Spotkanie na cmentarzu i co z niego wynikło... czyli słowo o pięknie Kielecczyzny utrwalane w obiektywie i nie tylko
Dawno temu gdy budowaliśmy nasz brwinowski dom dowoziłam majstrom obiady z Warszawy w wózku parasolce mojej niespełna rocznej wtedy córki. Tym oryginalnym sposobem kateringu zainteresowała się wówczas Pani Basia Przybylińska i będąc w wieku mojej babci zaczęła mi babkować
np. udostępniając swoją kuchnię, abym mogła tam zmyć naczynia czy ugotować ziemniaki. Później, gdy musieliśmy opuścić pokój w akademiku znalazła nam tymczasowe tanie mieszkanko w Brwinowie. Krótko mówiąc Pani Basia była naszą pierwszą dobrą duszą w Brwinowie - bardzo wesołą, wrażliwą, ale i mocno stąpającą po ziemi osobą. Pomagała komu mogła, również wszystkim napotkanym bezdomnym psom i kotom. Pamiętam, gdy podczas wspólnego spaceru przybłąkał się do nas mocno wychudzony piesek, bez namysłu zabrała go do siebie. Skomentowałam to, mówiąc: Pani Basiu, pani kiedyś to sam Święty Franciszek otworzy drzwi do Nieba. Uśmiechnęła się tylko zadziornie i stwierdziła: Pani Beato, ale czy to warto. Przecież tam w tym niebie to ja mogę znajomych nie spotkać.
np. udostępniając swoją kuchnię, abym mogła tam zmyć naczynia czy ugotować ziemniaki. Później, gdy musieliśmy opuścić pokój w akademiku znalazła nam tymczasowe tanie mieszkanko w Brwinowie. Krótko mówiąc Pani Basia była naszą pierwszą dobrą duszą w Brwinowie - bardzo wesołą, wrażliwą, ale i mocno stąpającą po ziemi osobą. Pomagała komu mogła, również wszystkim napotkanym bezdomnym psom i kotom. Pamiętam, gdy podczas wspólnego spaceru przybłąkał się do nas mocno wychudzony piesek, bez namysłu zabrała go do siebie. Skomentowałam to, mówiąc: Pani Basiu, pani kiedyś to sam Święty Franciszek otworzy drzwi do Nieba. Uśmiechnęła się tylko zadziornie i stwierdziła: Pani Beato, ale czy to warto. Przecież tam w tym niebie to ja mogę znajomych nie spotkać.
No i właśnie ostatnio odwiedzając jej grób spotkałam fantastycznego gawędziarza , a jak się później okazało również historyka i publicystę Pana Longina Kaczanowskiego. Jak mawiał mistrz Vincenz w życiu nie ma przypadków. Myślę, że Ktoś, czuwa aby ludzie mogli się spotykać i grzać się wzajemnie dobrymi opowieściami.
A było to tak, już na grobie zauważyłam brak zapalniczki. Ja preperka zawsze mam w torebce latarkę, scyzoryk, zapalniczkę i gwizdek. Zdziwiona, zagadnęłam krzątającego się przy sąsiednim grobie Pana. I oprócz ognia dostałam również historię o amerykańskim biznesmenie, który miał w zwyczaju sprawdzać nowo zatrudnianych pracowników pytając o ogień właśnie. Wyciągał w czasie rozmowy kwalifikacyjnej cygaro i prosił o zapałki. Gdy młody człowiek pewnym ruchem wyciągał je z kieszeni, wówczas pracę miał jak w banku.
I od takiej to historyjki zaczęła się nasza znajomość. Mimo niesprzyjającej aury spędziliśmy na cmentarzu ponad godzinę oczywiście opowiadając sobie wzajemnie historyjki. Dość tego, że Pan Longin dał się zaprosić do nas na kolację i spędziliśmy fantastyczny wieczór, oczywiście pełen opowieści.
Widoczne na fotografii książki dostaliśmy w prezencie. Jak widać Pan Longin nie tylko wspaniale opowiada, ale i słucha. Specjalnie dla mnie zdobył poświęcony w całości Stanisławowi Vincenzowi nr 35 Płaja (dla niewtajemniczonych dodam, że jest to wydawnictwo Towarzystwa Karpackiego propagujące region i kulturę Karpat Wschodnich - Husulszczyznę). Inną otrzymaną książką, którą mogłabym pochłonąć natychmiast są "Opowieści przydrożnych kapliczek" - pięknie opracowany graficznie zbiór ocalonych od zapomnienia przez Zenona Gierałę historii. Na pewno nie raz zagoszczą na moim blogu.
Trzecia książka to "najmłodsze dziecko" Pana Longina Kaczanowskiego napisane wspólnie z Maciejem Zarębskim wspomnienie o przyjacielu - światowej sławy fotografiku Pawle Pierścińskim - "Paweł Pierściński in memoriam".
Już w czasie naszego spotkania pan Longin opowiadał jak życzliwym, skromnym i dowcipnym człowiekiem był ten wybitny artysta, którego tzw. kieleckie pasiaki wpisały się już na stałe w historię polskiej fotografii.
Książkę przeczytałam w dwa wieczory i cóż jest to zapis nie tylko dokonań Pawła Pierścinskiego dla upamiętnienia świętokrzyskiego krajobrazu, ale i opis pięknej męskiej przyjaźni hartującej się we wspólnej pracy dla kultury między innymi przy tworzeniu czasopisma IKAR. Kultury rozumianej jako "umiejętność dziedziczenia" - tak jak opisywał ją Tomasz Mann, przytoczony w książce przez Longina Kaczanowskiego. Dalej autor pisze: "W dawnej fotografii tkwi nie tylko czar sentymentalnych wspomnień, ale również potężne świadectwo kulturowe. Doskonale wiedzą o tym historycy dziejów najnowszych (...). Ta siła, owe świadectwo kulturowe dawnej fotografii, z biegiem lat nabiera coraz większej wartości." (strona 63 tamże).
Fotografia: P. Pierściński/ źródło:https://polfoto.wordpress.com/2014/02/21/kielecka-szkola-krajobrazu/
Pan Longin apeluje w książce o utworzenie w Kielcach Muzeum Kieleckiej Szkoły Krajobrazu im. Pawła Pierścińskiego.
Autor jest jak już wspomniałam gawędziarzem. Nie mogło więc w książce zabraknąć opowieści o wspólnych podróżniczych odkryciach czy biesiadowaniu. Mnie urzekła opowieść z jędrzejowskiego klasztoru cystersów. Podczas wspólnego zwiedzania i fotografowania kościoła okazało się, że relikwie pierwszego polskiego historyka bł. Wincentego Kadłubka znajdują się na szczycie ołtarza w przepięknej trumience szczelnie zasłoniętej sztucznymi kwiatami wątpliwej urody. Dwaj panowie ryzykując upadek z wysokości, jeden z cennym sprzętem fotograficznym i drugi z jedwabną parasolką dokonywali akrobacji aby wyciągnąć na światło dzienne to cudo znajdujące się pod sufitem.
Strona w książce z fotografiami Pawła Pierścińskiego(z prawej zdjęcie ołtarza z relikwiami w Jędrzejowie)
Bardzo ciekawa jest rozmowa Longina Kaczanowskiego z Pawłem Pierścińskim, w której mistrz zwierza, że "fotografuje nie aparat, lecz człowiek, a fotografia dojrzewa i pięknieje w umyśle artysty". Dalej na pytanie: jaka jest recepta na spełnienie się w "dobrym" fotografowaniu, Paweł Pierściński odpowiada:
"Warto pamiętać, że następne pokolenia będą poszukiwały okruchów życia naszego czasu, naszego tu i teraz. Zainteresują się zwykłym, nawet banalnym obrazkiem (...). Jedyną wskazówką dla fotografujących jest konieczność kierowania się własnym umysłem i poszukiwanie prawdy." (strona 111)
Tylko tyle i aż tyle, można by powiedzieć. Ta sama reguła obowiązuje również w snuciu opowieści. Coś jest wartościowe, gdy jest autentyczne, przeżyte i czujemy, że ma w sobie jakiś okruszek mądrości.
3 komentarze:
Jak zwykle interesujący wpis. La vida te da sorpresas ;)
Ujmujący zapis historii ludzkich.
Pamiętam te obiady a szczególnie babkę ziemniaczaną pieczona w prodiżu pod chmurką.Redzta historii dla mnie nowa a może nie nowa tylko zapomniana...
Prześlij komentarz