Stories of Tita

10 listopada 2023

Legenda o Świętym Marcinie i świętomarcińskich rogalach



Św. Marcin był rzymskim żołnierzem, ale jednocześnie człowiekiem wrażliwym na ludzką niedolę. Pewnego dnia, wchodząc z wojskiem do Amiens, zauważył przy bramie miejskiej ubranego w łachmany żebraka. Jego ciało całe było w ranach. Dodatkowo wiał mroźny wiatr i biedak kulił się z zimna. Marcin niewiele myśląc przeciął mieczem swoją żołnierską pelerynę, cały swój majątek, na pół i połowę oddał nieznajomemu.
Inna już polska, a dokładnie poznańska legenda opowiada skąd tradycja wypieku słynnych rogali. Otóż, podobno co roku przed rozpoczęciem odpustu parafialnego wikariusz kościoła św. Marcina w Poznaniu opowiadał historię o wrażliwym na ludzką biedę rycerzu. Usłyszał ją w 1891 roku piekarz Walenty i na wzór św. Marcina postanowił zrobić coś dobrego. W noc poprzedzającą jarmark usłyszał na zewnątrz stukot kopyt koni. Wyjrzał przez drzwi i zobaczył rycerza w lśniącej staroświeckiej zbroi na szarym koniu, który rozejrzał się, uśmiechnął do Walentego i odjechał. Oszołomiony piekarz wybiegł na zewnątrz. Po jeźdźcy nie było już śladu, ale w śniegu obok świeżych końskich śladów leżała podkowa.
To spotkanie zainspirowało go by z całego zapasu mąki zaczynić ciasto. I tak uformował ciasteczka przypominające swoim kształtem końską podkowę.



Następnego ranka po uroczystej mszy rozdawał ubogim swoje rogale z nadzieniem z białego maku biednym. Wszyscy byli tak zachwyceni pomysłem Walentego, że rogale zaczęto nazywać świętomarcińskimi i pieczono je co roku. Kiedy Walenty umarł, inni piekarze przejęli tradycję i strzegli przepisu. Podobno największym sekretem jest przepis na nadzienie. Wiadomo, że przyrządza się je z białego maku, bakalii, fig, orzechów włoskich, orzechów laskowych, rodzynek, skórki pomarańczy i  czegoś jeszcze. Warto w czasie degustacji spróbować podociekać jaki to jeszcze tajemniczy składnik kryje w sobie słynny rogal. Na zdjęciu poniżej zdjęcie z Rogalowego Muzeum w Poznaniu z jednym z "tajemnych przepisów". 



Mało kto wie, że Św. Marcin jest dziś patronem nie tylko żołnierzy, koni i jeźdźców, ale również gęsi. Dlaczego gęsi?
Otóż, inna jeszcze legenda głosi, że gdy święty Marcin został wybrany biskupem Tours, nie chciał przybrać tak zaszczytnego tytułu. Podobno ukrył się przed posłańcami w komórce z drobiem, ale gęgające ptaki zdradziły obecność rycerza i posłańcy mogli mu przekazać radosną nowinę. I tak to atrybutem świętego stała się gąska. Stąd być może zwyczaj spożywania gęsiny w dniu Świętego Marcina. Świętowano tak zapewne definitywne zakończenie prac polowych. Wierzono nawet, że wszelkie takie prace są już zabronione, aby dać ziemi - rodzicielce odpocząć.
W ogóle aura listopadowa już nie rozpieszczała i w związku z tym z pogodą w św. Marcina wiązało się wiele przesądów i ludowych powiedzeńDziś w dobie zmian klimatycznych trudno w to uwierzyć, ale uważano, że na Świętego Marcina zima się zaczyna.
Bacznie obserwowano więc pogodę. Gdy było mgliście mówiono, że Marcin jedzie na szarym koniu i taka będzie zima: szara i bura. Biały koń czyli śnieg reprezentował rzecz jasna zimę śnieżną. Kiedy natomiast było słonecznie i sucho, a więc Marcin przyjeżdżał na żółtym koniu, wróżono tzw. suchą zimę. 
Obserwujmy zatem, jaką pogodę przyniesie w tym roku Święty Marcin!

P.S. A my jutro wybieramy się tradycyjnie na Marcinki do Brata Marcina. Mam nadzieję, że będzie gęsina.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz