Mittelbergheim - dedykowany Vincenzowi wiersz rekonwalescencji czyli opowieść o przyjaźni Miłosza z "Mędrcem z Czarnohory"
„Chciałabym bardzo, żeby Bóg Ojciec był podobny do Stanisława Vincenza. Czułabym się bezpiecznie wszędzie, a nie tylko w jego domu, gdzie sypiałam mocniej niż gdziekolwiek indziej” – tak powiedziała po latach Jeanne Hersch filozofka i prywatnie przyjaciółka Vincenzów, do których powojennego, emigracyjnego domu w La Combe ściągali przyjaciele, próbujący pozbierać się w powojennej rzeczywistości.
Doświadczony na wiele sposobów, dojrzały, ale nie zgorzkniały Vincenz był według Giedroycia osobą, która miała na nowo również Miłoszowi pokazać sens i radość z małych rzeczy.
To właśnie spotkanie poety z Vincenzem sprawiło, że jak pisał w listach Jerzy Giedroyć po trzech tygodniach pobytu w La Combe Miłosz wrócił odmieniony z chęcią życia.
Profesor Mirosława Ołdakowska-Kuflowa opisując ówczesną kondycję poety pisała: "Miłosz nie miał w sobie tej pewności siebie i poczucia zakorzenienia w konkretnej tradycji i czuł się zdezorientowany i wyobcowany. Vincenz miał inny charakter . Miał poczucie pewności, ale nie narzucał innym swojego zdania umiejąc słuchać. Miał poczucie świadomości z czego się wywodzi, i że to jest wartościowe".
Biografka pisarza relacjonuje, że Vincenz leczył Miłosza z nihilizmu mówiąc: "Niechże Pan nie będzie tak prowincjonalny w czasie, niech Pan pójdzie do Muzeum pokazującego życie domowe w Paryżu i zobaczy co jest rzeczą ludzką i co jest wartością !"
Efektem takich właśnie rozmów jest dedykowany Vincenzowi wiersz Mittelbergheim. Utwór, nazywany jest też "wierszem rekonwalescencji". Poeta wielokrotnie nazywał Vincenza swoim mistrzem - "mędrcem z Czarnohory", który jak nikt inny potrafił przekonać, że wszędzie jest ta sama ziemia i wszędzie niezależnie od okoliczności można podziwiać jej piękno.
Pora więc na wiersz powstały w maleńkim górskim miasteczku w Alzacji w 1951 roku tuż przed podjęciem przez Miłosza decyzji o emigracji.
Mittelbergheim
Wino śpi w beczkach z dębu nadreńskiego.
Budzi mnie dzwon kościółka między winnicami Mittelbergheim.
Słyszę małe źródło
Pluszczące w cembrowinę na podwórzu,
stuk Drewniaków na ulicy.
Tytoń schnący
Pod okapem i pługi i koła drewniane
I zbocza gór i jesień przy mnie są.
Oczy mam jeszcze zamknięte.
Nie goń mnie Ogniu, potęgo, siło,
bo za wcześnie.
Przeżyłem wiele lat i jak w tym śnie
Czułem że sięgam ruchomej granicy
Za którą spełnia się barwa i dźwięk
I połączone są rzeczy tej ziemi.
Ust mi przemocą jeszcze nie otwieraj,
Pozwól mi ufać, wierzyć że dosięgnę,
Daj mi przystanąć w Mittelbergheim.
Ja wiem, że powinienem.
Przy mnie są Jesień
i koła drewniane
i liście Tytoniu pod okapem.
Tu i wszędzie
Jest moja ziemia, gdziekolwiek się zwrócę
I w jakimkolwiek usłyszę języku
Piosenkę dziecka, rozmowę kochanków.
Bardziej od innych szczęśliwy, mam wziąć
Spojrzenie, uśmiech, gwiazdę, jedwab zgięty
Na linii kolan.
Pogodny, patrzący,
Mam iść górami, w miękkim blasku dnia
Nad wody, miasta, drogi, obyczaje.
Trzymasz we wnętrzu dłoni której bruzdy
Są jak wąwozy olbrzymie, czesane wiatrem południa.
Ty co dajesz pewność
W godzinie leku, tygodniu zwątpienia,
Za wcześnie jeszcze, niech wino dojrzewa,
Niechaj podróżni śpią w Mittelbergheim.
P.S. Bardzo polecam artykuł o wzajemnych inspiracjach Miłosza i Vincenza, będący pokłosiem pewnego wieczoru dyskusyjnego na Festiwalu Słowiańska Atlantyda. Tu pełen tekst, który wirtualnie zainspirował mnie do napisania posta:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz