Łemkowskie opowieści
W drodze do żródlisk Jasiołki /zdjęcie własne
Od dawna planowaliśmy z małżonkiem wędrówki po bieszczadzkich, dzikich szlakach. Zwłaszcza, że oboje mamy miłe wspomnienia z młodzieńczych wypraw nad Solinę.
Vincenzowskie tropy rzuciły nas do Gutkowej Koliby w Lipowcu koło Jaślisk, na styku Bieszczad i Beskidu Niskiego. Państwo Gutowscy - miłośnicy gór i książek Stanisława Vincenza stworzyli tam przytulny dom otwarty dla turystów szukających świętego spokoju blisko natury. Gutkowa Koliba znajduje się w samym sercu dawnej Łemkowszczyzny. Jadąc tam nie spodziewaliśmy się usłyszeć aż tylu opowieści o opuszczonych, wymarłych okolicznych wioskach o dźwięcznych nazwach: Czeremcha, Barwinek, Jasiel czy Lipowiec. Po dawnych mieszkańcach pozostały tylko zarośnięte cmentarze, przydrożne kapliczki i krzyże, zarośnięte miedze, a czasami dostrzec jeszcze można fundamenty spalonych domów.
Sporo o historii i kulturze Łemków dowiedzieć się można w Muzeum Kultury Łemkowskiej w Zyndranowej. Podobnie jak Huculi i Bojkowie, Łemkowie byli - są odrębnym etnicznie ludem pasterskim z własnym unikalnym językiem i tradycjami. Błędem jest utożsamiać ich z Ukraińcami. Sami o sobie mówią, że są Rusnakami. Po I wojnie światowej mieli nawet ambicję ustanowić własne państwo. Gdy to się nie udało stali się przykładnymi obywatelami Polski i Czechosłowacji. Stale jednak walczyć musieli o swoją tożsamość. I choć dziś wiele robi się by przywrócić pamięć o Łemkach, to jednak widać, że ich masowe wysiedlenia po II wojnie światowej sprawiły, że kulturę i folklor Łemkomszczyzny poznawać możemy tylko w muzeach i nielicznych publikacjach.
Zadałam sobie trochę trudu i dzięki znajomości cyrylicy przeczytałam publikację w języku Łemków dostępną na stronie:
w której amerykański emigrant Petro Gardnyj opisuje swoją sentymentalną podróż do kraju przodków. Wspomnienia te wydane zostały w 1958 roku przez Lemko Association w Nowym Jorku.
Z publikacji dowiadujemy się o XIX-wiecznych prorosyjskich nastrojach wśród Łemków, wierzących, że wielka Rosja pomoże im wyzwolić się z niewoli austro-węgierskiej. Mowa jest również o silnej nacjonalistycznej ukraińskiej propagandzie jakiej poddawani byli Łemkowie po I wojnie światowej. Cytuję:
Łemkom goworili, szto nie Rossija a Ukraina może wyswobodziti Łemkowszcinu, bo Rossija dalieko, a Ukraina blizko.
Dalej autor opisuje sytuację po II wojnie światowej, gdy na umęczone i poranione wojną wioski nadal napadały ukrywające się w górskich lasach, jak je nazywa, faszystowskie bandy - ukraińskie, polskie, niemieckie i "drugie". Dalej cierpieli niewinni ludzie. Mordowano, palono domy, zabierano resztki jedzenia. Koniec wojny to też dla Łemków przymus opuszczenia swoich domów. Początkowo wyjeżdżali ci, którzy chcieli wyjechać na tereny dawnych kresów wschodnich na miejsce repatriowanych stamtąd Polaków. W 1947 roku w ramach tzw. akcji "Wisła" praktycznie wysiedlono na tzw. tereny poniemieckie resztę łemkowskich gospodarzy.
Na opuszczonych ziemiach założono PGR-y, w których jak w tym w Lipowcu z braku chętnych do pracy zatrudniano więźniów.
Dziś na górskich szlakach napotkać można kapliczki w miejscu dawnych cmentarzy.
Tajemnicze krzyże w środku lasu
czy przy drodze na odludziu, w samym środku niekoszonej łąki
Większość z nich nie ma już nawet krzyży, wszystkie są bezimienne.
Wędrując z małżonkiem po dzikich szlakach cały czas miałam duszę na ramieniu. Bałam się wilków, dzików, niedźwiedzi. Buzia mi się praktycznie nie zamykała, pomna rady by w celu uniknięcia spotkania z dziką zwierzyną rozmawiać, śpiewać, deklamować wiersze, zmawiać pacierze.
Jednocześnie z tyłu głowy miałam słowa naszego gospodarza, że mieszkając na odludziu to wcale nie niedźwiedzie i wilki są niebezpieczne. One traktowane z respektem rzadko przestępują człowiekowi drogę, nawet w leśnej głuszy, jak ta
czy wśród porosłych mchem skał, gdzie choć bujna wyobraźnia rysowała mi ślady wielkich niedźwiedzich łap czułam się dziwnie spokojna.
Trwogą przejmowały mnie właśnie te bezimienne krzyże
ale również imienne miejsca mordów jakich bez liku na tej beskidzko-bieszczadzkiej ziemi.
Czytając o tradycjach Łemków natknęłam się na opis następującego zwyczaju. Rok po urodzeniu dziecka następuje tzw. roczek, kiedy to dziecko „wybiera” swoje insygnia. Ma wówczas do wyboru kieliszek, różaniec, pieniądze lub książkę. Przyszłość dziecka interpretuje się na podstawie tego, który przedmiot wskaże. Identyczny zwyczaj panuje również i w mojej rodzinie. Jest on chyba dość popularny.
Chciałoby się wznosić nieustanne modły, toasty i westchnienia o dobre wybory życiowych "insygniów".
Teraz już rozumiem dlaczego na ziemiach, gdzie tak dużo śladów cierpienia tyle też przydrożnych kapliczek
i piękna.
Wszystko musi się przecież jakoś bilansować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz