Stories of Tita

11 lipca 2020

Opowieść Stanisława Vincenza o Watahu Doskonałym


Shepherd Woman - Shi Tao

W trzeciej części tetralogii "Na wysokiej połoninie" czyli "Listach z nieba" uczestniczymy w chrzcinach córki młodego gazdy Foki. Odbywają się one na świętego Jurija czyli tuż przed wyjściem pasterzy ze stadami na połoniny.
Goście biesiadują, rozmawiają i opowiadają sobie historie. Na koniec, już po zmierzchu zaczyna snuć opowieść Tanasij Urszęga.
Tuż przed, w przypływie bratania się rozdał wszystkie cenne rzeczy. Wyciąga ocaloną z "wybryków rozrzutności" krwistoczerwoną chustę i zaczyna:
"Nocka niemała, powiasteczka długa. Posłuchajcie. [...]
Dawno temu żyli u nas na Żabiem młody mąż i młoda żona, oboje weseli, śmiali a przyjaźni. Oboje sieroty, a szczęśliwi bardzo, młody król i młoda królowa, choć bez dziedzictwa, królestwo swoje własnymi rękami założyli, zbudowali. [...]
Skoro tylko ksiądz ukoronował ich w cerkwi, obdarowani chudobą przedarli się prościutko przed siebie w góry i tam blisko źródeł osiedli. Las wypalili i wykarczowali i "jak młode ptaki osnowali gniazdo."(s.326)
Niestety zaraz po tym jak młody gazda sam jeden piękny dom pobudował zmarł w tej nowej świecącej chacie, zostawiając żonę z dzieckiem w brzuchu.
"Samiutka biedowała, a królowała dalej, bo na Boga miała nadzieję i na dziecko. [...]. Znała las, połoninę, wody, znaki i pismo leśne śledziła pilnie, rzetelnie. Znaki pokazywały niedobrze.
W jakie dwa miesiące po śmierci męża, nocą chwyciły ją bóle. Męczyła się o pomoc z nieba się modliła: 'Błogosławieni, którzy poratują kiedy nikt nie poda ręki'. Skręcała się z bólów i sama bez niczyjej pomocy porodziła syna. I zaraz las zagrał, szum chatę ogarnął, dwunastu sędziów niewidzialnych przywiało. [...] Z sądu wychodzi światłem i cieniem pisany na ścianie list: matka zdrowa, a dziecko sine [...].
Matka modliła się: 'Błogosławieni dla których możliwe to, co niemożliwe.'[...] 'Błogosławieni tęskniący. Niech żyje."(s.328)
Młoda matka robiła wszystko by wykręcić się doli i choć sędziowie przestrzegali, że wybierając życie dziecka wybiera mękę wybłagała życie. I tak rósł chłopak zdrowy i mocny. Od małego sypiał między owcami. Również leśna zwierzyna sama zbliżała się do niego. Matka z synem gospodarzyli pracowicie, a że mieszkali daleko tylko dwa razy w roku chodzili do cerkwi, na Zmartwychwstanie Pańskie i na Boharodycię.
"Gdy raz wracali do chaty na Zmartwychwstanie po służbie bożej i po kazaniu, chłopak zapytał:
- Mamo, ale tamci bili Go, krwawili, nawet szmatki zdarli, za co?
Matka tłumaczyła:
- Uderzyli tak samo, jak sęp z lotu na naszego baranka Babaszka, kiedy był jagnięciem, pamiętasz? A my odpędziliśmy.
- Dlaczego uderzyli? - pytał chłopiec.
- Sępy chcą pić krew, coś białego zoczą i zaraz![...]
- Ale Jezus był duży, czemu sam nie uciekł.
- Żałował ich, pić chcą, niech piją - tłumaczyła matka.
- Nikt nie odpędził?
Matka uspakajała:
- Powiem ci kiedyś na rachmański Wielki Dzień."(s.331)
Wrażliwe dziecko znowu pytało po nabożeństwie na święto Uśpienia (Wniebowstąpienia):
"- Mamo jej już nie ma, umarła.
Matka uspakajała:
- Nie umarła, usnęła, a we śnie do nieba ją uniósł.
- Kto uniósł?
- Synek Jej.
- Taki mocny - Gdzie oni teraz?
- U Hospoda, w chatach niebiesnych...
- Jak dojść do nich?
- Tamtędy wciąż na wschód, ku słońcu.
- Ród ich gdzie został?
- Nie ma rodu, Jezus nie miał żony ani dzieci.
- A czemu?
- Powiem ci to kiedyś na rachmańskie święto."
I tak żyli samotnie i pracowicie w górach. "Dniowali i nocowali, pląsali i śpiewali. Obszerna chata każdym kątem łapała uciechę. Dowiadywała się po co gazda ją taką wystawił. Zanim jeszcze przyszli kolędnicy, matka i chłopiec, choćby jaki mróz czy zawieja otwierali drzwi na oścież. Sypali cicho mak po kątach, i zaraz dusze zmarłych zewsząd sypały się do chaty. Jeden kąt chaty wyścielony grubymi liżnykami przeznaczyli dla gazdy chaty, ojca i męża. Kolędnicy śpiewali osobno matce i synowi, a także umarłemu gaździe stojąc przed jego kątem."(s.332)

A na święto rachmańskie wychodzili z chaty o świcie aby słuchać dzwonów z krainy rachmańskiej. "Matka modliła się:
Dzwony rachmańskie bywajcie - przybywajcie! Błogosławieni tęskniący. - Błogosławieni, którym to co niemożliwe - jest możliwe. Błogosławieni, którzy nadzieję żywią wbrew beznadziei. Błogosławieni, którzy cieszą się ze szczęścia żywotów bez zazdrości. - Płaje modlitwie otwórzmy, oczyśćmy, zawalić nie dajmy, zarąbać nie śmiejmy. [...]
Chłopiec powtarzał za nią każde słowo i pytał jeszcze:
- Mieliście powiedzieć mi na rachmańskie święto, co syczy i szepce z trawy.
Matka uspakajała:
- Powiem ci na drugie rachmańskie święto.[...]
I w końcu, kiedy mu już minęło lat dziesięć, na święto rachmańskie w bukowinie opowiedziała mu, że sędziowie nieznani zmiłowali się, podali jej rękę i skasowali List, bo wymodliła i wybrała mu życie, choć sędziowie ostrzegali i bardzo straszyli, że serce otwarte, bez doli, tylko dla tęsknoty. pogrozić musieli, od tego sędziowie, ale to widać przecież, że serce otwarte na chwałę u Boga, bo rozciąga pępowiny jak pajęczyny, a po nich ma dostęp każdy żywy szept. Chłopiec oglądał się, nasłuchiwał, powtarzał: 'Każdy żywy szept'. "(s.333)
Pytał jeszcze synek, czemu nikt nie odpędził sępów, ale matka zbyła tylko, że to na następne rachmańskie święto.
Czas mijał, i choć matka drżała o chłopca ten wymykał się z gospodarstwa coraz częściej. Wiedziała, że w Bogu nadzieja, modliła się, a kiedy odchodził, nie straszyła go ani nie zatrzymywała. "Trzymała go oczami. Im dalej się zapuszczał, tym mocniej ciągnęły go oczy z powrotem. Jak z łuku spuszczony wracał strzałą do chaty.[...]
Gdy wyrósł chłopczyna, jego rówieśnicy szukali sobie już dziewczątek do zabawy, do tańców, do pustoty i do ożenku.[...]
Pozostał sam z fłojerą. Dokonało się, rodu nie założył.[...]
Tylko ogony chudoby ciągnęły się za nim. Znali go już z tego wsiowi ludzie, że dla chudoby nie ma ponad niego, nawet pomiędzy starymi pasterzami."(s.334)
Zwali go Biały, bo chodził rosły, wysoki, lnianowłosy zawsze w białej płóciennej koszuli i serdaku.
Tymczasem na świecie zrobił się czas niespokojny. Napadali i Kozacy i Tatarzy. Cierpieli nie tylko ludzie, ale i chudoba i pola. Zaczął szerzyć się głód i choroby.
W tym czasie zachorowała też matka chłopca i choć ten pielęgnował ją i powtarzał: "Trzymajcie się mnie mamo mocno" to kobieta zmarła.
"A białemu chłopcu taki rozczernił się w środku korzeń, że wybierał się za matką." Nie trzymały go już w chacie oczy matki i wyszedł samotny z chudobą na wierchy. 
Tam, choć wysoko zewsząd słychać było jęki i przekleństwa, wszędzie już panowała zaraza. Ludzie uciekali przez Czarnohorę na węgierski bok, a jemu zostawiali całe stada na przechowanie. "Czarna płachta spadła i jemu na głowę, na serce. Oglądał się znów: gdzież Bóg się podział? [...] Słucha stękania chudoby. [...] Owce najbardziej jakby im się szyje wydłużyły, oczyma go szukają, jakby dotykały. Czekają na znak ... i wszystko ciągnie za nim jak spętane. [...]
Biały watah choć młody, od razu wiedział, że to jego życie, jego chleb, jego świat. I ich. Oczyma je trzyma. Chudoba od razu to poznała.[...] A wciąż jeszcze dołączają do niego zbłąkane bydlęta, które zbiegły z dołów przed wojna, przed śmiercią, przed strachem."(s.355)
Pewnego ranka obudził go dzwonek i z traw wyłonił się Grzywacz - koń wielikański. "Oczy konia łaskawe, ciepłe. Popatrzyli jeden na drugiego: Bez ciebie nie ma mnie, beze mnie nie ma ciebie. Zaledwie skoczył na konia watach, odleciał odeń smutek, wiatr zdarł mu z głowy płachtę czarną. Uniósł go koń od zgryzoty i od przekleństw."(s.356)
I tak wędrował na swym pięknym Grzywaczu, ze stadami przez połoniny. "Wszystko stąpa, chrupie, chłepce, dyszy, pobekuje, poci się, para wstaje z trzód jak mgła. Od stąpania, od głosów grom niesie się górami, straszy z daleka. Jednak oczy chudoby świecą wesoło, zdrowo.
Na każdym postoju watah nadoi mleka, nawarzy serów, budzów, bryndzy, naskłada tego niby białych głazów i jest komu dźwigać bez trudu. A tam u wschodu słońca będzie można tym nakarmić cały Carogród czy inne miasto wielkie. [...] Nie pobył długo na jednym miejscu, nie dał traw wypaść, ani zadeptać, ani zagnoić. Śpieszył dalej. [...]
Gdy nagła potrzeba watah potrafi zagrać na fłojerze tak żałośnie i trwożnie, że chudoba zemknie pośpiesznie i w większym porządku niż gdyby ją gnało sto pastuchów i sfory psów. Gdy watah zdrzemnie się na koniu, Grzywacz sam prowadzi stada i pilnuje.
Jak w raju napasł trzody takimi trawami, których nasiona wybrane przez wiatry z całego świata i zasiane na wierchach. [...] Napoił trzody wodami mroźnymi z lodów, aby były rześkie, a także solnymi, aby były ostre i żelaznymi, aby były twarde i siarczanymi, aby były ogniste. Wypieścił je jak nikt inny nie pieścił, naszeptał, jak nikt inny nie szeptał."(s.357)
Pewnej nocy gdy chudoba spała, a watah leżał pod gwiazdami i wypatrywał znaków dostrzegł, że tam z góry przyglądały mu się oczy rachmańskie. Poczuł też jakby oddech matki i jej wołanie: "Syneczku przebacz, z płaju niedoli chodź do doli. Z gwiazd oddychał Jezus:
- Czy wiesz, czemu nikt nie odpędził sępów?
- Wiem Panie- odpowiedział watah
- Czy wiesz gdzie dzieci moje i mój ród?
- Wiem Panie.
- Czy idziesz do mnie, do nas?
Watah wzdychał: Skąd siły wziąć?
- Dam ci - oddychał Jezus. Rosa Jego kapała z gwiazd na skórę wataha.[...]
- Idę, już idę, Panie - szeptał watah"(s.360)
Spojrzał raz jeszcze na swoją śpiącą chudobę. Poczuł, że nie może tak jej zostawić. Mimo to zapadał się coraz głębiej, coraz dalej. Czy to była śmierć? Nagle poczuł, że z prawej i lewej ujęły go dwie ręce kobiece. "Poznał: z prawa Matka Boża, a z lewej jego matka ciągnęły go."
Ocknął się. Poczuł nad sobą Grzywacza i matczyny równy oddech: "Rachmanowie blisko". Wiedział, że musi iść dalej na wschód, gdzie wszystko przezroczyste, bo tam wyciągną z żywociny to co ukryte, to co najlepsze. I tak dotarł aż do Dunaju. A tam czekali w zasadzkach Turcy. Dziwowali się skąd takie piękne stada nieprzebrane. Białość, oczy wataha czy może widok Grzywacza sprawiły, że Turcy zastygli w miejscu. Watah zapraszał jednak życzliwie, częstował serami, opowiadał, że wędruje na wschód, aby narodzić się na nowo. Turcy dziwowali się, że nie ma żadnej broni i straży.
"Watah pokazał na fłojerę: To moja broń. Pokazał na stada: To moja straż...
Turcy zobaczyli, że jakiś niespełna rozumu, opuścili piki i strzelby, ośmielili się nie do konia i nie do człowieka tylko otaczają stada aby je spędzić w dół.[...] Gdy tureckie kije i batogi jęły świstać wokół skóry zwierząt, watah widząc co grozi, zagrał na fłojerę."(s.364)
Turcy wściekli na wataha zaczęli gęsto strzelać. Wtedy chudoba rzuciła się na ratunek watahowi. Poznała swoją siłę i nauczyła się wrogości. Ale watah zrozumiał, że to ściana po drodze do Rachmanów i że dostępu do słońca, ani wyjścia na dolę nie ma.
Armaty tureckie huczały i watah wiedział, że musi zwrócić się ku zachodowi, wrócić do wsi przed zima, odszukać gazdów i oddać im chudobę.
Jak postanowił tak zrobił. Tymczasem wślizgnęła się wczesna jesień. Wszystko w pośpiechu szykowało się do zimy. Watah z niepokojem obserwował dziką zwierzynę. "Dosłyszał spod gwiazdy północnej zgrzytanie. Zerwał się na równe nogi, także Grzywacz wstał. Słuchali, zrozumieli. Oto siny wiatr, rodem z północy, taki co to przed lutym nie pokazuje się na wierchach, zaciekawił się chudobą, zaśmiał się cieniutko, jękliwie pokazał zęby, jak dwa rzędy białych pił. Jednym zgrzytem zmroził wszystkie trawy, liście i szpilki. Do rana ława śniegu zasypała zbocza i lasy także."(s.366)
I choć Grzywacz proponował samotną ucieczkę, to watah wiedział, że chudoby nie zostawi. Przedzierali się więc przez zaspy, aż dojrzeli znajome wierchy Czarnohory. Dotarli do siebie, ale "w chatach pustka, naokoło cisza, nikt nie wrócił. Stogów nie ma. Nikt w tym roku nie kosił. [...] naokoło śmierć."(s.369)
Watah myszkuje po wsiach, skacze z płaju na płaj szuka siana. Aż zawirowały mu wszystkie płaje, z żalu i rozpaczy cisnął fłojerę do rzeki i zawołał do Boga Hiobowe słowo z Pisma Świętego: "Czemu skrywasz Twe oblicze i czemu masz mnie za wroga?"
W odpowiedzi usłyszał tylko beki głodnej chudoby. Wtedy "wycharkał takie słowa przeciw Bogu -Stworzycielowi, przeciw Matce Bożej, przeciw światu bożemu, przeciw płodzeniu i przeciw swojej matce, że wstyd powtórzyć [...] Serce białego wataha zgrzytnęło, obróciło się i przymknęło się, choć jeszcze się nie całkiem zatrzasnęło, ale już nie słuchało. [...] I przez to mógł kierować sercem, taki co dobrze wie, że jest męka, ale męką tą nie siebie męczy tylko drugich."(s.370)
Nietrudno zgadnąć, że był to sam czort. Zaczął przymilać się, udawać miłosiernego i kusić:
- "Odkryjcie się światu, miłosierny królu ginących owiec do wczoraj, cesarzu przemian od jutra. Koń wasz zwiastował was światu, skińcie tylko, a czarna ściana rozwieje się jak mgła."
I dalej grał na ambicjach wataha, że zdolny jest sam cały świat przemienić, gdy tylko zaprzysięgnie wieczną twardość. I tak się stało watah posłusznie powtórzył słowa przysięgi:
"Przysięgam naprawić całą żywocinę. Aby ocalić wygarnę spod serca juchę gorącą, czarne promienie, złość lodową a ostrą... .[...]
Wiedział odtąd wszystko, jasno rozumiał, a nic go nie smuciło, nie bolało. Droga przed nim ubita, dola wyraźna."(s.372)
Popędził stada na doły, na folwarki, na miasta. Rozpoczął bunt chudoby. Strach dosięgnął ludzi. Wszyscy z lękiem mówili o skamieniałym watahu, bladym, z oczami jak węgiel - czorcie w ludzkim ciele. Dzika chudoba w pędzie tratowała wszystko, gnoiła, raniła inną oswojoną chudobę, a nawet zarażała ją dzikością. Mało tego, buntowała się nawet przeciw watahowi.
Czortu jednak ciągle było nie dość, szukał wciąż czegoś przeciw watahowi. Posłał dziewczęta. Traf chciał, że wśród nich znalazła się młodziutka pastuszka, która szczerze pokochała wataha i śmiało mu rzekła: " Wyście nie taki straszny jak mówią". Łaziła za nim, dopytywała. W końcu zanurzyła ręce watahowi we włosy. "Watah tyle zauważył, że ręce były małe, ale szorstkie, spracowane. Kogóż mu przypominały?[...] Dziewczyna patrzyła w oczy jak owieczki, co wierzyły w niego do końca."(s.377) Prosiła go by wspólnie gazdowali. Watah długo był zamknięty na jej słowa. Aż pewnego dnia pokazała na Grzywacza: "Bóg wam go zesłał, szumi wokół was łaska skrzydlata." Wtedy zbudził się, zrozumiał i obiecał: 'Niech tylko wiosna ...'.  Cóż z tego kiedy czort dosłyszał to od razu i nasłał na niego wojska, ogłosił, że dzieci porywa, choć te głodne same kleiły się do niego. To wywołało nowy gniew, niepokoje i walki. Musiał uciekać. 
"Watah wrócił późną wiosną w góry z psami, z garstką chudoby, co się uratowała i dziećmi. Nie zatrzymał się we wsi, gnał coraz dalej, coraz wyżej płajami, gruniami. Przepadł.
Dotąd po Czarnohorze to zboczami, to skałami, to płajami słychać jak goni coś ku wschodowi słońca. [...] Nikt nie wie, czy watah szuka po górach wszerz i wzdłuż tej chudoby, co mu przepadła, czy jęczy, bo wszystko widzi, wie wszystko, a nic go nie smuci, nic nie boli.
Tanasij otworzył usta chytrze, oglądał słuchaczy, podniósł palec, odkrył ważnie z uśmiechem:
- A przecie choć zachwalają dobra dola, dola, któż wie jaka ona. Któż wie czy Pan Bóg nie czeka na takiego, co bez doli, przeciw doli? Może znów Hospod założył się z czortem? Może otworzy się serce?
Tanasij zakończył:
- A zatem któryż jest watah doskonały? Mówią, że chyba tylko sam święty Jurij. Choćby mu cała wioska przepadła, choćby chudoba jego pękła od mrozu, serce mu pęknie, a na Boga foszkać nie będzie.  [...]
Nocka już kończy się, powiasteczka skończona, ale dzieje długie, długie jeszcze" (s. 379)

P.S. Całą opowieść znacznie skróciłam bez (mam nadzieję) szkody dla wspaniałego gawędziarskiego stylu pisarza. Dużo jednak w tekście cytatów. Przy dłuższych podaję stronę, a wszystkie one pochodzą z trzeciego tomu tetralogii Stanisława Vincenza „Na wysokiej połoninie” pt. „Listy z nieba”, wyd. PAX, Warszawa 1982

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz