruwa, aż powyżej księżyca, słońca i wszystkich gwiazd. Orzeł nie mógł powiedzieć, bo nie miał wcale głosu, jak nie mieli głosu ani zwierzęta, ani lasy, ani morza, ani ludzie. Wszystko było tak samo piękne, jak dziś, tylko ciche, nieme, więc smutne.
Razu pewnego wzbił się orzeł tak wysoko, że aż dofrunął do nieba. Patrzy, a tu aniołowie zebrali się i na coś czekają. A tu jeden anioł przyniósł złotą skrzynkę, otworzył ją brylantowym kluczem i wyjął sznur pereł; rozwiązał jedwabny sznurek i zaczął wszystkim aniołom perły rozdawać, każdemu po jednej. Wielki był przy tym porządek, żaden z aniołów nie pchał się, nie kłócił, nie skarżył i nie krzyczał:
— Mnie, mnie, mnie!
A orzeł patrzy zdziwiony, bo nie wie, co z tego będzie.
Kiedy perły były rozdane, aniołowie usiedli na ławkach, każdy umieścił w anielskim gardziołku otrzymaną perłę, i zaczęły się śpiewy.
Ach jakie to było cudowne! Orzeł płakał i śmiał się z radości, a kiedy wrócił na ziemię, było mu strasznie smutno, nic go nie bawiło: ani wysokie skały, ani kołysanie się morza, ani mieniące się gwiazdy, ani śnieg lśniący, myślał tylko o złotej skrzynce, gdzie były schowane perły pieśni.
— Ukradnę je, pomyślał wreszcie.
Zauważyły ptaki, że ich król jest smutny, że stracił apetyt i sen, chowa się po dzikich szczytach i często na długo gdzieś znika, — i tym smutniejsze były, że nie mogły ani pomówić o tym, ani zaśpiewać, bo były nieme.
Aż zakradł się orzeł do nieba, a kiedy aniołowie spać się pokładli, dziobem i pazurami otworzył skrzynkę aż dziób mu się zakrzywił i wygięły i pokrwawiły pazury, porwał sznur pieśni i dalejże na ziemię.
Ale czy o gwiazdę zahaczył, czy przepalił o słońce, dość że pękł sznurek jedwabny, i perły jak deszcz się posypały.
Jedna perła padła w morze, i morze śpiewać zaczęło, druga padła w las, i las zanucił pieśń, i zaszemrał strumień i zagadały góry.
Ptaki myślały, że to muszki padają i najwięcej pochwytały małych perełek i teraz najwięcej śpiewają.
Na progu chaty siedział chłopiec i dmuchał w drewienko, w którem dziurki powywiercał, i nagle w jedną dziurkę wpadła perełka pieśni, i fujarka nucić zaczęła. Ucieszył się chłopak i po raz pierwszy zawołał:
— Ach, jak pięknie.
Największą perłę pochwycił orzeł i ukrył w szczelinie. Ale złe sumienie nie dawało mu spokoju. Księżyc, gwiazdy i słońce wołały nań ciągle:
— Złodziej! Ukradł! Złodziej!
Orzeł darował ostatnią perłę słowikowi, słowik dał ją jaskółce, a jaskółka człowiekowi.
Trzy dni tylko były anielskie perły na ziemi, bo roztopiły się i w mgle wieczornej uniosły się znów do nieba.
Ale już człowiek nauczył się naśladować głosy wszystkich pereł: i tej z morza, i tej z gór, i tej z lasów, — bo taką była moc największej perły.
Od tej pory orzeł nie wzbija się już tak wysoko, ma krzywy dziób i zakręcone pazury, słowikowi wolno śpiewać tylko po zachodzie słońca, jaskółce pozwalają ludzie mieszkać w swojej chacie, a człowiek włada pieśnią, która naśladuje wszystkie głosy i towarzyszy mu w smutku i w weselu, przy pracy i w boju.
Należy kochać i szanować pieśń, bo pochodzenie jej anielskie; dało nam ją poświęcenie królewskie i przywiązanie wiernej małej ptaszyny.
Pan B., który was uczy piosenek, kocha śpiew i smuci go, gdy głupie grzyby przekładacie nad królewsko-anielską pieśń. Jeśli ma ładną melodyę, mówi:
— Szkoda dla chłopców, popsują ją.
Bo pieśń można popsuć, gdy się jej nie szanuje, zniszczyć, jak ładną książkę, poszarpać, jak obrazek, dany w ręce głupiemu dziecku. — Wsłuchajcie się uważnie w melodyę piosenki: „Ja tratwę z liści zrobię“, — będziecie w niej mieli szum wioseł i plusk rzeki. — W piosence: „Z łukiem w dłoni“ — macie echo gór i trąb i strzałów. — W piosence: „Hej dzwonią dzwonki“ — znajdziecie wszystko, co śpiewa łąka i pole i las. A kiedy zaśpiewacie je sobie w Warszawie, przypomną wam się kolonie i będzie wam wesoło, czy przy pracy w warsztacie, czy wieczorem po nauce.
Chłopcy zjedli już chleb z masłem, więc trzeba było zakończyć.
— Nie będziecie uciekali ze śpiewów?
— Nie będziemy.
— Nie będziecie kłócili się podczas śpiewów?
— Nie będziemy.
Dozorca, człek ambitny i ufny w siłę swej wymowy, bardzo był z siebie zadowolony; na nieszczęście jednak w nocy padał deszcz, a wiadomo, że po deszczu jest najwięcej grzybów; więc nazajutrz znów, kto śmielszej natury, wymykał się z werandy do lasu, — może tylko troszeczkę rzadziej słychać było podczas śpiewów skargi:
— Proszę pana, on nie daje śpiewać.
— Proszę pana, on się bierze i szczypie.
— Proszę pana, on się pluje w ucho.
P.S. Legenda pochodzi z rozdziału XVI małej książeczki "Józki, Jaśki i Franki" Janusza Korczaka wydanej przez Krajową Agencję Wydawniczą, Warszawa 1985.
Wierzcie lub nie w następnym sklepie z garniturami męskimi znalazłam idealną sukienkę weselną "Krystyna". To chyba taka dobra karma za uratowanie tej książeczki.
Poniżej zdjęcie moje z wesela w sukience owej. Wykonała mi je ukochana córka o imieniu Krystyna :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz