Stories of Tita

22 lipca 2022

Tajemnicza skała w Calpe czyli o zaletach spontanicznych podróży


Widok z hotelu w Calpe/ zdjęcie własne

Tegoroczne ferie zimowe spędziliśmy przemierzając hiszpańskie wybrzeże od Castellon de la Plana aż po Kartagenę. Podróżowaliśmy z przyjaciółmi miłośnikami gór. Wyjazd nasz jako, że w sezonie tzw. niskim i jeszcze pandemicznym 
sprawił, że mieliśmy ten komfort by móc nie martwić się, gdzie tego dnia przyłożymy ucho do poduszki. Pokoi na Bookingu było bez liku. Tak więc snuliśmy się nieśpiesznie i spontaniczne, zajeżdżając praktycznie do każdego kurortu, gdzie wierzcie lub nie czuliśmy się niebywale młodzi. Luty to bowiem miesiąc, w którym na hiszpańskim wybrzeżu rządzą emeryci i zaiste bawią się przednie. Imprezy 70+ w niczym nie ustępują fantazji tym młodzieńczym. Na zdjęciu poniżej impreza urodzinowa pewnej osiemdziesięciolatki w hiszpańskim Nowym Jorku czyli Benidorm.


   
Tego dnia my też zrobiliśmy sobie małą kameralną imprezę w Elche, gdzie zajechaliśmy z rozmysłem, by spędzić lutową pełnię księżyca w największym gaju palmowym w Europie.



Polecam całym sercem to maleńkie miasteczko w okolicach Alicante. Związana z nim jest też pewna historia  o tajemniczym popiersiu kobiety wykopanym przypadkowo na polu, ale o tym innym razem. Tu kopia rzeźby kobiety o nieodgadnionej do dziś tożsamości, w miejscowym parku.



No dobrze, ale jak zwykle odbiegam od tematu góry, która wyrosła nam następnego dnia tuż przed hotelem przy zatoczce w Calpe. Otóż tego dnia po próbie rozwiązania zagadki Damy z Elche udaliśmy się do Kartageny.
Po drodze w Torre Vieja zjedliśmy taką promienną jak słonce Hiszpanii paellę. Smakowała tak jak wyglądała i z zimnym piwkiem była kwintesencją hiszpańskiego dulce de la vida.




Tego dnia niespodziewanie celem naszej podróży był najbardziej na wschód wysunięty przylądek Hiszpanii - Cabo de Palos z monumentalną latarnią morską. 


Jest to półwysep z malowniczymi zatoczkami, urwistymi klifami, i takimi zachodami słońca.


 
 I na sam wieczór przy tapas i tak pięknych okolicznościach przyrody poczuliśmy, że pora zarezerwować pokój. Tym razem  decyzja o wyborze miejsca należała do naszych górali. Plan był taki, by kierować się na Walencję. Wpadła nam na myśl miejscowość Calpe, skojarzona z carpe diem. Zarezerwowaliśmy sprawnie dwa pokoje, ale jak to zwykle bywa, gdy już wszystko zostało opłacone  przyszła refleksja, że nie skorzystaliśmy z opcji: vista al mar - widok na morze. Doszło nawet  do wyrażenia czynnej skruchy przez prędkich "rezerwistów". Ale co tam tyle morza wokół, a na miejscu mieliśmy być już późnym wieczorem. 
Rzeczywiście do Calpe dotarliśmy późno i zmęczeni dniem pełnym wrażeń. Nie zdążyłam nawet otworzyć walizki, gdy dostałam informację od góralki: Beata, wyjdź na balkon. Byłam pewna, że to propozycja kolejnego wieczoru przy winku i opowieściach. 



Tym razem jednak to był po prostu widok. Wrażenie było takie, że jakaś olbrzymia skała wchodzi nam niemalże pokoju :)


 
Góra jak wyczytaliśmy w przewodniku nosiła arabsko brzmiącą nazwę Peñón d’Ifach. Dowiedzieliśmy się też, że jesteśmy u stóp  najmniejszego w Hiszpanii Parku Krajobrazowego.
Wiedzieliśmy więc już jaki będzie plan na jutro.
Tak też było, o poranku mieliśmy u stóp całe Calpe



 i wciąż myśl z tyłu głowy: carpe diem..., a wokół bioróżnorodność, z której słynie maleńki rezerwat. 


Takie znajome kwiatki z dzieciństwa i lutowa lawenda


  Woń lawendy, sosny i morskiej bryzy czuję do dziś patrząc na te zdjęcia.



Wszędzie niepłochliwe mewy o zadumanych dzióbkach



Już po powrocie do Polski zaczęłam szukać legend związanych z tym niezwykłym skrawkiem skalnego wybrzeża i znalazłam tu: https://bondiacalp.wordpress.com/2016/03/01/la-leyenda-del-penon-difac-de-genios-y-sirenas/ taką opowieść.
Podobno  to miejsce dawno, dawno temu upodobały sobie piękne syreny. Żyły one szczęśliwie na dnie morza przed Calpe i pomagały okolicznym mieszkańcom spychając stada ryb w kierunku sieci rybackich. Czasami rozplątywały sieci, gdy te zahaczyły o koralowce. Nie dziwi więc, że wszyscy kochali syreny i dbali o nie.
Ale pewnego dnia spokój tej rybackiej osady został zakłócony przez nieoczekiwane przybycie złego ducha (dżina, jak kto woli). Zaczął on nękać syreny i zastawiać na nie sidła. Przestraszone postanowiły udać się do boga Neptuna i poprosić go o uwolnienie od tego koszmaru. 
Neptun, znając ich łagodne usposobienie wysłał na pomoc dobrego ducha. Kiedy Zło i Dobro stanęło twarzą w twarz, jak to zawsze bywa Zło okazało się słabsze. Zły duch zaczął uciekać do morza, ale kiedy dotarł na brzeg skamieniał na zawsze. Neptun zamienił go w Skałę Ifach. 
Od tego czasu Calpe znowu jest radosnym, dobrym miejscem, a podobno syreny nadal pomagają rybakom napełniać ich sieci rybami. 
I mówi się, że czasami, o świcie, gdy Skała spowita jest mgłą, zły duch próbuje niepostrzeżenie  z niej uciec. Ale, jak to w Calpe bywa zaraz pojawiają się promienie Słońca i rozpraszają mgłę.
Ponoć ci, którzy mają szczęście zobaczyć to zjawisko atmosferyczne, zachowają pogodę ducha na zawsze. 
Jest to pewnie również jeden z powodów, dla których tak wielu ludzi co roku przyjeżdża do Calpe, aby podziwiać Skałę Ifach.
I pomyśleć, że my znaleźliśmy się tam przypadkiem.

P.S. Na dowód, że Calpe to naprawdę pogodne miejsce kilka zdjęć z pojawiającymi się na każdym kroku przypominajkami. Tu w holu hotelowym recepta na szczęśliwe życie rodzinne i rada, by śmiać się póki się ma zęby.


Nieopodal, oczywiste oczywistości, które zamieszczem jedynie w celach edukacyjnych - para practicar de espańol ;)



I na koniec taka perełka i najprawdziwsza prawda.



Podróżuj!!! Pieniądze można odzyskać, ale czasu nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz