Stories of Tita

15 czerwca 2018


O jeleniu, który wskoczył do łomżyńskiego herbu 


Mural w Łomży na ulicy Giełczyńskiej/ fotografia własna



Dziś w moim rodzinnym mieście wielka feta - 600 lecie nadania praw miejskich. Pamiętam legendę z dzieciństwa tłumaczącą skąd jeleń i gałąź dębu w herbie. Niedawno natrafiłam na jej pełną piękną, ale długaśną i napisaną niezrozumiałym już dla młodego pokolenia językiem. Na dowód przytoczę fragment:
"Kazali bić juchę Krzyżaka, to biłem. Zwyczajnie."

Dodam, że nawet w kontekście, moi małoletni łomżyńscy bratankowie mieliby problem ze zrozumieniem tego zdania. Dlatego w prezencie dla mojego kochanego miasta przekład legendy na język współczesny, choć niektórym urokliwym porównaniom mimo archaicznego języka nie mogłam się oprzeć.
Myślę, że aby młodzi legend słuchali musi też być dużo krócej. Zainteresowanych odsyłam jednak do pełnej wersji, którą znalazłam na stronie:
A oto i legenda:
Nad kapryśną Narwią mieszkał Stary bartnik Sieciej. Miał dwóch synów -urwipołciów i psotników: Cieszka i Zdzieszka.

Bliźniacy, jak przystało na bartnikowych synów, podobni byli do siebie niczym dwie kapki lipcowego miodu.

Pewnego wieczoru przymilając się i zagadując nakłonili chłopcy rodzica, aby przysiadł razem z nimi przy ognisku i poopowiadał jak to pod Grunwaldem walczył.  
Sieciej tylko uśmiechnął się do wojennych wspomnień sprzed ośmiu lat, i jak zwykle snuł opowieść jak to z kumem Jarochem kontura krzyżackiego pojmali i pognali w niewolę do zamkowych lochów. Wspominał króla Jagiełlę, który dziękował im za waleczność. I tu znów zaczęły się pytania:
- Tatku kochany, a jakże król miłościwy wygląda? 
Bartnik popatrzył uważnie na swoich chłopców, uśmiechnął się  tylko tajemniczo i wyznał:
- Poczekajcie do jutra, leśne bąki. O świcie król wraz z orszakiem przybędzie z Łomży do nas na polowanie. Ślubowałem panu wójtowi, że poprowadzę łowiecką drużynę w Diabelską Dąbrowę. Będziecie mieć szczęście i zobaczycie monarchę. A może go i świeżutkim miodem poczęstujecie.
Uszczęśliwieni chłopcy rzucili się na wyścigi ściskać i całować ojca, który udając powagę zaburczał, że pora spać.
- Rano musimy wstawać jeszcze przed dzięciołami. Jeśli chcecie pójść ze mną i wędrować z królewskimi ludźmi po naszej Zagajnicy.
Chłopcy wiedzieli, że kto  zaśpi rano, ten pójdzie sobie najwyżej nad strugę chwytać chude płotki lub piskorze. Bo ojciec na śpiochów nie czekał.
Nie da się zaprzeczyć, iż ojcowskie argumenty przemówiły do młodzieńczej wyobraźni i bliźniacy momentalnie zniknęli wewnątrz szałasu. 
O świcie na polanie u Siedmiu Diabelskich Dębów pojawił się orszak rycerski.  Nie zwlekając sprawnie rozbito obozowisko.
A od rana Cieszko i Zdzieszko zaczęli wypatrywać króla- wielkiego rycerza w złotej zbroi, w złotej koronie i ze złotym mieczem u boku. Na próżno. Władysława Jagiełły pośród rycerstwa chyba nie było.
Pierwszy nie wytrzymał Zdzieszko. Podszedł bliżej i trącił delikatnie w łokieć jakiegoś starszego z wojów, o obliczu pooranym zmarszczkami i włosie dobrze siwym, a ubranego w zwyczajny kożuszek i futrzaną czapkę. 

- Panie rycerzu, nie wiecie, gdzie tu król? - zapytał grzecznie półgłosem.
- A czyj  ty jesteś, wilczku? -odparł rycerz
- Obaj z Cieszkiem synowie bartnika Siecieja. Tego samego, który dopomógł królowi wygrać pod Grunwaldem.
Stary rycerz ożywił się.
- A gdzie wasz dzielny ojciec,  bartnik Sieciej ?
- Tam pod dębem, panie rycerzu. Gada z jakimś siwiutkim człekiem w szkarłatnym kołpaku z orlim piórem. Z wielkim panem zapewne, lecz przecież nie z królem.
Nagabnięty spojrzał w tamtą stronę i potwierdził:
- Nie inaczej. Ojciec wasz rozprawia z księciem Januszem, panem na Mazowszu.
- Dlaczego nie ma króla? - także i Cieszko nie krył rozczarowania. - A tatko mówił, że król Władysław Jagiełło kocha polowanie na dzikiego zwierza. Może więc król zachorował.

- Król zdrów jest. Wiem to doskonale i jest tutaj- odparł rycerz
-A rozpoznałbyś swego monarchę?
- No pewnie. Największy z królów piękny jest jak z kościelnego obrazu. I w zbroi ze szczerego złota. I w koronie z brylantów i .... 
Stary rycerz uśmiechnął się rozbawiony.
W tej samej chwili zbliżył się do niego rycerz w bobrowym kołpaku, ze złotym łańcuchem na szyi. Zeskoczył z konia i pochylił głowę.
- Wasza królewska miłość, wszystko gotowe do drogi. Kiedy każecie wyruszać?

Zdzieszko, gdyby teraz mógł, zapadłby się ze wstydu pod ziemię.  

Król Władysław zwrócił się do chłopca: - Rozczarowanyś? Zapamiętaj. Prawdziwa wielkość nie we wzroście i odzieniu się kryje. Ani też w potędze złota i klejnotów. 
Już z konia Jagiełło skinął na Zdzieszka. 

- Dołączaj wraz z Cieszkiem do drużyny. Chciałbym popatrzeć, jak spisujecie się w borze.

Niewiele czasu upłynęło, gdy Sieciej śpieszący na przedzie podniósł wysoko rękę. Znak, iż przed królewskim orszakiem ciągnęła się Diabelska Dąbrowa i łowy na grubego zwierza mogły się rozpocząć.
Trudno zliczyć wszystkie dziki i niedźwiedzie, łosie, tury oraz żubry, jakie padły w owych dniach od rycerskich oszczepów. Nie one jednakże przeszły do historii. W kronikach królewskich skrybów zachowały się słowa o jeleniu. O jeleniu niezwykłym, monarszym. O jeleniu, który wskoczył do łomżyńskiego herbu...

W podłomżyńskich lasach, przypominających nieco bory litewskie nad Wilią i Niemnem, król Jagiełło czuł się znakomicie. Prawie nie schodził z konia. Dopiero o zmierzchu zasiadał przy ognisku, aby  pogawędzić z towarzyszami. 

Cieszko i Zdzieszko po raz pierwszy w życiu mogli napatrzeć się i nasłuchać dziwów. Wkrótce stali się też ulubieńcami wszystkich. Nie dziwota. Wychowani przez ojca w szacunku do pracy i w życzliwości wobec innych, bliźniacy starali się być użyteczni na każdym kroku. A najbardziej podobały im się opowieści giermków króla i księcia:

- Pan mój, książę Janusz, starszy jest od najmiłościwszego monarchy o równe dziesięć lat - przypomniał Maćko. I zaraz dodał: - Przedstawcie sobie, siedemdziesiąt osiem lat na karku dźwiga, a  całymi dniami nie złazi z siodła i pomyka po lasach.
- Z siodła nie złazi, bo towarzyszy najjaśniejszemu panu. Nie godzi się inaczej. Wkońcu bory książęce wokoło i on tutaj gospodarzem - zauważył śpiewnym głosem Litwin. I wnet dorzucił z dobrodusznym uśmiechem: - No, ale z oszczepem za turem czy brodatym żubrem twój pan już się nie wypuszcza? Nie zaprzeczysz, iż prawdę szczerą gadam, Maciejku?
Maćko wzruszył ramionami.
- Wiem jeno - rzekł - że jutro książę Janusz kazał sobie przygotować kuszę i oszczep wyostrzyć jak należy. Pewnikiem się więc wypuści i za jakimś grubszym zwierzem.
- Rano się okaże, a teraz spać pora wszystkim - rozmowę giermków przy ognisku przerwał pan Cichosz z Psiej Góry.- Przed świtaniem wyprawiamy się za Pisę. Bartnik Sieciej powiadał, że w tamtejszej kniei trzy albo cztery gniazda niedźwiedzia się kryją. Król Jagiełło to usłyszał i jutro idziemy na niedźwiedzia. 
I tak następne przedpołudnie zastało orszak królewski nad Pisą. Zaraz za rzeką wjechano w wysokopienny bór, którego ludzka stopa dawno nie deptała.
Z niepokojem rozglądano się dookoła. Nie kosmatego zwierza się tu obawiano, lecz duchów paskudnych, diabłów leśnych i bagiennych czarownic, mających ulubione siedliska w takiej właśnie dzikiej i ponurej głuszy.
Tymczasem bartnik Sieciej szedł pewnie i nie zmylił drogi ani razu. Wreszcie dał znak, aby pozłażono z koni. 
Pierwszego niedźwiedzia osaczono w barłogu. Skoczył ku niemu Jagiełło z oszczepem.
Pozbawiony szans ucieczki zwierz ryknął wściekle, wyciągnął łapy i już, już sięgał Jagiełłowego kołpaka, gdy raptem nadział się na oszczep i runął martwy u stóp króla. Cieszono się głośno, podziwiano męstwo Władysława Jagiełły i zapewne radowano by się jeszcze długo, gdyby nagle nie okazało się, że pośród rycerstwa zabrakło Janusza, pana na Mazowszu.
- Gdzie nasz gospodarz? - zaniepokoił się król Władysław. 
Zaczęto wołać na wszystkie strony. 
W poszukiwaniach najwięcej szczęścia miał Zdzieszko, który znalazł księcia Janusza w samą porę.
Siedział on na konarze dębu. Olbrzymi niedźwiedź pomrukując gniewnie i czepiając się wszystkimi czterema łapami usiłował wdrapać się na górę.
Na widok zbrojnych kosmaty sturlał się do głębokiego jaru i uciekł.
Nie pogoniono za zwierzem. Zajęto się panem na Mazowszu. Zdjęty z dębu, książę sapał ciężko przez dłuższą chwilę, a dopiero potem w krótkich zdaniach opowiedział swą przygodę. Zrzucony przez przerażonego konia i pozbawiony oszczepu musiał szukać schronienia na dębie. Gdyby nie przytomność umysłu, nie żyłby już, rozszarpany przez okrutną bestię.
Jednakże to nie koniec przygód. Gdy już wspólnie konno wyruszono w drogę powrotną, ze świerkowego zagajnika wypadł jeleń. Piękny okaz rogacza o rozłożystym wieńcu na głowie. Widząc orszak konny jeleń przystanął na moment. Zawahał się. I to go zgubiło.Król Jagiełło wyszarpnął oszczep z ręki giermka i cisnął z całej siły. Trafił. Rogacz zwalił się na murawę.
Niemal w tym samym momencie ze świerczyny rozległ się ryk innego jelenia. Samca zwycięzcy oznajmiającego puszczy, kto tu jest prawdziwym władcą stada.
- Aj, tamci musi być sztuka. Marzenie - jęknął z zachwytem pan Cichosz z Psiej Góry i sięgnął po oszczep.
- Pozostańcie tutaj. Ja się z nim zmierzę - monarcha skierował rumaka w stronę zagajnika, lecz ruszyć nie zdążył, albowiem Cieszko jednym susem przyskoczył do konia i uwiesił się cugli.
- Panie najmiłościwszy, na Boga, nie jedźcie  - rzucił półgłosem. - Tam zasadzka. Ptaki w świerczynie zamilkły na amen. W zagajniku ktoś obcy być musi. Jelenia ptaki się nie boją. Ludzie tam są. Łotry jakieś, bo po cóż by się kryli? A może to Krzyżaki ze Szczytna lub wyprawa z Malborka? Do granicy stąd przecież niedaleko.
Na dyskretny znak króla Władysława połowa drużyny skręciła powolutku w las i zataczając półkole od tyłu dotarła do zagajnika. Kiedy w powietrzu rozległ się umówiony krzyk orła, z obu stron popędzono galopem. Po krótkiej, lecz krwawej walce dziesięciu Krzyżaków padło bez ducha.
- Życie zawdzięczam ci chłopcze - Władysław Jagiełło przycisnął bliźniaka serdecznie do piersi. - Jakże ci się odwdzięczę?
- Nie mnie, miłościwy królu, ale jeleniowi powinniśmy być wdzięczni. To on nas ostrzegł.
- Skromny jesteś, a to ci się chwali - Jagiełło jeszcze raz uścisnął młodzika. - Niechaj pycha nigdy nie zapuści korzeni w twoim sercu. A że wdzięczności długi trzeba spłacać, zabieram cię do Krakowa. W szkołach uczyć się będziesz. Później powrócisz tu, aby w moim imieniu doradzać i pomagać leśnym ludziom.
- Ja zaś, najmiłościwszy panie - dodał książę Janusz - dla wspomnienia waszego pobytu w mazowieckich borach jeszcze dziś Łomży prawa miejskie nadam. I herb ustanowię, żeby we wdzięcznej pamięci wydarzenia te po wsze czasy zachować się mogły.
Pan na Mazowszu słowa dotrzymał. Od tamtej pory Łomża jest nie leśną osadą, ale miastem i ma piękny herb z królewskim jeleniem w skoku i z kilkoma żołędziami. Te ostatnie dorzucił stary książę na pamiątkę  dębu, który ocalił mu życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz