Opowieść Vincenza o wadze słów
Czterotomowa "Połonina" - opus magnum Stanisława Vincenza, poprawiana i uzupełniana przez autora do końca życia cała utkana jest z opowieści. Na ponad 1200 - stu stronnicach, które czytać należy nieśpiesznie, odkrywamy na nowo to co już wiemy. W huculskich mitach, chasydzkich bajkach i ludzkich historiach mowa jest o dobrym życiu według "prawd starowieku", czyli uniwersalnych wartości wpisanych w ludzką naturę. Dowiadujemy się, że potrzeba szacunku, umiłowanie wolności, tradycja i sacrum, życie zgodnie z prawami natury, potrzeba bliskości i poczucia wspólnoty to rzeczy do godnego życia niezbędne .
Dziś krótka opowiastka z drugiej części tetralogii "Zwady", opisującej butyn czyli wyrąb lasu. Przedsięwzięcie to wbrew woli starszyzny, sprzeciwiającej się niszczeniu boskiego lasu, organizuje dwóch postępowych młodych ludzi: huculski, rzutki gazda Foka i odpowiedzialny za stronę techniczną Polak Piotruś Sawicki. Ich odważny projekt ma pozwolić wyjść z biedy miejscowym gospodarzom i pasterzom. Taki jest cel. Młodzi, nie chcąc być ograbiani, organizują wszystko sami. Zatrudniają drwali, przygotowują miejsce i aprowizację, transport. Również podpisanie umów z odbiorcami drewna odbywa się bez pośredników. Wymaga to nie lada umiejętności organizacyjnych, inżynierskich, handlowych. Ale, przede wszystkim, jak to zwykle bywa najtrudniejszy do okiełznania jest tak zwany czynnik ludzki czyli pogodzenie butynarów, którzy na czas zimowego wyrębu zmuszeni są do wspólnego zamieszkiwania na przestrzeni niewielkiej prowizorycznej chaty.
Przy wyrębie w czarnohorskich lasach zatrudniani są również „Italianie”. Jednym z nich jest Kamio - młody Włoch, dusza towarzystwa. Zawsze skłonny rozweselić każdego i zażegnać żartem każdy konflikt. Kamio pewnego dnia nie wraca z wyrębu. Kompani odnajdują jego zasypane śniegiem ciało na dnie wąwozu. Zabiła go spadająca kłoda. W nocy huculscy drwale rozpoczynają tradycyjny obrzęd pogrzebowy – posiżinie. Jest to pełne szacunku dla zmarłego, ale jednoczesne pogodne czuwanie przy zmarłym - żegnanie się poprzez wspominanie. Opowiada się wówczas zabawne sytuacje, które przeżyło się z człowiekiem, śpiewa znane mu piosenki.
Zwyczaj ten początkowo nie spotyka się ze zrozumieniem Włochów. Wesołe wspominanie nieboszczyka w noc po jego śmierci było dla nich nie do pomyślenia. Dopiero Foka tłumaczy im sens tych zachowań. W przekonaniu Włochów, że to godny sposób pożegnania Kamia pomaga również miejscowy powiastun Andrijko. Opowiada o swojej znajomości ze zmarłym, a szczególnie o tym, jak Kamio wydobył go z zaspy i uratował życie. Ale posłuchajmy opowieści Andrijka:
Chodzi sam po lesie i nieraz sobie zaśpiewa po italiańsku i zawodzi jakoś: „Kiełba – koza – baciar" – liaroza.
(Che Bella cosa baciar la rosa czyli co za piękna rzecz całować różę.)
Powiadam do niego: – „Co tobie, bracie Kamio, wciąż ta kobyła i koza w głowie?”
A on w śmiech: – „Idź het, Andrijko, to nie kobyła ani koza żadna, a dziewczyna kraśna, kapujesz? Tak, aby ją pocałować.”
To mu w głowie było! I to wam powiadam, bo wiem: on poszedł w puszczę na te roboty przez to, że był sam, samiutki na całym świecie. Mówił mi to po naszemu, tak jak potrafił: – „Mama nima, tata nima, brat nima, żena nima! Niente, niente, nima! Tak ja na ferowija (to po ichniemu kolej) i aż tu na butyn…”
I to wam jeszcze powiadam: on zginął także od tego, że był sam. Jedno, jedyne słowo uratowałoby go. Jedno słowo zatrzymałoby go tam przy ryzie. [Zwada, str 38]
Jedno słowo ...
Ważmy słowa, dobierajmy je z namysłem i empatią.
P.S. Opowieść Vincenza przypomniał ostatnio Jakub Żmidzinski w eseju „Wędrowiec-dantofil” w rodzinnej Italii. Stanisław Vincenz a włoska tradycja artystyczna. Poznańskie Studia Polonistyczne.
Esej znaleźć można pod linkiem:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz