Stories of Tita

4 lipca 2019

Skarby z Biblioteki Vincenzowskiej czyli książka Prof. Ługowskiej "Vincenz - mistrz słowa mówionego"


 

Opublikowana przez Agencję Wydawniczą a linea praca Prof. Ługowskiej "Vincenz - mistrz słowa mówionego" wciągnęła mnie mimo upałów. Dowiaduję się z niej dużo o warsztacie pisarskim Vincenza. Pisząc "Połoninę" chętnie odczytywał całe jej ustępy rodzinie i przyjaciołom sprawdzając ich reakcję. Chciał poddać tekst "próbie głosu", usłyszeć jak brzmią zapisane słowa.
Pisarz często odwoływał się w swych filozoficznych refleksjach nad słowem do pism ukochanego przez siebie Platona i jego definicji dwóch przeciwstawnych sobie postaw: "philologos, tj. przyjaciel słowa, dający się przekonywać, otwarty na naukę oraz misologos, wróg słowa, ten, kto nie uznaje perswazyjnej siły słów, a jedynie użycie przemocy przy lada sposobności, niczym dzikie zwierzę." Według autorki ideałem działania za pomocą słowa była dla Vincenza właśnie Akademia Platońska, "krynica myśli i prawdy, przetwarzającej społeczeństwo i ludzkość [...] skąd wyszły plany stworzenia idealnego państwa i doskonałego społeczeństwa". Vincenz wierzy, że "aby wychowanie i nauczanie w wielkim stylu, jakie przygotowała Akademia Platońska [...] było żywe musi być przekazywane z ust do ust, od serca do serca, od osoby do osoby", a żadna książka nie zastąpi bezpośredniego kontaktu ucznia z mistrzem. Jako przykład podaje fakt, że najważniejsza część teorii Platona, dotycząca tego "czym jest najwyższe dobro" nie została nigdy przez filozofa spisana, bo jak stwierdza: "najbardziej drogie i tajemnicze słowa przekazuje się ustnie - najbliższym, i chyba w stosunkach najgłębszej przyjaźni i miłości możemy tylko znaleźć to żywe ogniwo ducha ...". Dalej Vincenz zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt uprawianej w Akademii pedagogiki. Otóż uczniowie studiowali słynne w tamtych czasach książki czytając je zawsze głośno, "żeby zbudzić żywe słowo mistrza w nich zaklęte". 
Dlatego też najważniejszą cechą twórczości jest dążenie do prawdy i piękna, a głównym zadaniem twórców odpowiedzialność. Tak powstaje tzw. "pismo światowe", obce dla czytelników, którzy książkę traktują jako jedynie przyjemny sposób spędzania wolnego czasu. Taką lekturę nazywa Vincenz "literożerstwem".
Dalej dowiadujemy się, że czytanie na głos ulubionych dzieł (np. Boskiej Komedii) pozostało rytuałem Vincenza do końca życia, według maksymy Waltera Onga: "Bóg przemawia, a nie pisze do istot ludzkich".  Coś w tym jest. Dopiero głośne czytanie opowieści Vincenza odsłania ich całe piękno. 
Profesor Ługowska dowodzi, że Vincenz to jednak przede wszystkim homo loquens- człowiek rozmowy. Syn Andrzej nazwał ojca "człowiekiem kontaktu osobistego", a Józef Czapski pisał o przyjacielu, że przede wszystkim był człowiekiem obcowania, przyjaźni, dialogu. Iwaszkiewicz w swoim wspomnieniu wyrażał żal, że nie nagrano nigdy gawęd Vincenza, bo tak jak opowiadał dziś już nikt nie opowiada. 
Profesor Ługowska pisze, że w tą kulturę słowa mówionego wprowadziły Vincenza trzy ważne w dzieciństwie osoby: dziadek - Stanisław Przybyłowski,  który wprowadził go w świat "mądrości wszelakiej", ojciec dzielący się z synem wiedzą o świecie i polityce oraz słynna huculska niania Połahna, opowiadająca o tajemniczym świecie ludowych wierzeń.
Najprzydatniejsza jednak okazał się zaszczepiona przez dziadka umiejętność rozmowy "szczerej albo żadnej", szacunku dla rozmówcy i umiejętności słuchania. Wszystko to przydało się w czasach wojennych. Opisuje to Vincenz w książce "Dialogi z Sowietami". Pisze w niej: 
Nie mając żadnego innego środka fraternizowałem z żołnierzami, odwodziłem ich za pomocą rozmowy, dopytywałem o kraj o rodzinę, o wojenne trudy, kazałem sobie opowiadać i wreszcie w miarę możliwości piłem z żołnierzami. Na szczęście miałem dość mocną głowę [...], zawsze jednak więcej działając gadaniem. To wymagało nieraz przytomności umysłu i humoru, bo niewątpliwie element żołnierski był moralnie płynny i czasem zależało od jakiegoś drobnego podmuchu, w którym kierunku zwrócą się humory takiego gościa...
a w innym miejscu wspomina:
A raz, pamiętam to, przyszło kilku wcale późno i pukając wytrwale pytali zza okna: Tu mieszka polski profesor?" Prosiłem, aby przyszli rano. "Rano?- odpowiadali zza okna."A kto wie gdzie będziemy rano?! Wstawajcie Profiessor!" A o cóż chodzi - pytałem z łóżka, jeszcze niezupełnie obudzony. Odpowiadali: "Po prostu pogawarit z cziełowiekom. Wojna dokuczyła. Z innymi gada się tylko o wojnie i o babach."
Oczywiście byli tacy co krytykowali to bratanie się z wrogiem, na co Vincenz odpowiadał jak prawdziwy filolog: "chciałem dosłyszeć, co znaczą słowa nie tylko w słownikach". Kiedy indziej mówił, że "nie spotkał jeszcze człowieka, z którym nie mógłby się zaprzyjaźnić". 
Dla mnie taka postawa to prawdziwa miara humanizmu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz