Stories of Tita

30 czerwca 2023

Opowieści z huculskich kafli z Muzeum w Krzyworówni


Kafle na piecu w Muzeum w Krzyworówni na Huculszczyźnie w Ukrainie  / zdjęcie własne

Przeglądając ostatnio zdjęcia dopadły mnie wspomnienia z naszego wyjazdu do Ukrainy śladami Stanisława Vincenza. Na szlaku nie mogło zabraknąć również Krzyworówni, gdzie mieszkali dziadkowie pisarza i gdzie jako dziecko spędzał dużo czasu. Do dziś zachowała się tam piękna, drewniana cerkiew.


   
a przy niej cmentarz z nagrobkami znanych zapewne Vincenzowi huculskich sąsiadów.


Oprócz cerkwi warto w Krzyworówni zajechać do Muzeum Ivana Franko, gdzie jedna z izb poświęcona została również Stanisławowi Vincenzowi.



W gablotach obejrzeć można wydania "Połoniny", wycinki artykułów o pisarzu, stare listy. Na ścianach znajdują się fotografie i portret Mędrca z Czarnohory, jak zwykł o starszym  przyjacielu - pisarzu mawiać Miłosz.



Najstarszym i najcenniejszym eksponatem jest jednak stary huculski piec.



Patrząc na to cudo przychodzi na myśl fragment "Połoniny" opisujący gościnność Tanasija Urszęgi. 
Starego, bogatego gospodarza odwiedza w drodze na butyn młody, rzutki gazda Foka. Chce on nie tyle posłuchać Tanasijowych rad, co uzyskać jego błogosławieństwo tak ważne przy wyrębię. W końcu butyn - wyręb to śmierć leśna. Tanasij jest jej zdecydowanie przeciwny. Uważa, że szybkie zarobione na butynie pieniądze przyniosą tylko pijaństwo, niewolę i "gazdostwa nigdzie nie będzie". Przekonuje Fokę, że cały smutek świata to bogactwa i że czort na pieniądzach siedzi. Na próżno Foka po swojemu tłumaczy, że czort kusi, ale nie zmusi. 
Pora jednak na opis gościny u Tanasija. Wyciąga on z komory na stół sery, połacie jeleniej słoniny, nalewki, prawi gościowi grzeczności i namawia do próbowania coraz to nowych specjałów:

 - Ale ty gadasz, gadasz, Foko, a nic nie używasz, nie jesz, nie pijesz. U mnie tego nie ma. 
  Foka usprawiedliwiał się.
 — Mocne głowy macie, wy Urszegowy ród. Dotrzymać trudno.
 — Moje napitki nikomu nie zaszkodziły. A niejednego uzdrowiły. Mądruję nad tym od lat trzydziestu. Tu, miarkuj sobie, chytrze spojone jedno z drugim. Zioła, miód czy wódka i różne różności. Na wszystkich strunach gra jak cymbały. Co jedno osłabi, to drugie podpiera.
 — Ale jeść tyle? Babyci chwycą, pęknie człek — apelował Foka.
 — Patrz tam, to doktór najlepszy — wskazał na nową szeroką hrubę kaflową. 



Na polewanych kaflach kremowego koloru, w jaskrawej zieleni odlane postacie ludzkie przedstawiały sceny budujące i ciekawe, a także ucieszne i nawet nie obyczajne.
 Foka ogląda z uznaniem: opryszki gonią na koniach przed siebie, z lasu wyglądają za nimi puszkary w mącznych mundurach cesarskich, w pokracznych czakach, z długaśnymi karabinami. Inni rozglądają się po górach głupawo. Krowy o dorodnych wymionach idą na połoninę, za nimi pastuchy z trembitami, kudłate psy, przed nimi błyszcząca, zieloniutka połonina.
 Wesele na koniach. Gazdowska panna młoda, tęga, barczysta, na szerokim koniu. Korona świeci jej na głowie promieniście jak słońce. Wokół drużbowie i goście strzelają z pistoletów. Gęsty dym zakrywa połowę sceny weselnej.
 W kącie pieca skromnie ukryta w cieniu scena ponad wszelką miarę nieskromna. Mołodycia i młodzian pod drzewem w pozycji i ze szczegółami, które nie pozostawiają żadnej wątpliwości. Ale już zbliża się kara. Zazdrosny mąż z toporem pędzi, aby odrąbać narzędzie grzechu.
 W przeciwległym kącie czort z ogonem tańcząc radośnie karbuje grzechy na wołowej skórze. Powyżej nieco — dobrotliwy a przerażony święty Mikołaj fałdą sukni stara się zasłonić grzeszników. Lecz dalej jedzie na obłoku kolasą zaprzężoną w dwa konie gromowe święty Eliasz z piorunem w ręku. Groźnie spogląda w dół, strach patrzeć...
 Powiada Tanaseńko:
 — Wyścielę ci tam! A tam miejsca na trzech. Czerepy rozgrzane lepiej ciepło trzymają niż okład gorący. Na rano wstaniesz mocny jak niedźwiedź, a tymczasem używaj!
 Foka przynaglony zajadał, popijał a mówił jeszcze mniej. Z tego wszystkiego zrobiło mu się nieco smętnie.
 Sam gazda wyścielił mu na noc posłanie na hrubie: cztery nowiutkie włochate liżnyki nie ruszane dotąd i prześcieradła konopiane nowe, jeszcze nie prane. A także poduszkę żydowską fajną, całą czerwoną, mu podłożył. 

Ach, móc tak znów jechać do Ukrainy, pochodzić po połoninach  i zajrzeć do Chatki u Kuby. Spaliśmy tam na liżnykach właśnie, ale o tym w innej opowieści.




P.S. Wszystkie użyte cytaty pochodzą z drugiego tomu tetralogii Stanisława Vincenza „Na wysokiej połoninie” pt. „Zwada”, s. 24-25, wyd. PAX, Warszawa 1981 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz