Jest wiele opowieści o mądrych, starych królach, którzy to, gdy przychodzi ich czas, mierzą się z zadaniem przekazania swej władzy. Zwykle muszą wybrać następcę spośród trzech synów. I prawie zawsze wybór pada na najmłodszego i często, zdawałoby się, najgłupszego. Podobnie rzecz się ma i w tej historii. Usłyszałam ją lata temu na Międzynarodowym Festiwalu Opowieści od pewnego irlandzkiego opowiadacza. Jej zakończenie i odpowiedź na pytanie co to znaczy być dobrym królem tak mnie zaintrygowała, że po występie podeszłam i poprosiłam o powtórzenie słów starego władcy, aby upewnić się czy na pewno dobrze zrozumiałam. Do tej pory jest to jedna z moich ulubionych opowieści. Uwielbiam ją opowiadać, a już najbardziej wcielać się w postać starej jędzy:) Ale do rzeczy, posłuchajcie ...
Kiedyś bardzo dawno temu gdzieś na Wyspach Brytyjskich panował stary, dobry król. Miał trzech synów. Władał on swym królestwem mądrze i ludziom żyło się dobrze, ale jak to bywa raz jest lepiej, a raz gorzej. I właśnie te gorsze, a nawet bardzo złe czasy nastały. Zaczęło się od suszy i klęski nieurodzaju. Potem przyszedł głód i choroby. Co gorsza stary król również zachorował. Wiedząc, że jego czas się kończy przywołał do siebie synów. Przyszła pora na wybór następcy.
Opowiedział im o swoim planie, aby po kolei według starszeństwa wybrali się na objazd Królestwa. Zdecydował, że ten, który po powrocie będzie miał najlepszy pomysł i wiedzę jak pomóc poddanym w nieszczęściach zostanie przyszłym królem.
Tak też się stało. Pierwszy wyruszył najstarszy z braci. Zabrał ze sobą silnego konia, wiernego psa i najlepszego sokoła. Wybrał się mglistym porankiem żegnany tłumnie przez cały dwór. I cóż, mijały tygodnie, miesiące, a królewicz nie wracał.
Przyszła więc pora na średniego. Ten również zabrał ze sobą silnego konia, wiernego psa i najlepszego sokoła. I znów czas mijał, następne plagi dziesiątkowały mieszkańców, a po Królewiczu cały słuch przepadł.
Tak też przyszła pora na najmłodszego z braci. Ten podobnie zabrał ze sobą silnego konia, wiernego psa i najlepszego sokoła.
Wyruszył w nieznane z duszą na ramieniu.
Po kilku dniach widział wokół tylko śmierć, rozkładające się ciała padłych zwierząt, wynędzniałe ludzkie twarze, wyschnięte rzeki. On sam również zaczął odczuwać głód i pragnienie. Zapasy żywności skończyły się. Wysyłany na polowanie sokół wracał z niczym. Znikąd ratunku i schronienia.
Pewnego wieczoru dotarł do ruin splądrowanego zamku. Miał nadzieję, że przynajmniej uzupełni zapas wody. Studnia zamkowa okazała się wyschnięta. Ostatkiem sił rozpalił ognisko. Gdy pełen złych przeczuć grzał się w cieple ognia, poczuł, że ktoś mu się bacznie przygląda. Wyostrzył wzrok i dostrzegł w ciemności starą jędzę - szkaradną, brudną i co tu kryć wydzielającą przykrą woń.
Czarownica podeszła pewnie do ogniska i patrząc na konia wycharczała:
- Jestem głodna, mogę go zjęść?
Oczywiste, że Królewicz odmówił, ale jędza świdrując go wzrokiem wysyczała:
- Proszę...
Cóż było robić, zgodził się.
Starucha rozszarpała konia, przełykała głośno kęs po kęsie, a na koniec oblizała sobie palce i beknęła.
Biedny Królewicz nie zdążył jeszcze ochłonąć po stracie konia, gdy zauważył jak starucha łakomie ogląda warującego nieopodal psa.
- Jestem głodna, mogę go zjęść? - zapytała znów bez ogródek.
- Nigdy, to mój przyjaciel....
I znów dał się słyszeć ten sam syk:
- Proszę ...
Nie wiadomo jak się to stało, ale młodzieniec ponownie wyraził zgodę.
Pożarła psa i łapczywie oblizywała paznokcie wpatrując się w sokoła.
- Jestem głodna, mogę go zjeść? - usłyszał zdębiały Królewicz.
I rzeczy potoczyły się według tego samego scenariusza.
Gdy starucha była pełna, usiadła obok młodzieńca i tym razem wysyczała:
- Jest mi zimno. Czy możesz mnie przytulić? Proszę ...
I znowu, mimo odrazy ogrzał swym ciałem wiedźmę.
Ta wtulając się w młodzieńca miała już następną prośbę:
- Jestem taka samotna..., czy możesz mnie pocałować? Proszę...
Patrzyła przy tym prosto w oczy. Królewicz również nie odwracał wzroku i choć wszystko wołało nie musisz tego robić, pocałował staruchę.
Wszystkie te wydarzenia i jego uległość powodowana litością nad tą biedną istotą sprawiły, że poczuł nagle wątpliwości czy postępuje słusznie. Zrobiło mu się niedobrze. Tym razem poczuł odrazę do samego siebie. Jedyne co przyszło mu do głowy to skończyć ze sobą.
Podszedł do studni, a tam zauważył pierwszy cud. Wokół wszystko zaczęło się zielenić, a studnia pełna była krystalicznie czystej orzeźwiającej wody. Zerknął w stronę ogniska. Zamiast śmierdzącej staruchy, siedziała tam piękna dziewczyna. Patrzyła na niego z wdzięcznością i miłością.
Pełni nowych sił postanowili wracać wspólnie do zamku. Po drodze mijali odradzające się do życia wioski i miasteczka. Stary król był taki szczęśliwy widząc syna i jego wybrankę. Wraz z ich powrotem przyszły również dobre wieści. Ustały plagi, a ziemia znów zaczęła przynosić dobre plony.
Stary król długo rozmawiał z synem. Usłyszał opowieść o jego tułaczce, głodzie, poświęceniu i wszystkich tych rzeczach, które zrobił wbrew sobie. I choć wszystko miało szczęśliwy finał, młodzieniec dalej miał wątpliwości: czy postępował słusznie?
Patrząc w oczy starego ojca, szukał odpowiedzi:
- Czy naprawdę było słuszne zaprzedać całego siebie i robić te wszystkie ohydne rzeczy?
Król pełnym zrozumienia głosem odpowiedział:
- Tak synu. Tak właśnie postępuje dobry król.
P.S. Historię w języku angielskim, spisałam lata temu. Znajdziecie ją na blogu tu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz