Stories of Tita

11 maja 2019

Ocalić od zapomnienia czyli moje Vincenzowskie skarby


Skompletowana w trudzie "Vincenzowska Biblioteczka"

Siedziałam wczoraj do późnej nocy robiąc kolejny "vincenzowski research" i myślałam co mnie w tych huculskich opowieściach tak kręci. Ja, 50 - cio letnia kobieta z nizin, nie lubiąca za bardzo chodzić po górach zarywam noce.

Przyznam, że dopadło mnie nawet zwątpienie. I nagle Eureka - wszystkie te opowieści przypominają mi kraj lat dziecinnych czyli dom i gospodarstwo moich dziadków na Podlasiu.
Stanisław Vincenz pisał, że "świat nad Czeremoszem był mądry, dobry i szczęśliwy." Podobny wydawał mi się kraj nad Narwią. Często zarzuca się Vincenzowi gloryfikowanie rzeczywistości. W moich wspomnieniach pewnie też dużo idealizowania. Myślę jednak, że dobrze tworzyć taki pozytywny obraz, aby stale przypominać sobie jak świat powinien funkcjonować i jak ważne są w nim ludzkie fundamentalne wartości czyli "prawdy starowieku". W pisanym do śmierci czterotomowym dziele "Na wysokiej połoninie" zachwyca się światem, gdzie człowiek człowiekowi bratem. Opisywane Karpaty Wschodnie czyli tereny tzw Husulszczyzny były wówczas miejscem skrzyżowania kultur, gdzie obok siebie żyli Huculi, Ukraińcy, Żydzi, Polacy, Ormianie i Romowie. Vincenz wszystkich te grupy, ich zwyczaje i legendy opisuje z ogromną sympatią. Sam o sobie mówi, że nigdy nie poznał człowieka, z którym nie mógłby się zaprzyjaźnić. Wie, że kluczem do dobrego, zgodnego sąsiedztwa jest szacunek dla drugiego człowieka, dla jego religii, kultury i narodowości. Przez znawców literatury Vincenz nazywany jest najmądrzejszym polskim pisarzem XX- tego wieku. 
Czemu więc jest tak mało znany?
Prawda jest taka, że książki Vincenza były praktycznie w Polsce Ludowej nie wydawane. Pisarz był na tzw indeksie.  "Na wysokiej połoninie" wydane zostało w ojczyźnie długo po śmierci pisarza. Dziś w wolnej Polsce jego książek też się nie publikuje. Smuci fakt, że wielu polonistów nie zna twórczości Vincenza, a gdy pytam o jego książki w księgarniach i antykwariatach czuję się jak hipsterka. Z dużym trudem zgromadziłam widoczny na zdjęciu zbiór.
Sprawdziłam, że w mojej lokalnej brwinowskiej bibliotece nie ma ani jednej jego książki.  A przecież, chociaż mało kto wie, żyjący tu Jarosław Iwaszkiewicz był jego przyjacielem i bywał u Vincenzów w Czarnohorze. 
Podczas niedawnej Konferencji z okazji 130-tej rocznicy urodzin pisarza, z wykładu dr Ludmiły Siryk dowiedziałam się, że są w Muzeum Iwaszkiewicza w Stawisku listy Ireny Vincenz. Prosi w nich o pomoc w publikacji książek męża. W liście z 1976 roku, a więc już po śmierci pisarza, wyraża swój żal do Iwaszkiewicza - ówczesnego Prezesa Związku Literatów Polskich, że Vincenz jest w Polsce nieznany. Takie były wtedy realia. Nawet prezes niewiele mógł. Podobno tylko dzięki wstawiennictwu Iwaszkiewicza mógł w Życiu Warszawy ukazać się nekrolog zawiadamiający o śmierci Stanisława Vincenza. Tyle dało się zrobić. 
Na szczęście są ludzie, którym twórczość Stanisława Vincenza wciąż w duszy gra. 
Pięknie o pożytkach z czytania Vincenza pisze prof. Mirosława Ołdakowska - Kuflowa na portalu poświęconym pisarzowi:
Pani Profesor jest również autorką biografii pisarza.
Dr Jan A. Choroszy, również znawca twórczości Vincenza, przygotował wystawę „Dialog o losie i duszy. Stanisław Vincenz (1888-1971)”. Podróżuje ona po Polsce, a od niedawna jej ukraińska wersja również u naszych sąsiadów. Marzę, aby ją zobaczyć i bacznie śledzę tę peregrynację. Już dawno nie była w Warszawie i okolicach, więc szansę są. Krótką relację z wystawy można obejrzeć tutaj:


Za co ja cenię Vincenza? Za wspaniałe gawędy, legendy, bajki chasydzkie i za to, że po prostu lubił ludzi i widział w nich to co najlepsze. Przy nim każdy czuł się jak Ktoś. Widać to po sposobie narracji i śledząc koleje niełatwego życia pisarza. Miał to nieszczęście doświadczyć dwóch totalitaryzmów.  Nie na darmo koło swojego domu w Słobodzie Runguskiej postawił kamień ku czci krajana-wspaniałego poety Iwana Franka z jego słowami: "Wierzę w siłę ducha".
Cały czas jednak zadaję sobie pytanie, czemu Vincenz dalej nie ma szczęścia do wydawców i decydentów. Skoro nawet Czesław Miłosz nazywał go "mędrcem i eremitą z Czarnohory", to może warto by trafił do kanonu lektur szkolnych. Może świat stawałby się mądry, dobry i szczęśliwy, a zamiast widzieć żydka, ruska czy cygana widzielibyśmy zawsze podobnego nam człowieka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz